Tłumów nie udało jej się uwieść
Po sześciu latach pracy w Senacie podczas reelekcji Hillary zmiażdżyła republikańskiego przeciwnika, zdobywając 67 proc. głosów. W styczniu 2007 roku ogłosiła start w wyborach prezydenckich, deklarując: "Wchodzę w to, by wygrać".
W 2007 roku, podczas promocji swojej książki, Willey tłumaczyła: "Wiele kobiet w tym kraju jest szczęśliwych, że może zagłosować na kobietę. Nasz kraj jest gotowy na kobietę prezydenta. Tyle że nie tę".
Hillary jeszcze pod koniec października 2007 r. dostawała prawie 50 proc. poparcia w sondażach, podczas gdy mało znany senator z Chicago - najwyżej po 20. Potem zaczęła tę przewagę dramatycznie trwonić. Tak jakby niesiona poprzednimi zwycięstwami wyborczymi za szybko uwierzyła w kolejne. Słabo wypadała w debatach prezydenckich, podczas wieców była świetnie przygotowana, ale zimna i zdystansowana. Przemawiała poprawnie, ale tłumów nie udało jej się uwieść i porwać. Na tle młodego, wyluzowanego i naturalnego Obamy coraz bardziej wypadała jak rutyniara. Wybory przegrała, ale została sekretarzem stanu w rządzie Baracka Obamy.