Blisko ludziŻony mundurowych zabrały głos. "Oni też są ludźmi"

Żony mundurowych zabrały głos. "Oni też są ludźmi"

Żony mundurowych najbardziej boli hejt, który dotyka też dzieci
Żony mundurowych najbardziej boli hejt, który dotyka też dzieci
Źródło zdjęć: © PAP, Adobe Stock | Leonid Shcheglov
Iwona Wcisło
18.11.2021 16:28

Wraz z narastającym kryzysem na granicy z Białorusią w przestrzeni publicznej pojawia się coraz więcej głosów uderzających w strażników granicznych i żołnierzy. Odmawia się im ludzkich uczuć i oskarża o brak sumienia. W rozmowie z WP Kobieta ich żony zabrały głos, pozwalając nam spojrzeć na sprawę z innej perspektywy.

Ewelina mówi o sobie "samotna matka". Tak wygląda małżeństwo z żołnierzem - na pierwszym miejscu zawsze jest armia, a ona przez siedem miesięcy w roku musi radzić sobie sama. I tak od 13 lat. Nie ma nawet komu się poskarżyć, bo wie, że usłyszy: "przecież pojechał zarabiać". Przez ostatnie tygodnie żyła w ogromnym stresie i niepewności, nerwowo reagując na każdy dzwonek telefonu. W środę usłyszała: "Jadę na granicę". Zamarła.

Magda* (imię zostało zmienione na prośbę bohaterki) od 21 lat żona strażnika granicznego, mama. To wystarczający kawał czasu, by przywyknąć. Pogodziła się z tym, że ich życie jest podporządkowane innym zasadom: "to nie jest praca, ale służba". Szczęśliwie ma go teraz "na miejscu", ale wie, że w każdej chwili może się to zmienić. Woli jednak nie zakładać, że wydarzy się coś niedobrego.

Daliśmy się ponieść emocjom?

- Bardzo się zawiodłam na Polakach, kiedy czytałam te wszystkie nienawistne komentarze. "Dlaczego funkcjonariusze są tacy bezduszni, dlaczego nie pomagają?". Przynajmniej na początku, bo teraz pojawia się coraz więcej głosów "murem za mundurem" – ze smutkiem wyznaje Ewelina w rozmowie z WP Kobieta.

- A przecież to też są ludzie. Mają sumienie i uczucia, ale nie zawsze mogą z nich skorzystać. Idąc do wojska, policji czy Straży Granicznej, przysięgali bronić ojczyzny. A kiedy wypełniają tę przysięgę, wylewa się na nich hejt - dodaje.

Również Magda martwi się zaistniałą sytuacją oraz przykrymi komentarzami skierowanymi do mundurowych. Nie chce oceniać sytuacji na granicy, ale wie jedno:

- Sytuacja jest trudna i przykra zarówno dla ludzi po drugiej stronie granicy, jak i dla naszych funkcjonariuszy czy żołnierzy - wyjaśnia w rozmowie z WP Kobieta. - Tak bardzo daliśmy się ponieść emocjom, że zapomnieliśmy, iż mundurowi to na co dzień zwykli ludzie, którzy mają rodziny, również dzieci.

Strach przy każdym dzwonku telefonu

Obie kobiety na bieżąco śledzą sytuację na granicy. - My tym żyjemy. To nasz chleb powszedni. Cały czas jest włączony telewizor, czytamy wiadomości w internecie. Nie da się od tego odciąć - opowiada Ewelina.

Kilka tygodni temu jednostka jej męża została postawiona w stan gotowości. Ewelina zasypiała, nie wiedząc, co przyniesie kolejny dzień. Najgorzej było, kiedy w pracy nie mogła odebrać od niego telefonu. W głowie zaczynały kłębić się myśli: "Chciał tylko porozmawiać, zapytać, co u mnie, czy dać znać, że trzeba go spakować?"

W środę spełnił się najczarniejszy scenariusz. Mąż Eweliny wyjeżdża. Na granicę. A ona umiera ze strachu. - Boję się, bo nie wiem, czy on wróci. Na granicy wszystko może się wydarzyć - przyznaje.

Ale jednego jest pewna: - Wiem, że kiedy mąż tam pojedzie, wyleje się na niego hejt. Dowie się, że jest pozbawiony sumienia i nie stać go nawet na odrobinę współczucia.

Dzieci obrywają rykoszetem

Życie dzieci mundurowych do łatwych nie należy. Z badania przeprowadzonego przez Wojskowe Biuro Badań Społecznych w 2018 roku wynika, że prawie połowa żołnierzy (49 proc.) uważa, że służba wojskowa nie pozwala im poświecić wystarczająco dużo czasu swoim dzieciom. Powód? Częsta nieobecność w domu wynikająca z wyjazdów służbowych, na poligon czy szkolenia.

W związku z napiętą sytuacją na granicy polsko-białoruskiej jest jeszcze gorzej. Pojawił się strach o rodzica, któremu może grozić realne niebezpieczeństwo oraz wszechobecny hejt. Nagle tata postrzegany przez dziecko jako bohater nazywany jest potworem bez serca.

- Cały ten hejt uderza nie tylko w mundurowych, ich żony i matki, ale również w dzieci. Nasza córka ma 9 lat i zdarza jej się przeczytać coś przykrego w internecie. Widzi na zdjęciu ludzi w mundurach, a pod nim mocne oskarżenia. I pyta: "Dlaczego oni tak mówią o tych panach? Przecież oni są jak tata". Jak to wytłumaczyć dziecku? - przeżywa Ewelina.

Podobnego zdania jest Magda. Przyznaje, że łatwiej przychodzi jej rozmowa o tym, że tata będzie musiał wyjechać, niż wyjaśnianie, dlaczego tak wiele osób uważa mundurowych za zło wcielone. Uważa, że przez negatywne wpisy i wypowiedzi na temat pograniczników, rola rodzica stała się w jej przypadku jeszcze trudniejsza.

- Ostatnio bardzo źle w różnych mediach pisze się o funkcjonariuszach Straży Granicznej i innych służbach stacjonujących na naszej wschodniej granicy. Sytuacja imigrantów na granicy jest tragiczna, szczególnie dzieci, to fakt. Ale w tym wszystkim zapomina się o naszych, polskich dzieciach. A przecież większość funkcjonariuszy ma rodziny - zwierza się Magda.

- Ich dzieci słyszą, co się dzieje i coraz bardziej boją się, że tacie lub mamie przydarzy się coś niedobrego. Do tego tak okropne wpisy o pracy, a raczej służbie ich rodziców. Co odpowiedzieć dziecku, które pyta: "Czy ta pani lub pan zna mojego tatę, że tak źle o nim pisze?" - dodaje.

Na granicę jedzie cała rodzina

- Nas ani naszych mężów nikt nie pyta, jak się czujemy i jak radzimy sobie z tą sytuacją. A oni dostają rozkaz i muszą jechać. Inaczej zostaną wobec nich wyciągnięte konsekwencje - ubolewa Ewelina.

Wyjazd męża na granicę przeżywa cała jej rodzina. Również dzieci i teściowa. Przecież to jedynak, oczko w głowie. Pocieszają ją, że na pewno nie postawią go przy samej granicy, tylko gdzieś dalej, w lesie. I sami bardzo chcą w to wierzyć. Bo wiedzą, że im bliżej granicy, tym gorzej.

- Niech ludzie postawią się w skórze matki, która wysyła swoje dziecko na granicę. Albo żony, która musi wyprawić tam męża. Oczywiście z uśmiechem na twarzy, żeby nie widział, jak bardzo się o niego boi. Żeby było mu lżej - mówi.

A mąż? On martwi się podwójnie - nie tylko o siebie i swoje życie, ale też o rodzinę. Bo kto się nią zajmie, jeśli jemu coś się stanie?

"Nasi chłopcy też są zmarznięci, głodni i brudni"

Ewelina nie kryje oburzenia, że praca służb mundurowych nie jest w Polsce doceniana. Mało kto zadaje sobie pytanie, w jakich warunkach przychodzi im pełnić służbę. A przecież to oni zapewniają nam bezpieczeństwo.

- My zostajemy w ciepłym domu, a oni śpią w namiotach i marzną. Dostają grochówkę albo suchy prowiant i muszą na tym przeżyć. Chodzą po lesie i nigdy nie wiadomo, czy ktoś ich od tyłu nie zajdzie i nie zaatakuje. Są takim mięsem armatnim, bo jak coś się wydarzy, coś wybuchnie, to oni pójdą pierwsi. I tego się boję - wyznaje Ewelina.

Teraz Ewelina zastanawia się, co zapakować mężowi. Na pewno jakieś ciepłe rzeczy i jedzenie z dłuższym terminem ważności, hermetycznie pakowane kiełbasy i wędliny. Bo nigdy nie wiadomo, czy prowiant dojedzie. I obowiązkowo zupki chińskie - potem tylko zalać wrzątkiem i gotowe.

- Nie wiem, jak będzie na granicy, ale na poligonie przydział paliwa do agregatu był tak mały, że żołnierze mieli dylemat, czy dogrzewać namiot w dzień, czy w nocy. Na ogół wybierali to drugie, a w dzień marzli i potem wracali przeziębieni. Podejrzewam, że tu będzie tak samo, albo i gorzej. Trudno też umyć się w takim zimnie, więc często jest to jedna kąpiel na tydzień. Także nasi chłopcy też są zmarznięci, głodni i brudni – kwituje Ewelina ze smutkiem.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1795)
Zobacz także