Blisko ludzi"Nie rozmawiaj z obcymi" to najgorsze, czego można nauczyć dziecko. Dla Piotra nikt nie jest obcy

"Nie rozmawiaj z obcymi" to najgorsze, czego można nauczyć dziecko. Dla Piotra nikt nie jest obcy

"Nie rozmawiaj z obcymi" to najgorsze, czego można nauczyć dziecko. Dla Piotra nikt nie jest obcy
Źródło zdjęć: © znajominieznajomi
Helena Łygas
15.03.2018 15:05, aktualizacja: 16.03.2018 19:13

Ma 41 lat, jest fotografem i archeologiem, a z poznawania ludzi zrobił sztukę. Z "obcymi" rozmawia, odkąd pamięta. Od kilkunastu lat robi im też zdjęcia, które publikuje na blogu "Znajomi nieznajomi". Nam Piotr Żurek opowiada historie spotkanych ludzi, które utkwiły mu w pamięci.

Uważa, że nie ma człowieka, który nie byłby wart wysłuchania. Od lat przemierza ulice Warszawy z aparatem, robiąc to, na co wiele osób ma chęci, ale odwagę już niekoniecznie. To historia dla wszystkich tych, którzy kiedykolwiek zastanawiali się, kim jest dziewczyna w różu siedząca naprzeciwko w metrze. Zamknięcie wszystkich osób, które poznał Piotr, w formie wypłaszczającej pytanie-odpowiedź, byłoby dla ich historii krzywdzące. Oddajemy mu głos.

Piotr Żurek: Przypadkowe rozmowy wzbogacają mnie i, mam nadzieję, tych, których zaczepiam. Chętni do rozmów są zwłaszcza tzw. słoiki, przyjezdni z mniejszych miast. Nie czują się dobrze z warszawską anonimowością. Często zwierzają się, że są wyobcowani, że nikt nie zwraca na nich uwagi, koniec końców też uczą się wlepiać wzrok w telefony i znikać. Zdziczeliśmy jako społeczeństwo. Proszę zauważyć, co dzieje się, kiedy pada deszcz. Ktoś ma parasol, a obok ktoś przemoknięty do suchej nitki. I żadnej z tych osób nie przyjdzie do głowy, że mogą przecież postać razem.

Na bloga trafia ułamek ułamka zdjęć, które robię. Są miesiące, w których miałem na karcie kilkanaście tysięcy kadrów. Najważniejsza jest dla mnie mimo wszystko rozmowa. Najpierw tylko rozmawiałem, zaczepiałem po prostu tych, którzy z jakiegoś powodu wydali mi się interesujący. Zawsze robiłem zdjęcia, mam magisterkę z archeologii, ale od kilku lat nie grzebię już w ziemi. Pracuję w zakładzie fotograficznym.

W 2004 kupiłem kompaktowy aparat cyfrowy i to był przełom, jak masz kliszę, to wyrabia się w tobie zwyczaj oszczędzania jej. Pomyślałem, że skoro i tak chodzę po mieście z aparatem, to może bym swoich rozmówców portretował.

Wielu ludzi jest pozamykanych, wystraszonych. Nie nagabuję niechętnych. Tak to tak, nie to nie. Łatwiej zacząć rozmowę od informacji, że mam bloga. Noszę ze sobą ulotko-wizytówki, które daję ludziom. Raz, żeby się uwiarygodnić, dwa, żeby potem mogli mnie odszukać w sieci. Ludzie nie widzą "celu" w zwykłej pogawędce, a kiedy uzasadniam ją "projektem" są mniej podejrzliwi. Mimo wszystko, większość osób, do których podchodzę, chce rozmawiać.

Nieodżałowany Czarny Roman, legenda Warszawy

Obraz
© znajominieznajomi

Na ulicy można się dowiedzieć rzeczy, których próżno szukać w sieci czy w książkach. Mnie na przykład zawsze interesowało, jak to jest z tą ropą. Słyszy się, że ropa się skończy, że już niedługo podróże staną się luksusem, jak w XIX wieku, a nasze wnuki czekają wojny o ropę.

Zagadnąłem w autobusie mężczyznę, który okazał się nawigatorem statku poszukiwawczego. Jego załoga szuka nowych złóż ropy, głównie u wybrzeży Argentyny. Facet jest po Szkole Morskiej w Gdyni, spędza trzy miesiące na statku, potem helikopter zabiera go na ląd, skąd leci do Polski na trzy miesiące. I tak w kółko.

Nie mogłem przepuścić takiej okazji i wypytałem go, jak to jest z tą ropą. Okazuje się, że żadne wojny nam nie grożą. Po pierwsze dlatego, że każdy koncern w oficjalnych komunikatach zaniża informacje o tym, ile tej ropy ma. Do tego coraz więcej złóż staje się dla nas dostępnych ze względu na postęp techniczny. Nawigator opowiedział mi anegdotę a propos. Otóż koncern z siedzibą w Norwegii kilka lat temu wykupił za bezcen stare złoża amerykańskie. W międzyczasie zmieniły się narzędzia wydobywcze. No i z tych "pustych" złóż Norwegowie korzystali jeszcze osiem lat. Osiem lat!

Desi

Obraz
© znajominieznajomi

Kobiety często opowiadają o biżuterii, zazwyczaj nieprzypadkowej. Spotkałem kiedyś dziewczynę, która "objaśniała" mi swoje pierścionki. Między pierścionkiem komunijnym a pierścionkiem po zmarłej babci nosiła brylant po byłym narzeczonym.

Innym razem w okolicy Uniwersytetu zrobiłem zdjęcie dziewczynie tuż po obronie. Mówiła, że idzie do domu się przebrać, a potem opijać dyplom z przyjaciółmi. Skończyliśmy rozmowę i okazało się, że jedziemy tym samym tramwajem. Straciłem ją z oczu, a kilka chwil potem, po przesiadce, znowu wylądowaliśmy w jednym wagonie. Widziałem, że zezuje na mnie speszona. Na domiar potem jeszcze szedłem za nią ulicą. Oglądała się, jak na wariata. Co się okazało? Była moją sąsiadką, od kilku lat mieszkaliśmy drzwi w drzwi, a nawet się nie kojarzyliśmy.

W pamięci utkwiła mi zgarbiona, biednie ubrana staruszka. Zapytałem ją bodajże o jej najpiękniejsze wczasy. Opowiedziała mi o podróży na Karaiby na pokładzie Batorego. Niepozorni ludzie kryją w sobie wcale nie mniej historii niż ci zmanierowani czy ekstrawaganccy.

Pan Karol jedzie na urlop

Obraz
© znajominieznajomi

Zdarza się, że zwykła pogawędka zamienia się w rozdzierającą historię. Słucham o rzeczach, o których nie mają pojęcia nawet bliscy moich rozmówców. Bardzo młoda dziewczyna, która wyemigrowała za pracą i trafiła do chłodni, gdzie przez kilkanaście godzin odrywała mięso kurczaków od kości, opowiedziała mi o swojej aborcji. Krok po kroku. Na macierzyństwo nie było jej stać.

Kilka lat temu, w nocy na plaży zaczepiłem kobietę, która klęczała i ryła rękami w piachu. Kopała wielki dół. Zapytałem czy jej pomóc. Chwilę kopaliśmy razem. Okazało się, że jest ze Śląska, ma męża i małe dziecko. Wyszła z domu, wyłączyła telefon i po prostu wsiadła w pociąg nad morze. Najdalej, jak mogła uciec, nie wyjeżdżając z kraju.

Byłem jedyną osobą, która wiedziała, gdzie jest. Tej kobiecie właśnie zmarła po długiej chorobie matka. Musiała zająć się wszystkimi formalnościami związanymi z pogrzebem, chodzić do pracy, opiekować się dzieckiem. Starała się zachowywać spokojnie, żeby nie straszyć syna. Nie wiedziała, dlaczego kopie ten dół, przypominający otwór na trumnę. "Może, żeby zakopać to, co tak boli" - powiedziała mi. Następnego dnia wróciłem w to miejsce, w miejscu dołu smażył się pan słusznej wagi, nie mając pojęcia co jest pod nim.

W parku podszedłem do dwóch dziewczyn z psem. Rozmawiać porozmawiały, ale kiedy wyciągnąłem aparat, oburzyły się i powiedziały, że jest szabas i nie mogą się zgodzić. Były ortodoksyjnymi Żydówkami z Warszawy. Tradycja zakazywała im nawet wzięcie ode mnie ulotki, więc włożyłem ją za obrożę psu. Opowiedziały mi, że nie mogą sobie zrobić nawet kanapki, bo to "praca". Chciałem opowiedzieć o tym żonie, niefortunnie okazało się, że właśnie sprzątała, powiedziała zirytowana, że chyba czuje szabas w kościach.

Pani Dorota

Obraz
© znajominieznajomi

Nie boję się bezdomnych. Zawsze do nich podchodzę, bo nikt z nimi nie gada. Dwie historie szczególnie utkwiły mi w pamięci. Trzy właściwie, ale o tym później. Raz spotkałem chłopaka na oko 20-letniego bez dwóch palców. Zostały mu odcięte przez gang z Mokotowa. Ci faceci wyłapywali nocą po squatach bezdomnych, myli ich, strzygli i dawali nowe ubrania po czym robili z nich słupy. Innymi słowy zmuszali do wzięcia na dowód kredytu. Niektórzy nie protestowali, czasem coś nawet dostawali od gangsterów. Mój rozmówca wyłamał się. Dla przykładu i za karę obcięli mu palce. Na żywca. Rana nie miała szans zabliźnić się ładnie na ulicy.

Kolejnego młodego bezdomnego, spotkałem włócząc się po jakichś warszawskich opłotkach. Pochodził z wioski, zdaje się, że gdzieś na południu. Kilka lat temu wyjechał do pracy na Wyspy, ale mu się tam nie powiodło. Uciekł stamtąd. Tak bardzo wstydził się porażki przed rodziną, że zamiast wrócić do domu, postanowił zostać w Warszawie. I tu nie miał szczęścia, nie był się w stanie utrzymać i wylądował na ulicy. Odzywa się czasem do rodziców, pisze "co tam w Anglii".

Kiedyś też podszedłem do faceta wyglądającego na bezdomnego, utytłany w błocie od stóp do głów, z jakimiś szpargałami poupychanymi w torbach. Okazało się, że jest złotą rączką i wykańcza domy, pracuje w Holandii, a że robi swoją pracę porządnie, wyrobił sobie nazwisko i jest rozchwytywany. Był przelotem w Warszawie, bo szykował apartament na Nowym Świecie holenderskiemu milionerowi, który zresztą wynajął mu mieszkanie w centrum na czas prac. Musiałem mieć idiotyczną minę, kiedy ten człowiek powiedział mi ile zarabia i na jakim poziomie żyje. Ludzie się od niego odsuwali, bo widzieli stare trampki, a przypuszczalnie to był najbogatszy człowiek w tym autobusie.

Nadia

Obraz
© znajominieznajomi

Każdy człowiek to wszechświat wspomnień. Wszyscy, bez wyjątku, znamy historie, które potrafią wzruszać do łez i takie, które mrożą krew. Nie trzeba być wybitnym umysłem XXI wieku, ani znaną aktorką, żeby być "ciekawą osobą". Często pytam ludzi o najpiękniejsze wspomnienie, albo widok, który na zawsze zostanie w ich pamięci. Nie mamy zwyczaju rozmawiać na takie tematy. Wstydzimy się sentymentalizmu.

Na przystanku spotkałem staruszka. Powiedział, że najpiękniejszy widok w jego życiu pochodzi sprzed wielu lat. Z Powstania Warszawskiego. Po tygodniach ukrywania się w ciemnościach, w zawilgotniałej piwnicy, wyszedł na ulicę.

Nad płonącą Warszawą zapadał zmierzch. Gdyby nie to, że miasto płonęło, to byłby idylliczny letni wieczór. Przed nim szpalery budynków w ogniu i ulica wysypana tłuczonym szkłem, w którym odbijały się płomienie. Iskry szły wysoko w niebo. To było przeżycie nieomal mistyczne. Przerażające i pięknie. On nigdy nikomu o tym nie mówił, bo i nikt go o to nigdy nie pytał. W ogóle nie rozmawiał o Powstaniu. Mam jakąś potrzebę zachowywania takich historii, przekazywania ich dalej. Jego historię opowiedziałem już ze sto razy. Nie chcę, żeby umarła. Ma w sobie coś poetyckiego i mówiącego wiele o naturze tego człowieka. Zdolnego do zachwytu.

Blog Piotra Żurka: Znajomi nieznajomi

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (8)
Zobacz także