"Świat się kończy". Pijemy© Getty Images | Anton Novoderezhkin

"Świat się kończy". Pijemy

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wiele osób sięga po alkohol, bo jest w nich wysoki poziom lęku. A przecież w czasie pandemii tych lęków jest jeszcze więcej. Spodziewam się fali ludzi z problemem alkoholowym - mówi Dorota Woronowicz, psycholog i terapeutka uzależnień.

Paulina Socha-Jakubowska: Piwo, czy wino przed snem, dla odreagowania napięcia, stresu, z którym mierzymy się od kilku tygodni. Sklepy monopolowe oferujące dowóz trunków. Spodziewacie się fali, narastającego problemu z alkoholem, jak już pandemia się skończy?

Dorota Woronowicz: Nie wszyscy po paru miesiącach picia będą alkoholikami. Ale gdy widzę, jak ludzie pokazują w mediach społecznościowych zdjęcia z dużą ilością alkoholu, całymi zapasami, to myślę, że to może mieć niepokojące efekty. Zatem tak, spodziewam się fali ludzi z problemem alkoholowym.

W modzie jest też picie "online". Robisz wideokonferencję ze znajomymi i pokazujesz, co sączysz.

Obserwuję to zjawisko. Jednak sądzę, że kluczowe będzie nasze zachowanie, jak już wyjdziemy z domów. To, czy dalej będziemy pić, czy może na szczęście przestaniemy. Niebezpieczne moim zdaniem jest jednak nihilistyczne myślenie: skoro jest tak źle, "świat się kończy", to dlaczego by się nie napić.

A jeśli już ktoś ma problem z alkoholem? Jak czuje się alkoholik, myjąc dłonie płynem odkażającym, dezynfekującym, takim, którego spirytusowa woń długo wisi w powietrzu?

Niektórzy uważają, że ich to nie dotyczy, że to im nic nie robi. I dla części może taki płyn nie stanowi zagrożenia. Ale pobudzany przez ten zapach głód alkoholowy może o sobie dać znać nawet za tydzień. Głód, na początku nierozpoznawany, może narastać.

Obraz
© Forum | Maciej Mosur

Poza tym nie każdy potrafi, zwłaszcza w tak ekstremalnych okolicznościach, poznać, że właśnie z nim ma do czynienia.

Wreszcie są i tacy, którym taki zapach wystarczy, by sięgnąć po butelkę. Wraz z tym zapachem od razu powracają bowiem obrazy lejącego się alkoholu.

Istnieje coś takiego jak pamięć komórkowa. Tak zwany wyzwalacz, między innymi zapach alkoholu, może obudzić skojarzenia związane z piciem.

Dziś takich "wyzwalaczy" jest więcej. Od znajomego niepijącego alkoholika usłyszałam ostatnio, że jest tak przytłoczony, że pomyślał o kieliszku.

W minionym tygodniu kilka osób niepijących i to od ładnych kilku lat, w czasie sesji online powiedziało mi, że po raz pierwszy od bardzo dawna zanotowali u siebie sen alkoholowy.

Co to takiego?

To każda forma snu, w którym występuje alkohol. Że się go piło, że się przed nim uciekało, wszystko jedno. Jest to przejaw głodu alkoholowego, sygnał dla osoby uzależnionej, że mechanizmy uzależnienia "wypływają" na powierzchnię.

Bombardują nas negatywne informacje, wprowadzane były kolejne obostrzenia. Kto ma gorzej w czasie koronawirusa? Ludzie, którzy od dawna nie piją, czy ci, którzy ostatnio zaczęli wychodzić na prostą?

Ci, którzy dłużej nie piją, zwyczajnie przeżyli więcej sytuacji kryzysowych i mają więcej narzędzi, by radzić sobie z głodem. Dłużej praktykują "siebie" bezalkoholowego. Ci, którzy niedawno z problemem się zmierzyli, mają bardzo pod górkę.

Czego dziś osoby uzależnione oczekują od was, terapeutów?

Jako że uzależnienie jest chorobą, która wysyła chorych na planetę samotność, to w terapii uczą się, jak żyć bliżej z ludźmi. Zazwyczaj jest tak, że nawet jeśli uzależniony ze swoją chorobą się wyautował, to i tak czuje się samotny.

Idea spotkań grupowych czy mityngów polega na tym, żeby być z ludźmi, móc wymieniać się nie tylko alkoholowymi doświadczeniami, czy doświadczeniami życia bez ale i energią. Najważniejszym komunikatem dla uzależnionych dziś jest informacja, że są organizowane mityngi online.

Ci, którzy na nie chodzili, pewnie o tym wiedzą. A jak ktoś nie chodził?

To dla niego też może być światło w tunelu, jakaś odpowiedź na myśli o tym, że najłatwiejszym rozwiązaniem problemów byłoby sięgnięcie po flaszkę. W czasie takiego mityngu można mieć wyłączoną kamerę, wyłączony głos, słuchać tego, jakbyśmy słuchali podcastu. A to już dużo w chwili, gdy wszystkie życiowe problemy zostały spotęgowane.

Nasze internetowe spotkania w większości kończą się refleksją, że cudownie było przez te 3 godziny nie rozmyślać o dominujących dziś tematach, mimo że rozmawiamy przecież o wyższym poziomie napięcia, wszechobecnym dzisiaj.

Trzeba pamiętać, że wiele osób sięga po alkohol, bo jest w nich wysoki poziom lęku. A dziś przecież lęków jest jeszcze więcej.

Dla większości z nas chyba "najwięcej".

To prawda. W przypadku osób uzależnionych dochodzi jeszcze mechanizm nałogowego regulowania uczuć, który polega na tym, że człowiek coraz mocniej, intensywniej przeżywa pewne rzeczy. I dziś taki mechanizm też coraz trudniej okiełznać.

Poza tym ludzie siedzą przed komputerami, mają głowy przepełnione bodźcami z nich płynącymi, trudno oddzielić im czas pracy, od czasu wolnego, cały rytm dnia został zaburzony.

Obraz
© PAP | Victoria Jones

Narastają problemy związane z życiem obok ludzi, z którymi jesteśmy związani. Bo przecież nigdy wcześniej, w takim stopniu i w takich okolicznościach, nie doświadczaliśmy wspólnego życia.

Taka terapia online ma sens?

Nie ma nic lepszego niż kontakt twarzą w twarz. I zdania nie zmienię. Terapeuci są wyczuleni na pozycje ciała, skubanie placów, zgarbienie, "szycie" nogą itp. Rozczytują w ten sposób swoich pacjentów. Dziś niewiele widać na ekranie komputera, ale nie wyobrażam sobie, co stałoby się z ludźmi w trakcie procesów terapeutycznych, jeśli ktoś nagle możliwość terapii by im odebrał.

Dlatego, tak na co dzień, tych dwóch form terapii staram się nie porównywać. Bo naprawdę trudno porównać spotkanie online, w którego czasie widzę kafelki z twarzami wyświetlające się w jakimś komunikatorze, do spotkania na żywo.

Ale niezależnie od okoliczności, pacjenci nawet to spotkanie online kończą z poczuciem ulgi, wspólnoty, identyfikacji. To może napędzać do życia. I uspokoić.
Efektom uzyskiwanym dzięki kontaktowi online niczego bym nie odbierała.

Przed pandemią prowadziłam spotkania z ludźmi mieszkającymi poza granicami, dla których to jedyna szansa na terapię w języku polskim. Efekty są satysfakcjonujące, choć być może to wszystko odbywa się wolniej niż w przypadku spotkań twarzą w twarz.

Uzależnienie chyba często idzie w parze z depresją.

Bardzo często. Alkohol tylko przez chwilę działa przyjemnie, zarówno w wymiarze jednego wieczoru, jak i lat picia. Z czasem picie pogłębia stany "nieprzyjemne" i w efekcie dosyć często doprowadza do depresji.

Dziś ludzie z depresją zapadają się jeszcze bardziej?

Nie, niekoniecznie dzisiaj muszą się czuć gorzej. To zjawisko było obserwowane w czasie wojen. Chodzi o to, że ciężar zewnętrzny zaczyna być przez nich tak odczuwany, jak wewnętrzny, zatem tak jakby wszystko się wyrównuje.

Mam pacjentów z depresją, którzy mówią, że nie muszą przemykać po mieście, unikać ludzi. Bo dziś zwyczajnie nie muszą, czy wręcz nie mogą wychodzić. Mówią, że jest im dobrze, bo depresja nauczyła ich siedzenia w domu.

Ale jeśli ktoś ma stany lękowe?

To te lęki mają dzisiaj używanie.

Ludzie, nawet ci, którzy do tej pory nie zmagali się z problemami psychicznymi, dziś mówią, że najgorsze dla nich jest to zawieszenie, że nie wiadomo, kiedy życie wróci do normy. W końcu nawet długość żałoby została jakoś przez ekspertów opisana. Większość kryzysów, z którymi ostatnio mieliśmy do czynienia miała jakieś przewidywalne zakończenie. A teraz? Teraz nie wiemy nic.

Dlatego jedynym ratunkiem dla nas wszystkich może być "tu i teraz". Musimy mieć jakieś punkty odniesienia, dawać sobie poczucie przewidywalności. Nawet gdyby tym możliwym do przewidzenia punktem odniesienia była pora obiadu, czy wybór ubrania.

Ale to także czas, by zadbać o nasze organizmy. Wysypiać się, ćwiczyć, dobrze jeść, przygotować je na wojnę z ewentualną chorobą. To też możemy uwzględnić w naszym planie działania. Skoro nie mogę zaplanować przyszłości, ta jest pełna lęku, potrzebę kontroli realizujmy tu i teraz.

Obraz
© Forum | Maciej Jeziorek

Do tego pozwólmy sobie "nie wiedzieć". Nie oczekujmy od siebie, że będziemy przygotowani na to, co przyniosą następne tygodnie i miesiące. To bardzo obciążające i pochłania dużo energii, a i tak nic nie wymyślimy na sto procent. Realizujmy nasze krótkie plany, a ta nieodgadniona i nieprzewidywalna przyszłość i tak w końcu przyjdzie.

A jeśli ktoś nie potrafi wdrożyć "tu i teraz", siedzi i obmyśla czarne scenariusze?

To zapraszam na spotkanie, nauczę. Ale wrócę do uzależnionych. To mistrzowie pisania czarnych scenariuszy, bo dzięki temu zawsze mają jakby powód do napicia się: jest, albo będzie tak źle, że nie pozostaje nic innego jak się napić. Dla wielu z nich to egzamin, czy rzeczywiście trzeźwieli, czy w czasie terapii troszkę jednak ściemniali.

Ale są też ludzie nieuzależnieni, którzy zamartwiając się, dają sobie takie złudne wrażenie, że dzięki temu jakieś złe rzeczy ich ominą, że namartwią się nimi jakby na zapas, to ich nic nie zaskoczy. Prawda jest taka, że to martwienie się nie ma żadnego wpływu na to, czy coś złego faktycznie nas trafi, czy nie, a czas płynie i kolejne godziny w ciemnych kolorach zaciemniają nam życie. Mamy wybór na szczęście i możemy, zamiast przewidywać kataklizmy, patrzeć co dzieje się w tej chwili.


Dorota Woronowicz - psycholog, specjalista terapii uzależnień. Prowadzi terapię indywidualną i grupową w warszawskim Centrum Konsultacyjnym Akmed

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (1)