"Moja kuzynka wróciła zapłakana ze szkoły". Tak manipuluje nami armia trolli
Samotna matka z dwoma kredytami i emerytki, które muszą związać koniec z końcem. Przez osiem godzin dziennie piszą obraźliwe komentarze, głoszą kontrowersyjne tezy lub zmyślają rzewne historie. Płacą im politycy. Armia internetowych trolli to teraz "must have" każdej partii.
Historia o smutnej kuzynce miała wzbudzić litość wobec dzieci rzekomo krzywdzonych przez strajkujących nauczycieli. Niestety coś zawiodło, ponieważ ten sam wpis został opublikowany przez szereg pozornie niezwiązanych ze sobą kont internetowych. Czy to możliwe, by kilka osób miało tę samą zapłakaną kuzynkę? Młody informatyk zdradza, czym są farmy trolli i jak manipulują nami partie polityczne.
Farma trolli brzmi jak armia młodych biegłych internautów, którzy siedzą w piwnicy i piszą złośliwe komentarze, korzystając z nieprawdziwych kont w sieci.
Nie do końca. Przez dwa dni przyglądałem się pracy internetowych trolli działającymi na rzecz jednej z czołowych partii politycznych. Do ich zadań należało hejtowanie polityków i zwolenników partii przeciwnej na Facebooku i Twitterze. Poza tym dodawanie kontrowersyjnych komentarzy pod artykułami ukazującymi się w serwisach największych mediów internetowych. Oczywiście wszystko w białych rękawiczkach – z fejkowych (fałszywych- przyp. red.) kont internetowych, wykupionych najczęściej od zagranicznych firm.
Jak uwiarygadnia się takie konta?
Dana partia wykupuje setki, a może nawet tysiące fejkowych kont, nazywanych też botami. Później dostosowuje się je do naszych realiów. Nadaje polskie imię i nazwisko, buduje linię historyczną – urodziny, miejsce pracy, zdjęcia z rodziną ściągnięte z zachodnich serwisów fotograficznych i posty związane z linią światopoglądową, która jest zgodna z polityką danej partii. Postaci kreuje się na wyczucie. Chodzi o to, żeby konto było spójne i wiarygodne. Dobry bot musi mieć wielu znajomych, a jego posty powinny być komentowane i zyskiwać polubienia.
Polubienia dodawane przez inne nieprawdziwe konta?
Tak, ale nie tylko. Gdy z nieprawdziwego konta zaprasza się prawdziwych internautów do grona znajomych, zazwyczaj przyjmują. Choć, rzecz jasna, nie znają tej osoby, bo nie istnieje.
Ile zarabiają trolle?
Około 3 tys. zł netto na miesiąc. Ale są między nimi różnice zarobkowe, bo każdy wyrabia trochę inne normy. Trolling jest rozliczany według standardowego korporacyjnego systemu. Linki do wpisów w social mediach i komentarzy pod artykułami, które pracownik dodał z nieprawdziwego konta, wklejane są do tabelek w Excelu. Lider trolli patrzy również na to, ile dany komentarz uzyskał polubień i udostępnień.
Jak partia nazywa działania trolli, uwzględniając je w swoich budżetach?
Na fakturach brzmi to mniej więcej tak: optymalizacja działań digitalowych. To bardzo ogóle stwierdzenie, pod które można podpiąć wszystko. Pieniądze idą przede wszystkim na wykupienie bazy botów i opłacenia ludzi.
Ile trolli pracuje zazwyczaj wokół jednej partii politycznej?
Myślę, że od kilku do kilkunastu i na pewno nieco więcej w okresie kampanii wyborczej bądź zawirowań i kryzysów politycznych. W zespole, z którym ja miałem do czynienia, pracowało sześciu trolli, jeden lider nadzorujący ich działania i graficzka, która produkowała niskiej jakości memy. Specjalnie niskiej jakości, żeby wyglądały jak grafiki stworzone przez zwykłych internautów. Takie kiepskie były bardziej wiarygodne.
Każdy może zostać trollem?
Trolli rekrutują np. agencje PR-owe, które pomagają partiom przeprowadzać kampanie polityczne. Do zespołu teoretycznie może trafić każdy, bo nie trzeba być specjalnie wykształconym, ale musi to być osoba, za którą ktoś zaręczy. W innym wypadku mogliby trafić tam dziennikarze, albo przeciwnicy polityczni.
Kim są internetowi trolle w rzeczywistości?
To ludzie, którzy nie mogą odnaleźć się na rynku pracy. W zespole, który miałem okazję obserwować była np. kobieta po 40-tce z dzieckiem i dwoma kredytami na karku. Był młody chłopak, cyniczny i zblazowany, któremu było zupełnie wszystko jedno, co robi, byleby się nie narobić i zarobić. Były też dwie starsze panie, które chciały w ten sposób dorobić do marnej emerytury. I ubiegnę twoje kolejne pytanie – nie. Żadne z nich nie robiło tego z pobudek ideologicznych. Często wychodzili na papierosa, raczej milczeli, wiedzieli, że wykonują gównianą robotę. Ci ludzie mieli w dupie politykę, większość z nich nawet nie bardzo się w tym wszystkim orientowała, dlatego bazowali na tzw. press- packach, które dostawali codziennie od partii.
Co było w tych press-packach?
Było tam dokładnie opisane, na czym danego dnia muszą się skupić w dodawanych przez siebie postach i komentarzach. Np. wpadka polityka z konkurencyjnej partii, konkretną interpretacja wypowiedzi politycznych, hasła polityczne i hashtagi. Swoją drogą hashtagi znacznie ułatwiły im pracę, bo taki troll nie musi błądzić po social mediach w poszukiwaniu postów, które chce skomentować i udostępnić. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę dany hashtag np. "#DobraZmiana", albo #MuremZaTuskiem, a później tylko klikać: polub, udostępnij, skomentuj, polub, udostępnij, skomentuj i tak w kółko. Później troll loguje się na inne fejk konto i robi dokładnie to samo. Oprócz tego nie można zapomnieć o dodawaniu komentarzy. Czasem trzeba wykazać się kreatywnością i wymyślać ludzką historię, która wywoła emocje u odbiorców. Dramat pojedynczego człowieka spowodowany działaniem przeciwników politycznych.
Tak jak historia zapłakanej kuzynki, która pojawiła się w social mediach w związku ze strajkiem nauczycieli.
To klasyczny przykład zmyślony przez internetowych trolli. Tylko, że ktoś poszedł na skróty i udostępnił tę samą historię na kilku fałszywych kontach, dlatego został zdemaskowany.
Jeśli nie następuje żadna spektakularna wpadka, trudno jest dojść do tego, że dane konto to bot?
Trudno, ponieważ wszystko odbywa się przez sieci mobilne, dzięki temu adres IP się nie powtarza. Są też inne zabezpieczenia sieciowe, dzięki którym identyfikacja źródła komentarzy danego bota jest właściwie niemożliwa.
Są jakieś moralne zasady, których muszą trzymać się trolle albo niedozwolone ciosy poniżej pasa?
Jedyne zasady wyznacza polityka Facebooka i Twittera. Bezpośrednie nawoływanie do agresji, albo posty jawnie dyskryminujące mniejszości narodowe łamią tę politykę i mogą być automatycznie blokowane. Dlatego np. promowanie nienawiści do imigrantów odbywa się nie wprost. Powiedzmy, że na grupie internetowej poświęconej ruchom nacjonalistycznym pojawia się zdjęcie gigantycznego robaka i wpis alarmujący internautów o kleszczach-mutantach, które przyszły zza granicy. "Jak myślicie, kto przyniósł je do Polski?!" – pyta ktoś i już wiadomo, co stanie się dalej.
Tak się manipuluje ludźmi.
Niestety, jesteśmy populacją bardzo łatwą do manipulowania, szczególnie to starsze, mniej komputerowe pokolenie, które jest przyzwyczajone do jednostronnego przekazu telewizyjnego i prasowego. Do tej pory przyjmowali wszystko bez weryfikowania i dociekania. Często bez czytania ze zrozumieniem. Ludzie nie interesują się, kto dodał dany komentarz. Bazują na prostych emocjach i bardzo łatwo wplątują się w dyskusje internetowe, bez żadnej refleksji, że może właśnie odpisują komuś, kto w ogóle nie istnieje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl