Blisko ludziTatuaż Wolności. Zamień tatuaż więzienny na codzienny

Tatuaż Wolności. Zamień tatuaż więzienny na codzienny

Tatuaż Wolności. Zamień tatuaż więzienny na codzienny
Źródło zdjęć: © tatuazewolnosci.pedagogium.pl
Aneta Wawrzyńczak
04.05.2015 09:51, aktualizacja: 03.02.2016 12:51

Potrzebny jest wkład do długopisu, krótki przewód, igła, mały silniczek, tusz. Także: wprawna ręka kumpla (albo kumpeli) i własny pomysł. Później tylko chwilka bólu, no, może parę godzin. I już, o sprawie? Nie do końca. Tatuaż zrobiony w więzieniu albo poprawczaku nieraz boli przez całe życie.

Potrzebny jest wkład do długopisu, krótki przewód, igła, mały silniczek, tusz. Także: wprawna ręka kumpla (albo kumpeli) i własny pomysł. Później tylko chwilka bólu, no, może parę godzin. I już, o sprawie? Nie do końca. Tatuaż zrobiony w więzieniu albo poprawczaku nieraz boli przez całe życie.

Kasia dziary ma dwie: mały napis HWDP na prawym ramieniu i sporo większego delfina, a właściwie jego szpetny kontur, na lewym. Pierwszy, eufemistycznie mówiąc, wyraża brak sympatii dla stróżów prawa, drugi coś chyba miał symbolizować, ale co - dziś już Kasia nie pamięta albo pamiętać po prostu nie chce.

A teraz poprawka

Kasia tatuaże ma dwa. Pierwszy to mały napis HWDP, który kiedyś może przerobi na coś ładniejszego, a może nie, i tak ledwo go widać, bo już dawno temu potraktowała go kwasem. Drugi - piękny, misternie wykończony, kolorowy kwiat na lewym ramieniu.

Nawet przyglądając się z bardzo bliska i bardzo dokładnie trudno dostrzec kontury szkaradnego delfina, "pamiątki" po sześciu latach w poprawczaku.

Kasia uwolniła się od niego kilka miesięcy temu, gdy zdecydowała się na udział w projekcie "Tatuaże Wolności" Pedagogium Wyższej Szkoły Nauk Społecznych.

Jest tatuaż - jest problem

- Jeden z tatuażystów stwierdził, że to jest niezwykle ważne, bo nie chodzi tu o upiększanie ciała, ale ratowanie życia - mówi profesor Marek Konopczyński, rektor Pedagogium i współautor "Tatuaży Wolności".

To kolejny projekt uczelni, w którym po pierwsze, stawia się na resocjalizację, po drugie (i najważniejsze): ta resocjalizacja ma być twórcza. Stąd między innymi Teatr Wykluczonych, w którym aktorami są bezdomni, czy patronat nad projektami Fundacji Po Drugie, wspierającej wychowanków zakładów poprawczych. Prof. Konopczyński wyjaśnia, że od tradycyjnej resocjalizację twórczą różni podejście do deficytów i ułomności tak zwanych osób nieprzystosowanych społecznie. Ta pierwsza próbuje je naprawiać (co się zazwyczaj kończy fiaskiem), ta druga przeciwnie.

- Twórczą resocjalizację interesują nie deficyty, a potencjały tych osób: ich talenty, zdolności, zainteresowania. Na tej bazie kreujemy i rozwijamy parametry tożsamości niedewiacyjnej osób będących na bakier z prawem i dzięki temu zaczynają one lepiej funkcjonować społecznie. Nie interesuje nas ich mroczna zazwyczaj przeszłość i trudna teraźniejszość, a jedynie odmienna od stereotypowej przyszłość, którą przy naszej pomocy potrafią sami wykreować - wyjaśnia prof. Konopczyński.

Stąd też i "Tatuaże Wolności". Także z opracowań naukowych profesora Sławomira Przybylińskiego, który bada między innymi problemy zawodowe i społeczne byłych więźniów i wychowanków zakładów poprawczych. Wreszcie - z codzienności ludzi "ostemplowanych" więzieniem czy poprawczakiem: z oglądania się na ulicy, wytykania palcami, odsyłania z kwitkiem przez pracodawców (zaledwie 10-15 proc. znajduje pracę po odsiadce).

Można by powiedzieć: przecież nie mają na czole napisane, że wyszli (lub wyszły) zza krat. Ale na ramionach, karkach, szyjach, nadgarstkach, rękach i owszem. - Co roku więzienia i zakłady poprawcze opuszcza około 10 tysięcy osób. Wiele z nich nie może znaleźć pracy, bo jak dowiedzieliśmy się z badań profesora Przybylińskiego, są bardzo często odrzucani przez pracodawców z powodu wyglądu, a szczególnie tatuaży. Między innymi przez te tatuaże więc średnio co drugi wraca za kratki - wyjaśnia profesor Konopczyński.

Pedagogom warszawskiej uczelni ta myśl pulsowała w głowach, nie dawała spać. Co zrobić, żeby już raz wykluczeni ze społeczeństwa ludzie po odpokutowaniu za błędy, występki i grzechy, nie zostali znów grubą krechą bezrobocia wykreśleni poza jego margines? I nagle pojawiło się najprostsze rozwiązanie: jest tatuaż - jest problem; nie ma tatuażu - nie będzie problemu. Kasia, choć dokument o niekaralności może dostarczyć potencjalnemu pracodawcy na każde żądanie, bo po pobycie w zakładzie poprawczym nie jest się wpisanym do rejestru skazańców, doświadczyła tego na własnej skórze. - Parę razy zdarzyło się, że ktoś tatuaż dojrzał. I miałam problemy, duże problemy, jeżeli chodzi o pracę - wyjaśnia.

Prof. Konopczyński wylicza zatem: wizualizacja idei, czyli twórczej resocjalizacji - to raz. Taki artystyczny tatuaż na ciele to przecież dosłownie namacalny jej dowód. Połączenie teorii z praktyką, to dwa. Żeby nie być gołosłownym i zamiast prawić morały, pomagać w konkretny sposób konkretnym ludziom. Wreszcie trzy: zwrócić uwagę społeczeństwa na osoby wykluczone.

Blizny na ciele, blizny na duszy

To po co zmieniać tatuaże, nie lepiej, łatwiej, szybciej usunąć?
Pytanie pierwsze: za co? Jak ktoś nie ma pracy, to nie ma pieniędzy, kosmetyczne poprawki na ciele to akurat jego najmniejsze zmartwienie. A pracy nie ma, bo właśnie tych poprawek wymaga. Błędne koło kręci się jak szalone.

Pytanie drugie: co z bliznami. Bo te zostają, wiadomo. Nawet po zabiegach profesjonalnych, a co dopiero po próbach wywabienia tatuażu metodami chałupniczymi. Do najpopularniejszych należą wycinanie skóry żyletką albo traktowanie niechcianego tatuażu kwasem. Prof. Konopczyński: - Ja myślę, że te blizny zostają i na ciele, i na duszy.

Pytanie trzecie: właściwie po co wykrawać, wypalać, wymazywać przeszłość? Prof. Konopczyński: - Idea jest taka: nie wymazuj tego, co było. Spróbuj na swojej przeszłości, nawet brzydkiej, zbudować lepszą, ładniejszą przyszłość.

- To jest strasznie fajne. Że nie usuwają tatuaży, tylko je zakrywają. Bo pewnych rzeczy się nie zapomni, nigdy, wiesz? - pyta retorycznie Kasia.

Na żywo wygląda znacznie młodziej niż w krótkim filmie reklamującym projekt "Tatuaże Wolności", może nawet na mniej niż ma w metryce, czyli 26 lat. Jest też znacznie szczuplejsza - jeśli prawdą jest krążące w gwiazdorskich kręgach powiedzenie, że kamera dodaje pięć kilo, to ją musiały filmować wtedy dwie.

Jest wysoka, zgrabna, krótkie włosy ma związane gumką, nosi luźne spodnie i bluzę od dresu. Przeprasza, że taka dziś "nie wyględna", ale jest wtorek, a we wtorki to ona robotę ma na miejscu. W zamian za dach nad głową pomaga prowadzić cały dom. Wtorek to i tak najlepszy dzień na spotkanie, bo w pozostałe dni jeździ do Warszawy, jest na stażu w Fundacji po DRUGIE, między innymi jeździ do zakładów poprawczych.

Odkryć kawałek siebie

Nie chcę pytać Kasi, co zrobiła, że sześć lat życia spędziła właśnie w poprawczaku. Nie mogę tego zrobić, kiedy widzę jej reakcje. Choć stara się to ukryć, z każdym słowem drży.

Najpierw pokazuje tatuaż. Ten nowy. O starym mówi, że był okropny i kompletnie ją dołował. - Teraz lepiej się czuję, zdecydowanie. To znaczy blizny jeszcze są (Kasia ma też sznyty na całych rękach). Rzadko się zdarza, żebym nosiła krótki rękaw. Widzisz, dzisiaj też, ciepło jest, a ja w długim. Ale dzięki temu tatuażowi czuję się bardziej swobodnie, mogę odkryć kawałek siebie. Czasem kupuję takie bluzki z opadającym ramieniem - wyjaśnia.

Przy okazji wychodzi temat kobiecości. Kiedyś to słowo dla niej nie istniało, a jeśli już - to było synonimem obciachu.

Kiedyś, to znaczy wtedy, kiedy miała kilkanaście lat, chodziła "w dresach i z łomem w kieszeni", jej ojciec zmarł, jego rodzina się od niej i jej braci odwróciła, nie chcieli mieć z nimi do czynienia, bo ona w zakładzie, bracia w placówkach albo więzieniu, a jej matka (Kasia mówi o niej chłodno i wyłącznie po imieniu, bez zdrobnienia) zdążyła już zmarnować im życie. - To nie jest tak, że my… - Kasia zawiesza głos. - My popełnialiśmy czyny karalne z jakichś przyczyn. Ja nie obwiniam jej do końca, bo każdy ma swój rozum, ale skoro w życiu poznaliśmy tylko jakieś rzeczy, to posuwamy się w kierunku pewnych rzeczy - mówi tajemniczo. Może chodzi o bicie, może o picie, może coś jeszcze innego, może gorszego. Pozwólmy Kasi to zachować dla siebie.

Kawałek kobiety

Kasia nie opowiada szczegółowo o swojej przeszłości, tylko jakby ją podsumowuje, mówi: - Ludzie są tacy, że patrzą na niby już dorosłego, ale jeszcze małoletniego, na jego chlasty na ręku, na tatuaże, które wyglądają jak z więzienia. Patrzą i oceniają. Ale nikt nie zastanawia się, dlaczego to dziecko to ma, dlaczego to sobie zrobiło.

Rozmawiamy też o tak zwanym trudnym dojrzewaniu. O tym, że ja nosiłam bojówki, a ona dresy, i że obie przeszłyśmy przez etap plucia na chodnik, zwłaszcza przy chłopakach. - Przeklinałaś? Ja bardzo dużo. A teraz w ogóle.

Przy okazji wraca temat kobiecości. Co to dla niej znaczy? Gdyby miała ją skondensować, zamknąć w amforze, to co by do niej wsadziła? - O Boże, to ciężkie, tak coś zminimalizować - śmieje się początkowo. W końcu rzuca: subtelność. - U kobiet ważne jest to, jak rozmawiają, jak się odnoszą do ludzi - precyzuje. Według tych kryteriów kobieca jest bardzo, bo rozmawia z klasą, nawet dystyngowanie trochę, ale tak przyjaźnie, nie z wyższością, a głos ma delikatny i ciepły, jakby smarowała nim niczym balsamem.

- Ale wygląd też jest ważny, nie oszukujmy się. Lepiej jest zobaczyć kobietę, która ma odkryte ramiona i one mają ten kształt damski, delikatny. Prawda jest taka, że zanim mi ten tatuaż zakryli, to ja patrząc w lustro czy myśląc o tym, co mam na sobie, żyłam z przeświadczeniem, że znajdę sobie faceta, który będzie siedzieć w pierdlu, nic więcej nie osiągnę oprócz pracy za 1200 złotych jako sprzątaczka - mówi.

Teraz, po zmianie, przyznaje, że już kawałek siebie udało jej się uporządkować. - Ten tatuaż dużo mi dał, naprawdę. Czuję się taka bardziej... niezależna duchowo. Odzyskałam kawałek siebie, kawałek kobiety w sobie - deklaruje.

Ale sporo do zrobienia jeszcze zostało, bo Kasia mówi też tak, już bardzo smutno: - Ja jestem kobietą, powinnam mieć faceta, a ja go celowo nie szukam w strachu przed tym, co miałabym mu pokazać. Pochlastaną dziewczynę weźmie sobie typ, który siedzi w świecie przestępczym, bo jego to nie rusza. Typ, który z tego nie wychodzi, a nie normalny facet, który pracuje uczciwie i ma zwykłą normalną rodzinę.

Pod igłą

"Tatuaże Wolności" zapisują się trwale nie tylko na ciałach uczestników projektu, ale też w internecie. Spot je reklamujący tylko na YouTube był już obejrzany ponad 430 tysięcy razy (71 tysięcy wersja polska, 360 tysięcy wersja z napisami po angielsku).

Jeden z koordynatorów projektu, Stanisław Lewandowski, przyznaje, że pierwsza myśl, jaka przeszła mu przez głowę, gdy został oddelegowany do jego realizacji, to było: jak to ogarnąć?! - Trzeba było nagłośnić akcję, pojawił się pomysł ze spotem, ale już osoby chętne do wystąpienia w nim było bardzo trudno znaleźć - wyjaśnia.

Rozmów było po kilka, z każdym z kandydatów. Pytań - znacznie więcej. Jak to będzie wyglądać? Czy trzeba pokazać twarz? To niedobrze… A gdzie to będzie pokazywane? W końcu na nagranie "operacji" zgodziły się trzy kobiety, jedna z przyczyn zdrowotnych odpadła, zostały więc Kasia i Karolina.

Stanisław Lewandowski nie kryje podziwu dla nich. - Pokazały prawdziwą odwagę. Tym bardziej, że kobietom z doświadczeniem pobytu w więzieniu czy, tak jak w przypadku Kasi i Karoliny, poprawczaku, jest trochę trudniej niż mężczyznom, których generalnie rolą jest bycie silnym i pobyt za kratkami temu nie zaprzecza. W przypadku kobiet to się z kolei trochę kłóci z tradycyjnymi rolami społecznymi.

Kasia o projekcie dowiedziała się od Agnieszki Sikory, prezeski Fundacji po DRUGIE. Opisała swoją historię, załączyła zdjęcia tatuażu, wysłała maila. Po kilku tygodniach była już "pod igłą". - Było tylko ustalone, że będzie motyw kwiatowy, tatuażysta wymyślał projekt na poczekaniu, rysował na ciele, a ja akceptowałam. Dla ozdoby już sobie raczej żadnego tatuażu nie zrobię, chyba że po to, żeby zakryć blizny. A ten? Niech sobie tu będzie, ja go kocham! - śmieje się Kasia.

Wywiad

Do projektu niby można się zgłosić ot tak, z ulicy, ale zza krat - na razie nie. - Nie chcemy, żeby to była moda, nie możemy robić projektu z osobami, które dopiero co wyszły z zakładu karnego czy poprawczego albo tym bardziej jeszcze siedzą. Szukamy ludzi, którzy już zdążyli boleśnie się przekonać, że z powodu tatuażu w widocznym miejscu mają problemy społeczne i zawodowe - wyjaśnia rektor Pedagogium.

Do każdego chętnego Filip Konopczyński i Stanisław Lewandowski, w miarę możliwości (głównie - własnego portfela, gdyż program jest bezpłatny dla chętnych, a i tatuażyści pracują za darmo, ewentualnie zwrot kosztów tuszu) dojeżdżają na rozmowę w cztery oczy i wywiad środowiskowy. - Nie jesteśmy w stanie ich prześwietlić, dlatego prosimy oprócz kilku słów o sobie i zdjęcia także o list polecający z jakiejś fundacji zajmującej się pomocą postpenitencjarną albo od wychowawcy. A jeśli jest to niemożliwe, to nikogo nie skreślamy, tylko staramy się porozmawiać - wyjaśnia Lewandowski.

Z kandydatem podpisywana jest też umowa. Dwa punkty, tylko i aż: oświadczenie, że nie toczy się wobec niego postępowanie karne, i zgoda na upublicznienie wizerunku samego tatuażu, bez danych osobowych. - Dzięki Kasi i Karolinie kolejne osoby już nie muszą pokazywać twarzy - mówi Lewandowski.

Przemianę przeszły na razie dwie dziewczyny, kolejne sześć osób czeka w kolejce, już umawiają się z tatuażystami, opracowują wzory, dogadują terminy. Łącznie do projektu zgłosiło się mniej więcej 30 tatuażystów, także z zagranicy, do przeróbki zakwalifikowano około 40 osób, choć chętnych było znacznie więcej. Lewandowski wyjaśnia: - Sporo osób zgłasza się z tatuażami, które nie mają nic wspólnego z poprawczakiem czy więzieniem. Na przykład ktoś zrobił sobie tatuaż na wolności, teraz przestał mu się podobać i chce skorzystać z okazji i go sobie za darmo zmienić. Takie zgłoszenia musimy odrzucać.

Domino

W styczniu adweek.com, jeden z największych i najbardziej prestiżowych na świecie portali poświęconych marketingowi, reklamie i rozmaitym akcjom społecznym, z milionami kliknięć dziennie, wybrał projekt Pedagogium newsem tygodnia i umieścił na honorowym miejscu swojej strony internetowej.

Od tego czasu do skrzynki mailowej koordynatorów projektu wpadają wiadomości z najdalszych zakątków globu. - Mamy liczne zapytania z całego świata, z państw europejskich, ze Stanów Zjednoczonych. Ludzie pytają, czy można tę akcje powtórzyć. I my oczywiście nie mamy nic przeciwko, wprost przeciwnie, ta akcja jest bardzo ważna społecznie - mówi prof. Konopczyński.

Prof. Konopczyński uważa: - Można powiedzieć, że jest to drobiazg, mało istotny element w życiu człowieka. Ale czasami mało istotny element potrafi przewrócić całe życie.

Weźmy taką kostkę domina. Standardowo ma ze 2 centymetry szerokości i 5 długości, bez problemu można ją zacisnąć w dłoni albo wrzucić na dno torby i w niej zgubić. Ale wystarczy ją odpowiednio ustawić i delikatnie popchnąć, a wtedy runie cała misterna konstrukcja z dziesiątek, setek, nawet tysięcy takich samych kostek.

I będzie można budować coś nowego.

Aneta Wawrzyńczak/(gabi)/WP Kobieta

POLECAMY

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (8)
Zobacz także