Blisko ludziWywiad z Jolantą Kwaśniewską: "Dostawało mi się za wszystko"

Wywiad z Jolantą Kwaśniewską: "Dostawało mi się za wszystko"

Wywiad z Jolantą Kwaśniewską: "Dostawało mi się za wszystko"
Źródło zdjęć: © AKPA
24.10.2012 10:12, aktualizacja: 04.06.2018 14:49

Jolanta Kwaśniewska - jedna z kobiet najbardziej sprzyjająca kobietom. Żyje według zasady: „Para w koła, a nie w gwizdek”. 10 lat była Pierwszą Damą. Stała się ikoną klasy i dobrego stylu.

Jolanta Kwaśniewska - jedna z kobiet najbardziej sprzyjająca kobietom. Żyje według zasady: „Para w koła, a nie w gwizdek”. 10 lat była Pierwszą Damą. Stała się ikoną klasy i dobrego stylu. Wspiera kobiety w odnajdywaniu siebie, a na spotkaniach dopinguje: „Pomyśl, jak wiele sobą reprezentujesz. Działaj!”. Jej Fundacja „Porozumienie bez barier” od 15 lat wspiera potrzebujących. „Motylkowe szpitale”, stypendia, profilaktyka zdrowotna dorosłych, a przede wszystkim – zapobieganie chorobom nowotworowym u dzieci. Tym żyje. Już nie jako żona Prezydenta RP. Czy teraz jest jej trudniej? Kogo ma w swojej drużynie i dokąd codziennie wychodzi do pracy?

Agata Młynarska: Dlaczego sprzyja pani kobietom?

Jolanta Kwaśniewska: Bez kobiet świat stałby w miejscu. Przez długie lata kobiety były wykluczone bądź marginalizowano ich rolę w społeczeństwie. Właśnie teraz nadszedł nasz czas!

A.M.: Jak, z perspektywy tych 15 lat, wspomina pani początki swojej aktywności jako Pierwszej Damy? Jak wtedy wyglądała sytuacja?

J.K.: Kiedy zakładałam Fundację „Porozumienie bez Barier” i jednocześnie zaczynałam funkcjonować jako małżonka Głowy Państwa, to były zupełnie inne czasy. Dla mnie szczególnie trudne. Moja poprzedniczka nie przyzwyczaiła Polaków do jakiejkolwiek aktywności ze strony Pierwszej Damy. Dostawało mi się wówczas za wszystko, co usiłowałam zrobić. Wrogie były przede wszystkim media. W pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać, czy warto. Pewnego dnia zleciliśmy jednak badanie opinii publicznej i okazało się, że Polacy chcą oraz potrzebują takiego rodzaju aktywności, osobistych spotkań. Wtedy właśnie zaczęłam poznawać kobiety, podobne do mnie, które po cichu, po swojemu, chciały coś robić, wyjść z cienia.

A.M.: Czy to właśnie wtedy powstał pomysł, aby założyć Fundację „Porozumienie bez barier”?

J.K.: Tak. Liczba listów, które otrzymywałam, była ogromna. Prośby, które do mnie kierowano, wywracały mi serce na drugą stronę. Nie umiałam wybrać, komu powinnam pomóc. Doszłam do wniosku, że mogę pomagać tylko w sposób zorganizowany. Już na początku kadencji mojego małżonka powiedziałam, że nie będę jeździła z nim w delegacje, przecinała wstęgi oraz podpisywała się pod cudzymi projektami. Muszę i chcę kreować własne! W Polsce ludzie uwielbiają bić przysłowiową pianę. Bardzo tego nie lubię. Moim mottem jest hasło „Więcej pary w koła, a mniej w gwizdek”. Dlatego stworzyłam taką instytucję, w której tworzymy konkretne programy i realizujemy je od początku do końca jeden po drugim.

A.M.: Jest Pani wyjątkową osobą. Jedyną taką Pierwszą Damą. Ma Pani tego świadomość?

J.K.: Każdy z nas jest jedyny i niepowtarzalny, tak to rozumiem. Każdy układa swoje życie na wybrany przez siebie sposób, wybiera własne miejsce, gdzie chce się spełniać. Cieszę się, gdy w różnych zakątkach kraju czy na świecie spotykam się z ciepłymi słowami dla sposobu, w jaki sprawowałam urząd Pierwszej Damy i prowadzę fundację.

A.M.: W ostatnich latach obserwujemy w Polsce ogromną potrzebę kobiet, by zmieniać swoje życie na lepsze, pełniejsze, bardziej wartościowe. W jaki sposób wspiera Pani ten proces?

J.K.: Od wielu lat biorę udział w spotkaniach zarówno z kobietami sukcesu, jak i z tymi, które potrzebują wsparcia, dobrego słowa, spojrzenia głęboko w oczy czy zwykłego uścisku dłoni. Z tych odbytych przeze mnie spotkań narodził się pomysł zorganizowania Kongresu Kobiet, podczas którego kobiety rozmawiały z kobietami o problemach społecznych, gospodarczych, ale także poruszane były tematy najbliższe ich sercu. Uważam, iż Kongres był niezwykle ważną inicjatywą, która uzmysłowiła Polkom, jaką siłę sobą reprezentują. Jako jedna z współzałożycielek, podczas I Kongresu propagowałam hasło „100% płacy, 100% władzy”, które stało się zalążkiem do rozpoczęcia rozmów o parytetach.

Podobnego rodzaju aktywnością jest program Vital Voices Chapter Poland, gdzie mam przyjemność być mentorką kobiet zarówno z Polski, jak i ze świata. Uczestniczkami tego projektu są kobiety, które w przyszłości mają stać się liderkami zmian w swoich krajach. Obecnie uczestniczę w bardzo ważnym dla mnie przedsięwzięciu związanym z wychodzeniem kobiet z bezrobocia, przygotowywaniem ich do wejścia na rynek pracy. W tym zakresie bardzo cenię sobie współpracę z organizacją „Dress for success” prowadzoną przez panią Dorotę Stasikowską-Woźniak. W ramach inicjatywy prowadzę serię spotkań i warsztatów, podczas których uczę autoprezentacji, staram się motywować kobiety do działania, na własnym przykładzie pokazuję drogę, jaką trzeba pokonać, aby móc osiągnąć sukces. Ludzie myślą, że jako Pierwsza Dama urodziłam się w Pałacu Prezydenckim. A przecież wcale tak nie było.

A.M.: No właśnie. A jak było? Jak wyglądała Pani życiowa droga?

J.K.: Przede wszystkim nic nie było mi dane. Musiałam, jak każdy, dokonywać życiowych, trudnych wyborów. Skończyłam wyższe studia prawnicze w Gdańsku i chciałam podjąć pracę na uczelni, jednak w tamtych czasach nie miałam szansy jej dostać. Przenieśliśmy się z mężem do Warszawy, wkrótce okazało się, że jestem w ciąży. Kiedy Oleńka miała trzy lata, trwał ciągle stan wojenny, ja wciąż byłam bez pracy. Praca, która w zasadzie przyszła do mnie, na Ursynów, pod dom, w którym mieszkaliśmy, to było polsko-szwedzkie przedsiębiorstwo, w którym poszukiwano sekretarki. Złożyłam swoje CV i rozpoczęłam pracę jako sekretarka.

A.M.: Miała Pani już wtedy jakiś plan na siebie?

J.K.: Nie. Chciałam po prostu poznawać to, co było nowe. Firmy polonijne to było wówczas bardzo ciekawe wyzwanie. Po kilku miesiącach stałam się dyrektorem handlowym firmy, która zatrudniała ponad 200 osób. Produkowaliśmy biżuterię, którą sprzedawaliśmy w różnych stronach świata. W życiu zawsze trzeba być otwartym na nowe wyzwania.

A.M.: Poczucie własnej wartości pomaga?

J.K.: Absolutnie! Właśnie to próbuję przekazać kobietom podczas moich warsztatów. Każda z nas coś sobą reprezentuje! Każda coś umie! Gotowanie, sprzątanie, robienie przetworów, haftowanie... To wszystko są umiejętności! Wykorzystujmy je!

A.M.: Jakie są osiągnięcia Fundacji „Porozumienie bez barier” przez te 15 lat jej działalności?

J.K.: W porównaniu do wielkich Fundacji, zwłaszcza tych działających aktywnie w mediach, te wyniki nie są pewnie tak imponujące. Przekazaliśmy około 40 mln złotych na różnego rodzaju pomoc i realizację naszych programów. W ramach programu „Komputer dla Janka Muzykanta” realizowanego w latach 1999-2000 przekazaliśmy szkołom setki komputerów. Inny, jak chociażby „Otwórzmy dzieciom świat”, pozwolił dzieciom, których ojcowie (górnicy, żołnierze, policjanci, strażacy, ratownicy TOPR, marynarze, lotnicy) zginęli podczas pełnienia służby, przeżyć niezapomniane chwile w najodleglejszych zakątkach świata.

Bardzo ważne są również dla nas programy związane z wszelką profilaktyką prozdrowotną, m.in. „Zdążyć przed rakiem”. Ale chyba najważniejsza obecnie jest dla nas onkologia dziecięca. Tam jest najwięcej bólu, cierpienia i niestety śmierci. W 2005 r. otworzyliśmy Klinikę Pediatrii, Onkologii, Hematologii i Endokrynologii Dziecięcej w Gdańsku wybudowaną wyłącznie ze środków pozyskanych przez naszą Fundację. Są w niej dwuosobowe pokoje przygotowane na długi pobyt matki z dzieckiem, dostosowane łazienki, regularna kuchnia i wspólne pomieszczenia, gdzie dzieciaki i rodzice mogą wspólnie organizować swój czas. Obecnie zbieramy fundusze na rozbudowę placówki o dodatkowe piętra, na których znajdzie się: Oddział Hematologii Nieonkologicznej, Poradnia Chemioterapii Onkologicznej i Poradnia Hematologii Dziecięcej. Naszym autorskim programem są również „Motylkowe szpitale”, w ramach którego zmieniamy placówki szpitalne na bardziej przyjazne dzieciom.

A.M.: Trudno było przełamywać bariery w szpitalach?

J.K.: Początkowo tak. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz przyszłam do dyrektora szpitala przy ul. Niekłańskiej i przedstawiłam mu mój pomysł przemalowania świetlicy dla dzieci, był sceptycznie nastawiony. Dopiero gdy zobaczył efekty naszej pracy, piękne rysunki na ścianach, nowe meble, wykładziny i firanki, ale przede wszystkim radość dzieci, rodziców oraz pracowników szpitala, zmienił zdanie. Potem było znacznie łatwiej. Ten program jest naszym ogromnym sukcesem. Mam nadzieję, że zmienił on myślenie nas wszystkich... I że już nigdy nie wrócimy do tych smutnych, depresyjnych, szarych ścian.

A.M.: Czy teraz trudniej jest prowadzić Fundację niż te kilkanaście lat temu?

J.K.: Przyznaję, że tak. Powstało mnóstwo innych organizacji pozarządowych. Niektóre z nich należą do olbrzymich korporacji i mediów. Ja nie mam możliwości, żeby codziennie pojawiać się w telewizji czy radiu ze spotami, w których udział biorą największe polskie gwiazdy. Nawet kiedy prowadziłam „Lekcję stylu”, nie mogłam reklamować własnej Fundacji. Takie są zasady. Kiedyś moja Fundacja dużą część swojej działalności poświęcała na dofinansowywanie programów innych organizacji pożytku publicznego, bo mnie łatwiej było o zebranie potrzebnych środków niż innym małym organizacjom. Dziś mamy trudność w pozyskiwaniu środków na realizację własnych projektów, co jest największym utrapieniem wszystkich organizacji pozarządowych.

A.M.: Jaka jest najcenniejsza wartość, jaka pozostała Pani po byciu Pierwszą Damą?

J.K.: Oczywiście jest to moja Fundacja! Ona dała mi drugie życie. Po wyprowadzeniu się z Pałacu Prezydenckiego dosłownie wpadliśmy z mężem w nicość. Nasz dom nie był jeszcze gotowy, musieliśmy wynajmować mieszkanie, paczki z naszymi rzeczami tymczasowo przechowywaliśmy u naszych przyjaciół. Przez te dziesięć lat prezydentury męża bardzo dużo się działo. Zupełnie nie myśleliśmy wtedy o sobie. Nagle stanęliśmy przed pytaniem: „I co dalej?”. Wtedy na mojej drodze niespodziewanie pojawiła się pani Yvette Żółtowska-Darska, która zaproponowała mi prowadzenie „Lekcji Stylu”. To było całkiem nowe wyzwanie, rozpoczynanie kolejnego rozdziału, całkiem od nowa. W tym czasie Fundacja była dla mnie jedyną niezmienną rzeczą, jedynym elementem ciągłości i kontynuacji, który mi pozostał. Fundacja jest całym moim życiem. Jestem tam codziennie. Kocham tę pracę oraz ludzi, którzy są tam razem ze mną.

A.M.: Dziękuję Pani za rozmowę.

J.K.: Dziękuję.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (287)
Zobacz także