Blisko ludziPolki z pasją. Joanna Lamparska o złotym pociągu

Polki z pasją. Joanna Lamparska o złotym pociągu

Polki z pasją. Joanna Lamparska o złotym pociągu
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Katarzyna Gruszczyńska
01.09.2016 08:57, aktualizacja: 01.09.2016 10:43

- Tak naprawdę większość z nas marzy o odkryciu skarbu, a nie o tym, żeby zarobić i zostać milionerem. Samo gonienie króliczka daje dużo nadziei, radości. Życie bez tajemnicy jest nudne - mówi nam Joanna Lamparska, dziennikarka, podróżniczka, pisarka. Szuka ukrytych skarbów, jej ostatnia książka nosi tytuł „Złoty pociąg. Krótka historia szaleństwa”. Opowiada też o złotym pociągu i żmudnych poszukiwaniach, które mają niewiele wspólnego z filmami o przygodach Indiany Jonesa. Rozmawia Katarzyna Gruszczyńska.

Skąd w pani życiu wzięło się poszukiwanie skarbów?

Gdy byłam mała, symulowałam przeziębienie, żeby nie iść do szkoły. Jak tylko rodzice wychodzili z domu, grzebałam w szafie babci. Szukałam starych zdjęć, oglądałam pierścionki, czytałam listy. Duże wrażenie zrobiły wtedy na mnie listy od brata mojej babci, który mieszkał w Argentynie. Nie rozumiałam, dlaczego prosi ją, żeby nie pisała do niego, że to bardzo niebezpieczne. Trochę się bałam tej tajemnicy. Dopiero gdy dorosłam, dowiedziałam się, że był w Armii Krajowej. Myślę, że robiłam to, co każdy w tym wieku, goniłam za jakąś tajemnicą. W stertach dokumentów usiłowałam też sprawdzić, czy na pewno jestem dzieckiem swoich rodziców.

Pod koniec studiów zaczęłam pracować w dzienniku. Zostałam dziennikarką do poruczeń specjalnych, ponieważ kompletnie nie nadawałam się do pisania na przykład o polityce. Zawsze wysyłano mnie do tematów lekko szalonych. Do redakcji przed pełnią przychodzą specyficzni czytelnicy. Odsyłano ich do mnie. Raz odwiedził mnie pan, który wymyślił maść na oparzenia. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że postanowił się podpalić i zademonstrować działanie tej substancji w moim pokoju. Innym razem pojawił się jogin, który przyciągał monety. Mój szef zastał go stojącego na głowie i oblepionego monetami. Ale, że szef był już przyzwyczajony do tych dziwactw, zapytał tylko, co by było, gdyby jogin wszedł do mennicy państwowej. Wtedy, z Waldkiem Chudziakiem, zaczęłam pisać pierwszą książkę o uzdrowicielach („Polscy uzdrowiciele leczą prawie wszystko – przyp. red.). Wsiąkłam w ten świat.

Od uzdrowicieli do poszukiwaczy skarbów dość daleka droga.

Naczelnemu w mojej redakcji wydawało się, że nie ma różnicy między uzdrowicielem a eksploratorem, obydwaj wydawali mu się wystarczająco dziwaczni. Kiedy na kolegium pojawił się pomysł, żeby napisać o poszukiwaczach skarbów, oczywiście wysłano mnie. I tak trafiłam do, nieżyjącego już dziś, Wojciecha Stojaka. Podobnie jak całe to środowisko bardzo barwnego, żeby nie powiedzieć ekstrawaganckiego człowieka. Przyjechał po mnie samochodem tak rozklekotanym, jakby pożyczył go z jakiejś serii typu „Mad Max po III wojnie światowej”. Miał na sobie kapcie. Wywiózł mnie za Wrocław do swojego domu. Wnętrze tego niedużego domku było pełne map, papierów, skoroszytów, starych gazet, niewypałów, słoików, w których były zwinięte banknoty. On każdą z tych rzeczy znalazł, wygrzebał z ziemi. Tak doszło do nierównej współpracy, ponieważ byłam totalnie początkująca, a Wojtek był już starym wyjadaczem.

Do redakcji przychodziły różne informacje, często sprawdzaliśmy je razem. To Wojtek zabierał mnie na pierwsze wyprawy poszukiwawcze. Do dziś pamiętam, jak pojechaliśmy kiedyś szukać tajemniczego bunkra w okolicach Kraskowa. Tam stoi piękny barokowy pałac. Wojtek założył wielkie, plastikowe okulary. Wyglądał jak członek Abby, który jedzie na tournee. Obok ja, jakaś taka za elegancka. Wojtek wymyślił, że będziemy udawać zakochaną parę, żeby nikt się nie domyślił, że mamy w okolicy „temat”. Zapytaliśmy ochroniarza z pałacu, jak dojechać w rejon miejsca, które nas interesowało. Spojrzał na nas i powiedział: pan poszukiwacz skarbów z panią z telewizji i wy nie wiecie, jak trafić do lasu? Zostaliśmy zdemaskowani. W tych czasach spotykaliśmy się z poszukiwaczami z całej Polski. Siedzieliśmy nocami i piliśmy hektolitry herbaty, którą parzyła żona Wojtka – Ula. Wtedy internet nie działał w szalony, szybki sposób, nie było łatwego dostępu do archiwów, informacji. Te rozmowy miały klimat jak z filmu „Piraci z Karaibów”. Rzadko coś znajdowaliśmy, ale to były najfajniejsze skarbowe czasy.

Czy w tym środowisku poszukiwaczy skarbów jest dużo kobiet?

To jest głównie męski sport, chociażby dlatego, że wymaga siły fizycznej i analitycznego myślenia, kobiety są jednak bardziej emocjonalne. Koledzy dużo czasu spędzają w trudnych warunkach, śpią w lesie, „pracują” przy deszczowej pogodzie. Każdemu się wydaje, że wszystko wygląda jak na filmie o przygodach Indiany Jonesa. Wchodzi się do jaskini, naciska rzeźbioną głowę i wszystko się otwiera, świeci się światło. Tak naprawdę jest żmudne zajęcie, analiza dokumentów, wyników pomiarów, potem sama eksploracja, kopanie. Moje najbliższe przyjaciółki to poszukiwaczki. Ela Szumska, właścicielka Kopalni Złota w Złotym Stoku bez przerwy eksploruje swoje podziemia. Uwielbiam z nią schodzić w niedostępne dla innych zakątki kopalni. W takiej sytuacji nie ma kobiet i mężczyzn, są podziemia i my, chociaż Ela współpracuje z głównie męską grupą.

A w historii o złotym pociągu są jakieś kobiety?

Jednym z rzeczników „odkrywców” jest kobieta, Christel Focken z Niemiec. To bardzo aktywna poszukiwaczka.

Mówiła pani, że obawia się gorączki złota w kontekście najbardziej poszukiwanego na świecie pociągu. Dlaczego?

Na Dolnym Śląsku wszyscy wyrośliśmy na skarbach, słuchamy o nich od dzieciństwa, czytamy stare notatki prasowe, fascynujemy się postacią Gunthera Grundmanna, historyka sztuki i konserwatora, którego zadaniem było zabezpieczanie dóbr kultury w czasie II wojny światowej. Opowieści o tym, że wiele z tych rzeczy – złoto, zabytki, dokumenty - nie zostało do dziś odkrytych, krążą przez cały czas. Tylko wciąż brakuje poważnych sukcesów. Największy skarb, tzw. Skarb Średzki, zwany Również Skarbem Tysiąclecia, odnaleziony w 1988 roku w Środzie Śląskiej na Dolnym Śląsku, objawił się światu przez czysty przypadek. Koparka trafiła na średniowieczne złoto podczas rozbiórki budynku. Co ciekawe, już wtedy ani organy porządkowe, ani władze, nie były w stanie zapanować nad gorączką złota, na którą zapadła cała okolica.

Kiedy w ubiegłym roku dwaj panowie z Wałbrzycha autorytatywnie stwierdzili, że wiedzą, gdzie jest złoty pociąg, cały świat oszalał w ciągu jednej doby! Wszyscy zaczęli gwałtowne poszukiwania, w przenośni – przypominając sobie na przykład powieści dziadka, sąsiada oraz dosłownie, przekopując bądź dopiero starając się o pozwolenia na poszukiwania, miejsc, które wydawały się "skarbowo obiecujące". W czasie apogeum gorączki złota Świebodzicach, 39-letni mężczyzna, który na miejskim cmentarzu, próbował ograbić mauzoleum, wpadł do środka i zginął. Było to pokłosie wielkich nadziei na odkrycie skarbu.
Tak naprawdę większość z nas marzy o odkryciu skarbu, a nie o tym, żeby zarobić i zostać milionerem. Samo gonienie króliczka daje dużo nadziei, radości. Nie umiem bez tego żyć. Życie bez tajemnicy jest nudne.

Na jaki najcenniejszy skarb trafiła pani?

Dla mnie skarbem są dokumenty. Wielkim odkryciem są sprawozdania dotyczące właśnie przeszukiwań zabytków przez służby bezpieczeństwa w latach 40. i 50. Dysponuję takimi dokumentami, mają one nieprawdopodobną wartość historyczną, być może też materialną. Zupełnie niechcący dowiedziałam się niedawno od właściciela pałacu w Pieszycach, że 15 lat temu podczas remontu ekipa budowlana znalazła zamurowane za ścianą obrazy. Marzy mi się, żeby pójść ich śladem. Znane jest nazwisko osoby, która się nimi „zaopiekowała”. Skarbem jest też dla mnie relacja austriackiej dziennikarki, która znalazła na śmietniku dokumenty dotyczące obrazu „mało znanego malarza Matejki” - jak pisał niemiecki oficer, który go wywiózł z Polski. Chcemy w tym roku pójść śladem historii tego zaginionego obrazu. Zobaczę, czy Matejko będzie chciał ze mną współpracować.

Wierzy pani w duchy?

Pisząc książki o Dolnym Śląsku co chwila potykam się o zjawiska nadprzyrodzone. Duchy, podobnie jak skarby, pojawiają się bez przerwy w opowieściach właścicieli obiektów zabytkowych, z którymi rozmawiam. Ani razu nie było sytuacji, żeby którykolwiek z nich zaprzeczał, że w jego zamku czy dworze mieszka ktoś, bądź coś, czego nie potrafi wytłumaczyć. W jednej z takich budowli nagle same odkręcają się wszystkie kurki z wodą, a kwiaty na stole zmieniają kształt. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć, jeśli ktoś potrafi, to chętnie go wysłucham. Właściciel pałacu w Nakomiadach opowiadał mi niedawno, że goście hotelowi żalą się, że „ktoś ich dusi w nocy”. Oczywiście, wiele osób traktuje takie sprawy z przymrużeniem oka, ale co innego słuchać o nich od kogoś, a co innego doświadczać takich niewytłumaczalnych zjawisk.

Często nawiedzają duchy kobiet?

Sławomir Osiecki, właściciel zamku książęcego we Wleniu, pomieszkuje z Dorotheą Rohrbeck, dawną właścicielką tego majątku. 14 lutego 1921 roku ta szesnastoletnia, osierocona dziedziczka została zamordowana przez Petera Grupena, ojczyma jej kuzynki Urszuli. Dorothea bawiła się z młodszą od niej Urszulką, kiedy Grupen strzelił do obydwu dziewczynek z niewielkiej odległości. Zrobił to niemalże przy rodzinie ofiar, babcia Dorothei siedziała wtedy piętro wyżej. Co najdziwniejsze, cała rodzina broniła potem Grupena, a więzienny strażnik najzwyczajniej otworzył mu celę i pozwolił opuścić więzienie. Mówiono wtedy, że Grupen potrafi hipnotyzować ludzi, wokół niego zdarzały się dziwne rzeczy. Sławek Osiecki twierdzi, że czuje obecność Dorothei, czasami słyszy pukanie do drzwi. Kiedyś pukanie rozległo się nad ranem. Zdenerwował się, a gdy otworzył drzwi, okazało się, że w pobliżu wybuchł pożar. Uważa, że chciała go ostrzec.

Natomiast Radosław Leda, współwłaściciel pałacu w Jedlince, opowiadał, że kiedyś mieszkała tam pani Charlotta, która nie mogła mieć dzieci i podobno jej cień pojawia się w pałacowych komnatach. Straszy tam również pewien stolarz, który wygrał na loterii sporo pieniędzy i kupił ten pałac. Został zabity przez przypadek przez ojca jednej z pałacowych służących, niesłusznie oskarżonej o kradzież srebrnej łyżeczki.

Joanna Lamparska - dziennikarka, podróżniczka, pisarka. Szuka ukrytych skarbów i pisze o nich książki, autorka nietypowych przewodników po Dolnym Śląsku, książek o tajemnicach historii, jej ostatnia książka to „Złoty pociąg. Krótka historia szaleństwa”. Z wykształcenia jest filologiem klasycznym i archeologiem sądowym, bierze udział w akcjach eksploracyjnych. Od lat współpracuje również m.in. z "National Geographic", "Travellerem” i "Focusem".. Jest współautorką scenariusza i współprowadzącą cyklicznego programu "Kup Pan zamek” emitowanego na antenie Canal Plus Discovery. Od 2012 roku jest dyrektorem Dolnośląskiego Festiwalu Tajemnic w zamku Książ, który również wymyśliła.

Zobacz także: Gorączka złota w Wałbrzychu

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (24)
Zobacz także