Blisko ludziCzego Polki mogą zazdrościć Czeszkom? Przede wszystkim komfortowego macierzyństwa

Czego Polki mogą zazdrościć Czeszkom? Przede wszystkim komfortowego macierzyństwa

Czego Polki mogą zazdrościć Czeszkom? Przede wszystkim komfortowego macierzyństwa
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Agata Pavlinec
17.01.2017 10:21, aktualizacja: 06.06.2018 14:47

Dofinansowane przez państwo badania prenatalne i zapłodnienie in vitro, trzyletnie, płatne urlopy na opiekę nad dzieckiem - to nie jest wizja utopijnego raju dla kobiet, ale rzeczywistość naszych sąsiadek zza południowej granicy. Czeszkom pozostawiono prawo do decydowania o swoim życiu i okazało się, że szacunek dla osobistej wolności oraz zdrowy rozsądek przynoszą społeczeństwu więcej korzyści niż narzucone jarzmo moralności.

Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, gdy osiem lat temu zamieszkałam w Czechach, były tłumy młodych mam w polarach i trekkingowych butach. Najpierw pomyślałam, że kobiety tu prostu o siebie nie dbają, że Polki są bardziej eleganckie, bo po ulicach biegają w obcasach i płaszczykach. Po latach odkryłam, że za tą powierzchowną różnicą kryje się coś więcej. Coś, co można nazwać komfortem życia.

Aborcja bez pytań

W Czechach kobiety traktuje się jako podmiot rozwoju demograficznego, a nie inkubator. Gdy ginekolog zobaczy na ekranie USG rozwijający się zarodek, zaproponuje ci kolejną wizytę kontrolną, jeśli zamierzasz ciążę kontynuować. „Jeśli” pojawia się w rozmowie zupełnie naturalnie, wręcz beznamiętnie. Bo wybór, tak jak macica, należy do pacjentki. Zgodnie z prawem, kobiety posiadające czeskie ubezpieczenie zdrowotne mogą do końca 12 tygodnia ciąży zażądać przerwania ciąży bez podawania powodu w każdym szpitalu i prywatnej klinice, posiadającej niezbędne zaplecze. Do wyboru jest przy tym pigułka Mifegyne (podaje się ją w dwóch dawkach po 48 godzinach, a poronienie następuje spontanicznie w domu) lub chirurgiczne usunięcie płodu w warunkach ambulatoryjnych - z tej pierwszej opcji można skorzystać do końca 7 tygodnia ciąży. W przypadku wykrycia genetycznych wad rozwojowych kobieta ma prawo do aborcji aż do 24 tygodnia i jest ona finansowana z ubezpieczenia. Za zabiegi i tabletki na życzenie płaci się z własnej kieszeni, przy czym ceny wynoszą od 600 do 1000 złotych.

Co oznacza taka samowola reprodukcyjna? Według danych Czeskiego Urzędu Statystycznego w 2015 roku dokonano 21,9 tysiąca aborcji, co oznacza spadek o 0,8 tysiąca w stosunku do roku poprzedniego. Jeśli zaś porównać stosunek przerwanych ciąż do naturalnych poronień, wynik jest najniższy od 1958 roku, kiedy to wprowadzono w Czechach prawo do aborcji na życzenie. Okazuje się, że możliwość dokonania bezpiecznego zabiegu w zasięgu 10 kilometrów od domu i pod opieką profesjonalistów wcale nie zachęca do aborcji, a jedynie ogranicza jej uciążliwość.

O swojej aborcji opowiada mi Martina, mama trójki dzieci: nastoletniej dziewczynki i dwóch pięcioletnich chłopców. Jest szczęśliwa, choć wychowuje dziś dzieci samotnie. Przyznaje, że zanim pojawiły się bliźnięta, skorzystała z zabiegu usunięcia ciąży.

- Byliśmy w fatalnej sytuacji finansowej i psychologicznej - tłumaczy. - Nie byłam gotowa na kolejne dziecko. Gdy przebrnęliśmy przez najgorsze, zdecydowałam się na ciążę i trafiłam na podwójne szczęście. Takie jest życie, trzeba mieć je w swoich rękach - dodaje.
Oczywiście nie każda decyduje się na zabieg. W Czechach głośna jest historia Šárki, bohaterki filmu dokumentalnego „Uratujcie Edwardsa” z 2010 roku. Podczas badań prenatalnych odkryto u jej córki syndrom Edwardsa, niezwykle groźną wadę genetyczną, przy której lekarze dają dziecku szansę na 1-2 lata życia. Wbrew zaleceniom medycznym Šárka zdecydowała się urodzić Juliankę i była dla niej wspaniałą mamą przez osiem długich lat. Ale to była jej osobista decyzja.

Opieka prenatalna to obowiązek, nie przywilej

Największym medycznym szokiem w Czechach był dla mnie fakt, że do ginekologa chodzi się bez portfela. Przyzwyczajona do tradycyjnego wyboru między badaniem w przeciągu tygodnia, z USG w komplecie, za 150 złotych a czekaniem miesiąc na łaskę NFZ, znalazłam się alternatywnej rzeczywistości. Renomowany doktor wyposażony w najnowszą aparaturę USG przyjmuje w ramach ubezpieczenia: raz w roku na prewencyjną wizytę, przy każdym problemie w ciągu 1-2 dni i co kilka tygodni w czasie całej ciąży. Badanie ultrasonograficzne ciężarnych jest standardem, nawet co miesiąc, jeśli zachodzi taka potrzeba. Ponadto ubezpieczyciel opłaca podstawowy pakiet testów prenatalnych z krwi, a kto chce, może dopłacić ok. 200 złotych za kombinowane badanie o wyższym współczynniku czułości.

Sama miałam pecha, bo z testów wyszło mi podwyższone ryzyko zespołu Downa, więc lekarz bezzwłocznie skierował mnie do kliniki genetycznej na odbiór wody płodowej. Badanie odbyło się w ciągu tygodnia, nie zapłaciłam ani grosza, a po 20 dniach dostałam pocztą piękny list z potwierdzeniem, że moje dziecko jest zupełnie zdrowe. U innej pacjentki, Dagmar, podczas rutynowego badania USG zaszło podejrzenie wady serca u płodu. W przeciągu dwóch dni trafiła na bezpłatną konsultację u najlepszych specjalistów w południowych Czechach, którzy potwierdzili małą dziurkę w serduszku, czyli fachowo ubytek w przegrodzie międzyprzedsionkowej. W dniu porodu na córeczkę czekał już kardiolog dziecięcy, aby dalej pokierować sprawą.

- Bałam się jak diabli, ale cieszyłam się, że o wszystkim wiem i mogę przygotować się na najgorsze - mówi dzisiaj Dagmar, patrząc jak jej córka biega po pokoju z impetem typowego dwulatka.
Dziecko z probówki, ale z ubezpieczenia

27-letnia Katka jest kelnerką, jej chłopak pracuje przy budowie domów, mieszkają w pięćdziesięciotysięcznym mieście w środkowych Czechach. Ona leży w szpitalu, na patologii ciąży, w sali razem z sześcioma innymi kobietami, z których pięć jest po zapłodnieniu in vitro. Pytam, skąd wzięła pieniądze na procedurę.

- Kosztowało mnie to 8 tysięcy koron (ok. 1,2 tysiąca złotych) - odpowiada. - Odłożyliśmy to razem w ciągu pół roku.
Oprócz Katki na oddziale jest 36-letnia sprzedawczyni oczekująca bliźniąt, 30-letnia położna z silnymi krwawieniami oraz 24-latka w dredach, u której lekarze wykryli nieprawidłowości w jajnikach i poradzili szybkie in vitro, póki jeszcze jest szansa. Bo szansę na dziecko powinien mieć każdy.

W Czechach różni ubezpieczyciele stwarzają różne warunki dofinansowania sztucznego zapłodnienia, ale standardem dla kobiet w wieku od 22 do 39 lat są trzy darmowe próby in vitro z użyciem dwóch embrionów lub cztery, jeśli użyto tylko jednego embrionu. Starsze ochotniczki muszą płacić z własnej kieszeni, bowiem w ich przypadku ryzyko związane z wiekiem jest już znaczące. Kwalifikacja do dofinansowanej terapii nie oznacza oczywiście braku kosztów. Za leki hormonalne, które należy przyjmować przed inseminacją, kobieta musi zapłacić sama, a wydatki wahają się między 500 a 2000 złotych. Badania genetyczne poprzedzające kwalifikacje są jednak darmowe. Bardziej zaawansowane kliniki oferują już także sztuczne zapłodnienie oparte na technologii MACS („magnet-activated cell sorting”), które pozwala oddzielić uszkodzone DNA z nasienia i wykorzystać tylko wysokiej jakości materiał genetyczny.

W 2013 roku, według danych portalu zdravtonickydennik.cz, w Czechach wskutek sztucznego zapłodnienia narodziło się 2393 dzieci, z tego 1857 kobietom do 34 roku życia, które nie mogły zajść w ciążę naturalnie.

Długie macierzyństwo. I płatne

Wraz z odejściem komunizmu z terytorium Czech zniknęły niemalże całkiem żłobki, uważane za przeżytek systemu totalitarnego. Obywatele odzyskali wolność, a dla kobiet wolność oznacza to możliwość samodzielnego wychowania swojego dziecka. Obecny system gwarantuje matkom 28-tygodniowy urlop macierzyński, podczas którego otrzymuje się ok. 70 proc. wynagrodzenia sprzed porodu, a następnie urlop związany z zasiłkiem rodzicielskim. Ten ostatni nie jest uzależniony od zarobków i wynosi dla każdej rodziny jednakowo 220 tys. koron czeskich, czyli ok. 37 tysięcy polskich złotych. Pieniądze te można rozłożyć sobie przy tym na okres od dwóch do czterech lat, w zależności od indywidualnych preferencji.

Rzeczywistość wygląda tak, że większość czeskich mam spędza po porodzie trzy lata w domu. A jeśli parcie na karierę jest wyjątkowo duże, to chociaż 2,5 roku, do czasu, aż dziecko stanie się na tyle samodzielne, aby można je było oddać do przedszkola. I tu właśnie pojawiają się wspomniane na początku młode kobiety w polarach, biegające z wózkami po alejkach, uczestniczące w bardzo popularnych zajęciach strolleringu (ćwiczenia z wózkiem), spędzające całe dnie na placach zabaw. Bo maluchy potrzebują swoich mam, a nie opiekunek czy wychowawczyń, zaś większość matek woli spędzać czas z pociechą niż z szefem. John Bowlby, brytyjski psycholog i psychiatra, już w latach 50. ubiegłego stulecia rozwinął tzw. teorię przywiązania („attachment theory”), zgodnie z którą dzieci lepiej radzą sobie w życiu, zwłaszcza w sferze emocjonalnej, jeśli w pierwszych dwóch latach życia są pod ciągłą opieką matki.

Zuzanna ma wyższe wykształcenie i status kierownika w bibliotece Uniwersytetu w Brnie. Od 6 lat opiekuje się jednak dziećmi w domu: wcześniej synem, teraz córką, która ma już prawie trzy lata. Pojawiła się myśl o trzecim dziecku. Pytam, co na to jej szefowa.

- Szefowa powiedziała, że to dobrze, że mądrzy ludzie mają dzieci i chcą się nimi zajmować - odpowiada Zuzanna z uśmiechem.
Czy takie długie siedzenie w domu nie rozleniwia, nie nudzi? Zależy od człowieka. Zuzanna zajęła się fotografią, zaczęła prowadzić popularnego bloga i przekuła swoją pasję w mały biznes - robią z mężem ekologiczne zabawki z drewna.
Liba również zdecydowała się na trzy lata opieki nad dzieckiem, ale u jej córki rozwinęła się astma i alergolog powiedział, że lepiej, aby mała nie szła do przedszkola w wieku 3 lat, by ograniczyć ryzyko infekcji dróg oddechowych. Liba została więc w domu jeszcze rok, korzystając z dodatkowego czasu, który może spędzić z dzieckiem. Chodziła z córką na zajęcia, brała dorywcze prace, aby trochę poprawić sytuację finansową. Bo w Czechach „brigády” to instytucja sama w sobie – tymczasowa, jednorazowa praca w weekend czy raz w tygodniu, gdy dziecko można zostawić z babcią, pozwala powiększyć nieco budżet domowy i wyjść na chwilę do ludzi. Ofert jest na pęczki.

Konfrontacja

Jak radzi sobie „zdeprawowane” niekaralną aborcją i sztucznymi zapłodnieniami czeskie społeczeństwo? Jak żyją kobiety wychowujące latami swoje dzieci? Moim zdaniem lepiej. Według danych Eurostatu za 2014 rok, w Polsce wskaźnik dzietności wynosi 1,32, w Czechach 1,53. To samo źródło podaje, że w roku 2015 PKB na mieszkańca wynosił 11200 euro w Polsce i 15800 euro w Czechach. A subiektywnie? Polki jeżdżą na aborcję za granicę, płacąc krocie i kuląc się ze wstydu albo rodzą niechciane dzieci. Polskie mamy biegają w stresie od żłobka do biura i z powrotem, zmęczone i zdenerwowane, żeby zdążyć i nie zasnąć po drodze. Czeszki podejmują spokojnie decyzję, czy i kiedy chcą zostać matkami, traktują swój wybór poważnie, poświęcając mu kawałek życia. I zazwyczaj są podejrzanie pogodne, uśmiechnięte i kreatywne.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (409)
Zobacz także