Blisko ludziKrystyna Kofta o przemocy wobec kobiet

Krystyna Kofta o przemocy wobec kobiet

Krystyna Kofta o przemocy wobec kobiet
Źródło zdjęć: © Eastnews
09.11.2015 10:44, aktualizacja: 23.11.2015 19:30

W swojej ostatniej powieści "Suki" pisze o problemie przemocy wobec kobiet oraz o mrocznych stronach sukcesu.

Dla Krystyny Kofty literatura to bunt z bardzo silnym poczuciem wolności, ale i poczuciem odpowiedzialności za słowo. W swojej ostatniej powieści "Suki" pisze o problemie przemocy wobec kobiet oraz o mrocznych stronach sukcesu. O tym, dlaczego w Polsce wciąż nie potrafimy poradzić sobie ze zjawiskiem przemocy domowej, czy doskonałość to przekleństwo kobiet i dlaczego tak ważne jest, by walczyć o swoją wolność z Krystyną Koftą rozmawia Dagny Kurdwanowska.

Nadchodzi era kobiet?

Jakiś czas temu brałam udział w pewnej, poświęconej problemom europejskim konferencji i powiedziałam, że banki, na czele których stały kobiety, lepiej poradziły sobie w kryzysie. Nie było w nich przekrętów, wyszły cało w czasach, gdy inne upadały. Na widowni siedział facet i zaraz zaczął sprawdzać w komputerze, czy ja się nie pomyliłam. Okazało się, że miałam rację

Kryzys pokazał, że z pęknięciem, które się pojawiło, mężczyźni nie do końca potrafią sobie poradzić. W Polsce także. Kobiety w większym stopniu potrafią lepiej radzić sobie z kryzysowymi sytuacjami. Mają także większą podzielność uwagi i są uczciwe. Kobiety są mniej skorumpowane, a to w polityce dziś szczególnie ważne. Bardzo się cieszę, że Barbara Nowacka została liderką lewicy. Dla mnie jej twarz ma w sobie jasność, czystość. Za nią kryje się mądrość, ale i cierpienie, bo przecież straciła matkę w katastrofie smoleńskiej.

Jesteś baczną obserwatorką rzeczywistości.

Bardzo interesuję się także ekonomią, finansami. W domu to ja zajmuję się rachunkami, budżetem, wydatkami, oszczędnościami. Czytam "Dziennik Gazetę Prawną", "Forbesa", dział gospodarczy w "Gazecie Wyborczej". Czytanie tekstów z nie swojej dziedziny poprawia pracę mózgu, uruchamia w nim nowe połączenia. Brytyjskie badania pokazują, że właśnie humaniści, którzy czytają, rzadziej zapadają na Alzheimera czy Parkinsona. Rozwiązuję jolki. W ogóle bardzo pracuję nad pamięcią.

Fitness mózgu.

Tak. Pisarz bez pamięci nie istnieje, pamięć to doskonały materiał, ćwiczona czyni cuda, ożywia najwcześniejsze dzieciństwo. Przypominam sobie zabawną sytuację. Kiedy szło się do komunii, nie można było jeść śniadania, a ja zjadłam truskawkę i byłam przekonana, że piorun we mnie strzeli przy ołtarzu. Byłam dziewczynką i chciałam być doskonała. Matka potraktowała to luźno, ale ja się przejmowałam. Poszłam więc się jeszcze raz wyspowiadać. Ksiądz się tylko roześmiał.

Czy to wychowanie do doskonałości jest przekleństwem kobiet?

Wydaje mi się, że to nie zawsze musi być złe. Wszystko zależy od wychowania. Jeśli nie jest to wychowanie w fałszu i jakimś potwornym schemacie, to może być wartością. Kiedy pojawia się schemat, przymus, wtedy doskonałość staje się ciężarem i kulą u nogi.

Może warto sobie powiedzieć, czym zatem jest ta doskonałość.

Czym innym jest dążenie do doskonałości, gdy chcesz być w czymś perfekcyjna. Kiedy to jest twoja decyzja. Czym innym jest, kiedy ktoś nad tobą stoi i mówi ci, że masz trzymać nóżki zawsze razem, grzecznie siedzieć i nie mówić za głośno. Za moich czasów dziewczynkom wpajano na przykład, że mają nie odzywać się niepytane. I to już nie jest w porządku.

Doskonała kobieta może pozwolić sobie na popełnianie błędów?

Tak. Po to jest ta doskonałość. Dla mnie to jak plan powieści lub felietonu. Muszę go mieć, ale to tylko coś, od czego się odbijam. Chciałabym być doskonała w pisaniu. Obojętnie, czy chodzi o felieton, powieść czy inny tekst. Dobieram język, formę, staram się wypełniać to, co sobie założyłam. Ale uważam, że żadna z moich książek nie jest doskonała. Jedne lubię bardziej, inne mniej.

A którą cenisz najbardziej?

Zdecydowanie "Wióry". Ale każda z moich powieści jest inna - ma własny język, sposób pokazywania świata. Zupełnie inny jest "Wizjer". Niedawno robiłam korektę tej książki. Ukazała się w 1978 roku i teraz wyszło kolejne czwarte wydanie. Pisałam wtedy na granicy metafory – to był rodzaj obrazowania, który mógłby znaleźć się w poezji.
Bardzo lubię też "Faustę", która jest trudną powieścią. Niektóre czytelniczki piszą, że nie są w stanie przez nią przebrnąć. Ale niektóre przeczytały ją do końca. Powtarzam zawsze: jeśli czytacie, to należycie do elity. Wcale nie wtedy, kiedy kończycie studia. Chodzi o to, żeby jakoś tę inteligencję pielęgnować.

Dlaczego to takie ważne?

Nie możemy żądać od ludzi innowacyjności, jeśli nie będą wszechstronnie wykształceni i będą mieli wąskie horyzonty. Tyle się mówi o innowacyjności. W tej chwili na świecie jest taki trend, żeby ludzie różnych dziedzin spotykali się właśnie z humanistami. Humaniści są coraz bardziej potrzebni i mają wielki wpływ nawet na banki. Dlaczego? Ponieważ są wytrenowani w czytaniu, także w fikcji, więc wynajdują rzeczy, których nie jest w stanie wymyślić zwykły ekonomista.

Ciężko się konkuruje z zalewem literackiej tandety?

Męczy mnie to, ale moje książki na szczęście się sprzedają. Staram się godzić ogień z wodą i poza trudniejszą prozą piszę także rzeczy lżejsze, choćby felietony w „Twoim Stylu”. Współpracuję tylko z jednym magazynem i bardzo dbam, żeby także w tych tekstach trzymać poziom.

Twoja ostatnia książka, "Suki", ma dwie różne okładki. W księgarniach pojawiła się wersja ze zgrabnymi kobiecymi łydkami, w seksownych czerwonych szpilkach. Ale jest jeszcze druga, limitowana wersja, którą sama zaprojektowałaś – widać na niej intrygującą, trochę agresywną kobiecą twarz. To tytułowa suka?

Przede wszystkim chciałam powiedzieć, że dla mnie „suka” nie jest pejoratywnym określeniem. Kiedyś suką nazywało się prawie zawsze jakąś szefową, kobietę, która rządzi.

Kobietę, która walczy o siebie.

Tak. Właśnie kogoś takiego. I jest w tej twarzy coś takiego, te zęby…

Trochę wyszczerzone i mocne czerwone usta.

… tak, czerwone usta, ciemne okulary. Ale sama powiedziałaś, że to intrygująca okładka.

I bardzo żałuję, że do księgarń trafiła ta ze zgrabną nóżką.

Uznałam, że ta okładka jest niezła. Co więcej graficy Świata Książki też powiedzieli, że jest niezła, tylko że nie sprzeda książki. Popytałam też znajomych, rozmaitych grafików, rysowników. Andrzej Mleczko powiedział, że jest bardzo drapieżna i ta druga lepiej „sprzeda” książkę.

Henryk Sawka powiedział, że bardziej podoba mu się moja, ale jeśli dział handlowy mówi, że sprzeda się więcej tej z nóżką, to mam się zgodzić. Zdecydowałam się więc ostatecznie na ich okładkę, a oni zrobili mi wtedy uprzejmość – i uważam, że to jest miłe – wydrukowali 100 egzemplarzy z moją okładką. To właśnie ta edycja limitowana.

"Suki" to mocna książka. Poruszasz w niej problem przemocy domowej.

"Suki" są napisane inaczej, ponieważ jako pisarka bardziej zaangażowałam się w teraźniejszość i w bieżące problemy. Dzieje się tyle rzeczy, na które mogę mieć choć trochę wpływu. I uważam, że skoro mogę, to powinnam to robić. W "Sukach" słychać m.in. echa konwencji antyprzemocowej. Nawiązałam także do sytuacji, o których wiem z opowiadań osób, które to przeżyły, z listów czytelniczek, zupełnie mi nieznanych, które postanowiły mi o tym opowiedzieć. Od jakiegoś czasu prowadzę jeszcze bloga, więc jak mnie wkurzy coś, a politycy mnie strasznie wkurzają, to piszę o tym ostro i myślę, że byłoby nieuczciwe, gdybym się tego wyzbyła i nie napisała takiej książki.

W jednym z tekstów przytaczasz statystyki, z których wynika, że 700 tys. kobiet rocznie dostaje mniejsze lub większe lanie, i że corocznie w wyniku przemocy domowej ginie 150 kobiet, a 30 tys. zostaje zgwałconych. Kiedy czytałam "Suki", w mediach pojawiła się informacja o kobiecie, którą zabił partner. On wcześniej ją bił, został aresztowany, zwolniony z aresztu, wrócił do domu i ją zabił.

Tak, takie sytuacje wciąż się powtarzają.

Dlaczego w Polsce wciąż jest taki problem z przemocą domową?

Dlatego, że żyjemy w społeczeństwie zamkniętym, a nie otwartym – to po pierwsze. Dlatego, że mamy wciąż do czynienia ze straszną hipokryzją – to po drugie. Ludzie nie chcą się narażać Kościołowi. Fakt, że Bronisław Komorowski w końcu podpisał ustawę antyprzemocową, to wielki sukces.

Ostatnio w wywiadzie mówiłam, że Kościół mógłby naprawdę dużo dobrego zrobić w tej sprawie, gdyby tylko była wola ze strony hierarchów. Kiedyś były antyalkoholowe grupy przykościelne. Gdyby zrobić coś takiego w kwestii walki z przemocą domową czy alimentów, efekty mogłyby być fantastyczne. Myślę, że część księży jest na to gotowa.

W Irlandii księża po tym, jak parlament przegłosował ustawę o związkach partnerskich, stwierdzili, że muszą przemyśleć swoją postawę, bo świat idzie do przodu.

No tak, bo świat jest inny, a w Irlandii dodatkowo nastąpiło rozliczenie z różnymi strasznymi rzeczami z przeszłości - z przemocą i gwałtami, których dopuszczali się księża. U nas w ostatnich latach ujawniono właściwie tylko działania siostry Bernadetty i jej zespołu, u nas skala tych rozliczeń jest nieporównywalnie mniejsza. W "Sukach" jednak nie opisałam Irlandii, ale skupiłam się na tym, co się dzieje tu, w Polsce.

W tej książce pojawiają się bardzo brutalne sceny przemocy wobec kobiet - w jednej z nich bohaterka zostaje brutalnie zaatakowana przez męża kijem bejsbolowym, w drugiej Ewita wspomina to, co ją kiedyś spotkało, zostaje pobita i zgwałcona przez swojego męża.

I to są sceny, które mogły się zdarzyć. Inspiracją dla jednej z nich były przeżycia kobiety, która wyzwoliła się od męża-tyrana. Prawdziwa historia. Ta bohaterka stanęła na nogi, ma własną firmę, jest zamożna i wierzy, że pieniądze dają jej wolność. Walczy o swoją niezależność, chce mieć władzę. To się bierze z lęku i z wiary, że władza ją uchroni przed przemocą. To nie jest prawda.

To rodzaj maskowania słabości? Rodzaj kamuflażu?

Nie, ona już jest silna. Pamięta, co jej się przydarzyło i to wystarczy, aby nie chcieć przechodzić tego po raz drugi. Tego upokorzenia, powrotu do biedy. Znam kilka bizneswoman, które podobnie postrzegają swoją niezależność.

"Suki" pokazują siłę i energię kobiet, ale i ciemną stronę sukcesu.

Tak, ale trzeba o tym mówić. Piszę o bohaterce, która się wyzwoliła. Dzięki temu zdobyła niepodważalną pozycję. Piszę także o tym, że nie należy fetyszyzować młodości, bo to minie. Jeśli ma się tylko urodę i tylko z niej robi się użytek, to się schodzi na manowce. Sukces jest bardzo ważny, dla mnie też, ale ja nie wierzę w absolutny sukces, raczej sukcesik. Trudno mówić o sukcesie, kiedy obok ludzie są chorzy, umierają. Ja przynajmniej nie oceniam życia w kategoriach sukcesu czy klęski.

Polki często mają problem, aby się swoim sukcesem cieszyć i się nim chwalić.

Tak, ale o tym trzeba też mówić. Sama cierpię na coś takiego. Być może jest w tym lęk, że jak tylko jest dobrze, to zaraz coś się popsuje. I tak mi się czasem w życiu zdarzało. Kiedy wyszedł "Pawilon małych drapieżców", to umarł brat mojego męża - Jonasz. Tego samego dnia i ja już nie potrafiłam się ucieszyć z mojego sukcesu. W przypadku pisarki sukcesem jest nie tylko wydanie i sprzedaż książki. Tu chodzi o coś ważniejszego. W moim przypadku to jest po prostu fakt, że mogę robić to, co chcę. Dla mnie sukcesem jest czas, w którym mogę siedzieć nad nową książką. Nie przymuszam się do niczego. Jestem swoim szefem.

Zaraz po maturze poszłam do pracy w fabryce, żeby zarobić na studia i wtedy przysięgłam sobie, że nigdy nie będę pracowała na etacie i tego się trzymam. Nawet na felietony od 25 lat podpisuję umowy, chcę być panią siebie. Kiedy czasem nie mam siły albo ochoty, żeby pracować, mogę zrobić sobie wolne, poczytać książkę, poleżeć w ogrodzie i popatrzeć na niebo. Wtedy czuję, że jestem wolna.

To coś w rodzaju medytacji?

Tak. Dużo czasu spędzam z mężem, wieczory są wspólne - nasze, ale do medytowania muszę być sama. Kocham tę swoją wolność i samotność. To efekt mojego wyboru. I to sprawia, że koniec końców pracuję naprawdę dużo. Ale właśnie dlatego, że chcę, a nie muszę.

To poczucie wolności trzeba mieć w sobie?

Wolność to coś, o co trzeba walczyć. I to od dziecka. Od dziecka walczyłam o swój kąt, swoją przestrzeń. Gdy byłam dzieckiem, zauważyłam, że kiedy czytam, to myśli, które pojawiają się w mojej głowie, są tylko moje. Nikt nie może mi tego zabrać. To była wolność. Wiedziałam, że da mi to także literatura. Kiedyś to sobie sformułowałam - literatura to bunt z bardzo silnym poczuciem wolności, ale i poczuciem odpowiedzialności za słowo.

Na czym ta odpowiedzialność polega?

Na jakości tego, co się robi i na tym, że każda rzecz, którą w tym momencie robię, jest ważna. Obojętnie, czy to jest felieton, powieść, sztuka, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Choć wcale nie trzeba lubić tego, co się stworzyło. Jak się coś za bardzo lubi, to zawsze ma to wpływ na spadek jakości. Przemęczony tekst jest trochę jak przenoszona ciąża.

Suki to wolne kobiety?

Suki walczą o wolność. Ale ich wolność polega także na tym, że zdają sobie sprawę, że dobrze jest być suką. Jeśli jest się suką, można być szefową, a przynajmniej szefową samej siebie. Kiedy jest się suką, można powiedzieć facetowi - dość przemocy. Można odejść. Myślę, że uświadamianie tego kobietom jest bardzo cenne. Jeśli kobiety bite, szykanowane, upokarzane zrozumieją, że mogą decydować o swoim życiu, zyskują świadomość i siłę, by zacząć je zmieniać.

Dagny Kurdwanowska/(dg)/(kg), WP Kobieta

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także