Blisko ludziList od Czytelniczki: "Twoje dzieci uczą poloniści, którzy na studiach nie przeczytali ani jednej książki"

List od Czytelniczki: "Twoje dzieci uczą poloniści, którzy na studiach nie przeczytali ani jednej książki"

List od Czytelniczki: "Twoje dzieci uczą poloniści, którzy na studiach nie przeczytali ani jednej książki"
Źródło zdjęć: © iStock.com
21.02.2018 16:24, aktualizacja: 12.06.2018 14:24

Kto zdecyduje się na zawód, który opłaca się mniej niż stanowisko kasjerki w Biedronce czy Lidlu? Negatywnych konsekwencji tak niskich płac dla nauczycieli doszukuje się jedna z naszych czytelniczek, w liście przesłanym do naszej redakcji.

"Znam co najmniej kilkanaście nauczycielek, które na studiach nie przeczytały ani jednej książki" – pisze jedna z czytelniczek w liście do naszej redakcji. Sama studiowała filologię polską na jednej z najlepszych uczelni. Według niej powodem tego są m.in. płace dla nauczycieli niższe niż dla pracowników Lidla czy Biedronki.

Kiedy Lidl oficjalnie zapowiedział podwyżki dla swoich pracowników, w sieci zawrzało. Jak podaje portal Money.pl, od marca w Lidlu zarobić będzie można od 2800 zł do 3550 zł brutto. To o 250 zł więcej niż rok temu. Zapowiedziano również wyższe pensje dla tych, którzy pracują rok i dłużej. Po dwóch latach pracy, w zależności od lokalizacji, wypłaty w Lidlu wyniosą od 3150-4050 zł brutto.

Pod kątem wysokości wynagrodzeń, Lidlowi dorównuje Biedronka. Andrzej Kupczak, pedagog z Oławy, zwrócił uwagę na ogłoszenie, które dostrzegł na drzwiach dyskontu, co opisał w liście do minister edukacji narodowej, Anny Zalewskiej. Z jego treści wynika, że wysokość pensji na start na stanowisku kasjer/sprzedawca wynosi 3250 zł brutto.

Andrzej Kupczak pyta Zalewską wprost – jak jej nie wstyd, że nauczyciele zarabiają mniej niż pracownicy dyskontów. Jak podaje gazeta.pl, "magister z przygotowaniem pedagogicznym może liczyć na co najmniej 2 294 zł brutto (nauczyciel stażysta), 2 361 zł (nauczyciel kontraktowy), 2 681 zł (nauczyciel mianowany) i 3 149 zł (nauczyciel dyplomowany)". MEN zapowiedział podwyżki – od 1 kwietnia nauczyciele zarobią o 5,35 proc. więcej. Nie trzeba nawet wyciągać kalkulatora, by wyliczyć, że praca na kasie wciąż będzie bardziej opłacalna.

Jakie będą konsekwencje, dowiemy się za kilka lat. Jednak jeden ze skutków niskich płac dla nauczycieli już teraz zauważa nasza czytelniczka. Jako mama dwójki dzieci, martwi się, że jak tak dalej pójdzie, zawód nauczyciela wybierać będą tylko ci, którym na kasie pracować nie wypada, ale męczyć się też nie chcą…

"Droga Redakcjo,

pedagog z Oławy postanowił napisać do minister edukacji narodowej, Anny Zalewskiej. Ja piszę do was. W tej samej sprawie, jednak ze świeżym punktem widzenia.

Z wykształcenia jestem polonistką i dziennikarką. Chwilowo nieaktywną zawodowo – niedawno urodziłam drugie dziecko. Pierwsze od września pójdzie do szkoły. I już drżę na samą myśl. Drżę, bo obawiam się, że trafi na jedną z tych nauczycielek, które na studiach nie przeczytały ani jednej książki, a zawód wybrały z braku ambicji i pomysłu na siebie.

Kiedy szłam na studia (kilkanaście temu) polonistyka na uniwersytecie w Poznaniu była najlepszą filologią polską w kraju. Rok otworzyło prawie 150 studentek i kilku studentów.

Po pierwszym semestrze odpadli ci, których przerosła gramatyka opisowa. Później było z górki. I to bez względu na to, czy się czytało i uczyło, czy nie…

Nie chcę, by mój list brzmiał jak zarzut wobec uczelni, bo piłowali nas równo. Na zajęciach ze stylistyki lepiej, żeby się nie okazało, że nie mamy w małym palcu czołowych magazynów opinii i nie wiemy, kim jest Mariusz Szczygieł. Na historii literatury listy lektur nie kończyły się na 4 stronach formatu A4, a na seminariach po kilku minutach dyskusji okazywało się, kto, co czyta.

Jednak wymagania to jedno, a podejście do studiowania, ambicje i rozwój intelektualny to drugie. Mniej więcej tym się od siebie różniliśmy – "dziennikarze" od "nauczycieli". Mniej więcej, bo nie o wszystkich moich kolegach i koleżankach z roku, którzy wybrali specjalizację nauczycielską, mam krytyczną opinię. Byli wśród nich pedagodzy z powołaniem, fanatycy książkowi, literaci zajarani literaturą, którzy (jestem pewna) potrafią dziś swoją pasją zarażać dzieci. Jednak zdecydowana większość z nich wybrała kierunek na zasadzie "nie umiem w matematykę, to zostanę humanistą", a specjalizację z potrzeby posiadania "pewnego zawodu".

Bo tak. Wybrać "dziennikarską", studiować pięć lat i nie mieć pewności, że robota się znajdzie, to bez sensu. Jeszcze trzeba na każdym kroku udowadniać, że jest się coś wartym. A że w powiecie potrzebni są poloniści, znajomości są, to jakoś to będzie. Poza tym papier na zawód jest i szanse, że dla "swojej klasy" będzie się autorytetem też. "Moja mama/żona jest nauczycielką" brzmi dumnie. Zwłaszcza na wsi.

To nie zarzut! Wszyscy byliśmy z małych miejscowości, ja też, więc wiem jak to jest. Wiem, co w małym miasteczku znaczy "moja babcia uczyła polskiego". To wyznacza status miejscowej inteligencji. Nawet w XXI wieku. Serio!

Wszyscy byliśmy słoikami i próbowaliśmy sobie jakoś radzić. Jednak "nauczyciele" zakładali z góry powrót do swoich rodzimych miast czy wsi. Nie wybierali się w świat. Ich prawo. Jednak oni się również światem nie interesowali. Nie czytali. Niczego. Nie znali Kapuścińskiego, Stasiuka i Gretkowskiej. O Masłowskiej słyszeli, bo film w kinie grali. Sprawiali wrażenie osób, które chcą iść po najniższej linii oporu. Jakoś przebrnąć. A potem usadowić się na wygodnej państwowej posadce. Za grosze, ale trudno.

Nie twierdzę, że nauczyciele mają lekko. Wręcz przeciwnie. Uważam, że za tyle lat wysiłku, jaki trzeba włożyć w ten zawód, płaca powinna być godna. I w tym tkwi sedno. Jeśli płaca nie będzie motywująca, to kto będzie wybierał specjalizację nauczycielską, jeśli nie ci, którym na kasie pracować nie wypada, ale poza tym innych wymagań nie ma? Nie wnioskowałabym tak, gdyby nie to, że znam co najmniej kilkanaście nauczycielek aktywnych zawodowo, które na studiach nie przeczytały ani jednej książki. Być może prześlizgnięcie się przez egzaminy na samych notatkach to też sztuka. Nie potrafię jednak docenić tej umiejętności gdy myślę, kto mógłby uczyć moje dziecko.

Czy my, rodzice dzieci, które za chwilę pójdą do szkoły, mamy liczyć na to, że trafimy na nauczycieli "z powołania?". Tych pokornych, skromnych i z poczuciem misji, którzy nie potrzebują porządnego przelewu, by czuć motywację do pracy? Ja poświęcenia od nauczycieli nie wymagam. Wymagam, by państwo zapewniało godną płacę tym, od których zależy kształcenie naszych dzieci."

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (127)
Zobacz także