Blisko ludzi#PortretyKobiet. Kinga odeszła od męża z córką i niepełnosprawnym synem. "Rodzina mówiła, że sobie nie poradzę"

#PortretyKobiet. Kinga odeszła od męża z córką i niepełnosprawnym synem. "Rodzina mówiła, że sobie nie poradzę"

Kinga z synem Filipem
Kinga z synem Filipem
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Anna Podlaska
21.07.2020 13:46

Kinga Ostrzołek udowodniła, że jest w stanie bez pomocy bliskich zająć się niepełnosprawnym leżącym synem i 4-letnią córką. Samotność pokazała jej, że może wszystko. Choć najwięcej uczy się od Filipa. Po miesiącach z dala od rodziny, zatopionej w katolickim podejściu do życia, spotkała dawną miłość i odnalazła szczęście. Jej historia pokazuje, jak pokręcone bywają losy kobiet.

Kinga Ostrzołek pochodzi ze Śląska, z górniczej, wielodzietnej rodziny. Od 15. roku życia zarabiała na własne potrzeby – przy zbiorze truskawek, jako kelnerka. W końcu wyuczyła się zawodu fryzjerki. Kiedy pierwszy raz spotkała Wojtka, miała 16 lat i była szaleńczo zakochana. On będąc o kilka lat starszy i zamożny, wzbudził podejrzenia najbliższych. Kinga i Wojtek rozstali się. Ponownie zobaczyli się przypadkiem u znajomych, po 13 latach. Kinga z bagażem doświadczeń, niepełnosprawnym synem i 4-letnią córką mieszkała w wynajętym mieszkaniu i czekała na rozwód.

Anna Podlaska, WP Kobieta: Zanim doszło do waszego spotkania, przeszłaś długą drogę. Jako 18-latka urodziłaś ciężko chorego syna.

Kinga Ostrzołek: Już w ciąży spotkało mnie kilka ciężkich przeżyć. Poczynając od zaczadzenia tlenkiem węgla z piecyka gazowego, po kolkę nerkową i anemię. Poród to już inna bajka.

W bólach leżałam 27 godzin. Przez 20 nie było żadnego postępu. W końcu lekarz oznajmił, ze zrobi mi cesarkę. Pamiętam, jak na salę wpadł po chwili ordynator i wykrzyczał: "czemu pierworódce robią cesarkę? Czy wiecie, że my na niej nic nie zarobimy?". Filip przyszedł na świat 10 minut później. Dostał 10 punktów w skali Apgar w kolejnych minutach życia. Ale czułam, że jest coś nie tak. Nie płakał, tylko miałczał, jak kot.

Przeczucie cię nie zawiodło?

Filip miał rozległe zapalenie płuc. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Miał jechać na OIOM, ale nikt nie wierzył, że dotrze tam żywy. Mi podano leki, po których zasnęłam, a jak się obudziłam, dostałam informację, że Filip jest w szpitalu na intensywnej terapii.

Na OIOM-ie działy się cuda, jego stan zaczął się pogarszać, mimo podawanych leków. Zaczęliśmy go karmić dojelitowo – przez sondę, dostał sepsy, gronkowca, dostał antybiotyki. Po trzech tygodniach klatka piersiowa zaczęła mu się zapadać, z dnia na dzień był coraz bardziej wiotki. Gdy miał dwa tygodnie, wyglądał jak lalka, jak kukiełka.

Po trzech miesiącach na OIOM-ie powiedziano mi, że "z niego nic nie będzie", że nigdy nie będzie chodził, mówił, że to jest dziecko, które będzie 24 na dobę pod opieką. Ja nie dopuszczałam do siebie takich myśli. Od pierwszego dnia poza szpitalem zaczęłam załatwiać różne ośrodki, rehabilitacje, logopedów, szukać niekonwencjonalnych metod leczenia.

Wychodząc ze szpitala, usłyszałam od pani ordynator, że wiele matek, które latami starały się o dziecko, nie były w połowie tak zaangażowane i przejęte jak ja – 18-letnia matka. Ja rzuciłam wszystko dla Filipa, pragnęłam, żeby żył.

Wyszłaś ze szpitala i co dalej?

Od początku miałam poczucie: nie ma wyjścia, trzeba walczyć. Po trzech latach rehabilitacji Filip zaczął sam jeść, zeszliśmy z sondy. W wieku czterech lat usiadł samodzielnie. Dla lekarzy to był cud. Wcześniej jednak bez ssaka nie ruszaliśmy się z domu. Produkował taką ilość śliny, że potrafił dusić się co 10 sekund.

W wieku pięciu lat Filip dostał dziecięcego wrzodziejącego zapalenia jelit. Wypracowane rzeczy w pewnym stopniu się cofnęły, a ja potrafiłam codziennie wymieniać 17-20 pampersów samej krwi.

Twoje małżeństwo trwało przez ten wczesny okres życia Filipa. Gdy poszedł do przedszkola, zaczęło się psuć.

Gdy chciałam uszczknąć trochę czasu dla siebie, podczas gdy Filip był w przedszkolu, to pojawiły się problemy. Chodziło o to, że nie poświęcam się już tylko jemu, a zaczynam myśleć o sobie. Chciałam zacząć żyć, spędzać czas tak, jak ja tego chcę, rozwijać się, inwestować w siebie. Jednak dla ratowania związku zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko. I znów: jak siedziałam na macierzyńskim, to było dobrze, później sytuacja się powtórzyła.

Uczucia wygasły, a jak nie ma emocji, to łapiesz się na myśli, że lepiej jest samemu. Nie ma kłótni, nie ma pretensji, nerwów.

Między mną a pierwszym mężem była również różnica charakterów. Ja nie lubię stać w miejscu, nie lubię monotonności. Zawsze szukałam czegoś więcej, choćby u Filipa. Cały czas szukałam różnych metod, aby go wspomóc. Ratowałam się, jak tylko mogłam i to mnie zmotywowało do zawalczenia o siebie. Zauważyłam, że prowadzę życie, którego nie chcę. Praca, dom, dziecko i brak własnej tożsamości. Czułam się zamknięta.

Wojciech podczas rehabilitacji z Filipem
Wojciech podczas rehabilitacji z Filipem© Archiwum prywatne

Podjęłaś decyzję o separacji, jak zareagowała rodzina?

W rodzinie katolickiej rozwód to jest ostateczność. Jak mąż nie bije, to powinno się razem żyć. Moja rodzina traktowała mojego pierwszego męża jak syna, brata. Bardzo go lubili, nie mogli strawić, że ja chcę się rozwieść. Dla obcych on był w porządku, problem mieliśmy między sobą. Bliscy mówili mi również, że sobie nie poradzę, że żaden mężczyzna nie zwróci na mnie uwagi, bo mam dziecko niepełnosprawne, że żaden nie podejmie się czegoś takiego, jak jego wychowanie. Mówili, że nie było mi aż tak źle, żebym musiała się rozstawać.

Mimo ich sprzeciwu wyprowadziłam się. Wynajęłam mieszkanie w bloku i zaczęłam nowe, inne życie.

Jak dałaś radę z niepełnosprawnym synem i 4-latką?

Miałam zasiłek, alimenty, dostałam dodatki na osobę niepełnosprawną, finansowo sobie radziłam, nawet mogłam coś odłożyć. Gorzej było z obowiązkami, tu nikt mi nie pomagał po wyprowadzce. Mama, która do tej pory jeździła ze mną na rehabilitację, obraziła się. Myślała, że jak mi nie pomoże, to się nie rozwiodę.

Kinga z dziećmi i mężem Wojciechem
Kinga z dziećmi i mężem Wojciechem© Archiwum prywatne

Co Ci dała samotność?

Moja samotność to był czas, kiedy odcięłam się od licznej rodziny, która praktycznie mieszkała w jednym miejscu. Wyprowadzając się, pozwoliłam sobie na ułożenie wszystkiego w głowie. Zrozumiałam, że nie potrzebuję wokół siebie mnóstwa ludzi, którzy będą mnie pouczać czy bić mi brawo. Zaczęłam robić wszystko dla siebie i dla dzieci.

Miałaś kryzysy?

Mam i miałam. Wielokrotnie klęczałam nad Filipem i płakałam. Miewałam różne myśli. Ale następnego dnia wstawałam i waliłam się w głowę, zaczynając walkę na nowo.

Czasami myślałam, że lepiej byłoby dla wszystkich, jakby go nie było. Opieka stała się dla mnie w pewnym momencie kręceniem się w kółko: rehabilitacja, dom, turnusy, szpitale. Do 5. roku życia cały czas jeździliśmy po szpitalach. To mnie zaczęło przerastać. Nie miałam siły. I znów wyciszałam się, wypłakiwałam i zaczynałam na nowo.

Jak tak przepłaczę 3-4 dni, to schodzą złe emocje, negatywne myśli ustępują pozytywnym. Zaczynam żyć.

Po pół roku od wyprowadzki spotkałaś dawną miłość.

Spotkaliśmy się po 13 latach, przez przypadek. Choć przez te lata go nie widywałam, mignął mi na Facebooku. Byłam pewna, że to facet zupełnie nie dla mnie. A my od momentu, jak spotkaliśmy się u znajomych, staliśmy się nierozłączni, choć nikt nie dawał nam szans. Ale im więcej ludzi było przeciwko nam, tym byliśmy bliżej siebie. Udowadnialiśmy na każdym kroku, że się da. Dziś jesteśmy małżeństwem, wychowujemy wspólnie trójkę dzieci.

Jak Wojtek zareagował na Filipa?

U Wojtka opieka nad Filipem przyszła automatycznie. Czasami jest tak, że nawet biologiczni ojcowie boją się opiekować niepełnosprawnymi dziećmi. Wojtek przede wszystkim nie wstydził się Filipa. Od początku traktował go normalnie. Chciał mu pokazać życie z innej strony.

Obecnie organizuje dla niego i innych niepełnosprawnych nurkowanie z projektu "Płyniemy Polsko". Już jak go poznałam, wspierał osoby z problemami.

Na jakim etapie życia jesteś?

Jestem na etapie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Do tego doprowadziła mnie walka o Filipa i wsparcie Wojtka, który pokazał mi, że można żyć normalnie, wychowywać niepełnosprawne dziecko i być szczęśliwym. Udowodnił mi, że wystarczy chcieć, a ja udowodniłam sama przed sobą, że jestem w stanie góry przenosić.

Teraz mam wspaniałego męża, z którym dzielę pasję do sportów, które dają zastrzyk adrenaliny. Obydwoje dojrzeliśmy do tego związku. Gdybyśmy zostali ze sobą te 13 lat temu, pewnie nie mielibyśmy takiego życia. Bagaż doświadczeń pozwolił nam obydwojgu inaczej spojrzeć na życie. Teraz najważniejsza jest dla nas rodzina.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także