Blisko ludziIwona Majewska-Opiełko: kobiety muszą wziąć się za siebie

Iwona Majewska-Opiełko: kobiety muszą wziąć się za siebie

Nieraz doświadczamy przełomów, większych i mniejszych, radosnych i tragicznych, inspirujących albo takich, które odbierają nam chęć do życia.
Każdy z takich przełomów zmienia naszą codzienność. Może otwierać przed nami nowe możliwości bądź pozbawiać nas tych, które już posiadamy. Tak naprawdę wszystko zależy od nas…Trzeba tylko mieć odwagę i powiedzieć Teraz zaczynam nowe życie!

Iwona Majewska-Opiełko: kobiety muszą wziąć się za siebie
Źródło zdjęć: © Andrzej Hrechnorowicz

08.11.2011 | aktual.: 02.02.2012 15:01

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nieraz doświadczamy przełomów, większych i mniejszych, radosnych i tragicznych, inspirujących albo takich, które odbierają nam chęć do życia. Każdy z takich przełomów zmienia naszą codzienność. Może otwierać przed nami nowe możliwości bądź pozbawiać nas tych, które już posiadamy. Tak naprawdę wszystko zależy od nas…Trzeba tylko mieć odwagę i powiedzieć Teraz zaczynam nowe życie!

Podczas III Kongresu Kobiet spotkałam Iwonę Majewską-Opiełkę, psychologa, mentora, coacha, doradcę dla najwyższej kadry kierowniczej. Ale przede wszystkim pełną uśmiechu, energiczną i przepełnioną pozytywną energią, świadomą siebie kobietę.W roku 2000 założyła w Polsce Akademię Skutecznego Działania. Jako jedna z pierwszych wprowadziła inspirujące szkolenia dla kobiet, wskazując, jak łączyć kobiecość ze skutecznością działania. Ostatnio wydała też swoją czternastą książkę zatytułowaną „Siła kobiecości”.

Agata Młynarska: O jaką siłę tu chodzi, pani Iwono?

Iwona Majewska-Opiełka: O moc, na którą składają się: poczucie własnej wartości, kreatywność, pozytywne myślenie, wewnętrzną spójność i czerpanie pełnymi garściami z faktu bycia kobietą...

A.M.: … bo kobiecość to atut.

I.M.-O.: Niewątpliwie tak jest. Kobiety posiadają większą inteligencję emocjonalną niż mężczyźni. Jeśli o tym zapominamy i próbujemy działać tak, jak oni, to znaczy bez inteligencji emocjonalnej, stajemy się od mężczyzn gorsze i mniej skuteczne. Zatem nie możemy pozbawiać się tego, co stanowi nasze wewnętrzne bogactwo, naturalny impuls. Bardzo często mówię kadrze kierowniczej: „Panowie, więcej kobiet w zarządzie firmy! To jest z pożytkiem dla waszej firmy, waszego współdziałania”. Kobiety mają zdolność zajmowania się kilkoma projektami naraz, posiadają też emocjonalną postawę służenia, która jest ogromnie potrzebna w obecnych czasach. Zdolność, którą specjaliści określają dzisiaj jako „nowoczesny sposób kierowania”, kobiety miały od zawsze. Martwię się tym, że niektóre z nas rezygnują z tych swoich kobiecych cech i zaczynają używać form zachowania charakterystycznych dla mężczyzn: agresji, uporu, chęci działania za wszelką cenę... Jeśli będziemy funkcjonowały w taki sposób jak oni, to przegramy. Element
męski w naszym świecie już jest. Bogactwo rzeczywistości zwiększymy tylko wtedy, kiedy zrównoważymy go cechami kobiecymi.

A.M.: Ale słuchałam pani podczas III Europejskiego Kongresu Kobiet. Te słowa były waleczne…

I.M.-O.: Chodziło mi o to, żeby kobiety przestały narzekać i wzięły się za siebie. Nie mam na myśli tego, żeby z kimś walczyły. Ważne jest dążenie do czegoś, obranie sobie konkretnego celu, do jakiego chce się zmierzać i konsekwentne podążanie w tym kierunku.

A.M.: W książce „Siła kobiecości” udowadnia pani, że kobieta nie musi wcale wyznawać poglądów feministycznych po to, żeby czuć swoją wartość i być silną. To trochę wbrew obecnym trendom.

I.M.-O.: Proszę zauważyć, jak często kobiety, które fantastycznie funkcjonują w naszej rzeczywistości, powtarzają, że nie są feministkami. I robią to czasami ku niezadowoleniu niektórych feministek. To chyba o czymś świadczy? Uważam, że jeżeli kobieta w pełni realizuje się w codzienności, czuje swoją siłę, zna swoje pozytywne cechy i potrafi je z kobiecym wdziękiem wykorzystywać, to ma z tego życia taką radość, że nic więcej nie jest jej już potrzebne.

A.M.: „Każdy kolejny dzień może być pierwszym dniem nowego życia, wielkiej zmiany czy choćby większej świadomości własnych zachowań albo wyborów” - to słowa z bloga Iwony Majewskiej-Opiełki. Kiedy uświadomiła sobie pani tę myśl?

I.M.-O.: Bardzo dawno temu. Miałam wtedy trzydzieści trzy lata. Pracowałam jako superintendent w dwudziestojednopiętrowym bloku w Toronto. Byłam w nim po prostu dozorcą. Ale, pomimo wykształcenia czy przyzwoicie opanowanego języka, nic nie wskazywało na to, że moje życie się zmieni. To właśnie w tamtym czasie przeczytałam książkę „Discover Power Within You” („Odkryj w sobie siłę”), gdzie napisano ni mniej ni więcej tylko to, że przemianę siebie można rozpocząć w każdym momencie.

A.M.: I to było takie nagłe doznanie: „Zaczynam się zmieniać! Chcę to robić!”?

I.M.-O.: Tak. Prawdopodobnie była to odpowiedź wszechświata - czy jakkolwiek inaczej to nazwiemy - na wątpliwości, które w sobie nosiłam, na moją frustrację.

A.M.: Jednak wtedy mieszkała pani w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Tam obowiązuje „positive thinking”, istnieją też zupełnie inne realia, pewne sprawy przyjmowane są a priori. W naszym kraju sytuacja wygląda nieco inaczej. Da się to przełożyć?

I.M.-O.: Naturalnie, że się da. Oczywiście do polskich realiów trzeba podchodzić nieco inaczej, ale zasada w każdym kraju i dla każdego człowieka jest identyczna: trzeba w sobie poszukać szczęścia i najpierw samemu zmodyfikować własne zachowania oraz sposób myślenia. Jedną z pierwszych rzeczy, nad którymi zaczęłam pracować, było właśnie poczucie własnej wartości. Ale jednocześnie ważna jest proaktywność, czyli przejęcie pełnej odpowiedzialności za swoje życie.

A.M.: Czy to oznacza po prostu dojrzałość?

I.M.-O.: Można by to tak sprecyzować, gdybyśmy dojrzałości nadali nową definicję. Proszę jednak zauważyć, że wiele osób uważa za dojrzałość właśnie to, że rozumieją, jakie to życie naprawdę jest - takie ciężkie i szare, gdzie człowiek musi nieustannie zmagać się z przeciwnościami losu.

A.M.: Poczuciu wartości musi towarzyszyć wiara w siebie.

I.M.-O.: Pełna wiara w siebie jest wynikiem naszego poczucia własnej wartości. Podczas rozmaitych spotkań oraz treningów uczę tego, że tak naprawdę istnieje pięć cech, które są jak ręka z pięcioma palcami. Proszę mi wierzyć - poczucie własnej wartości, bez tych czterech pozostałych, też nie zagwarantuje nam sukcesu. Do skutecznego działania i odczuwania satysfakcji z faktu bycia kobietą potrzeba nie tylko poczucia własnej wartości, lecz także proaktywności, wewnętrznej spójności, poczucia obfitości i pozytywnego myślenia. Jedynie połączenie tych cech daje nam szansę na lepsze funkcjonowanie.

A.M.: Swojej iluminacji doznałam po przeczytaniu książki zatytułowanej „Pełna wiara w siebie”. Tej wiary brakowało mi najbardziej na świecie. I chociaż powierzchownie odnosiłam sukcesy, nawet spektakularne, to nie miałam z nich pełnej satysfakcji. Cały czas byłam spięta, bo wydawało mi się, że to ciągle jest nie to, że nawet nie zasługuję na taki sukces, który będzie mnie satysfakcjonował. Odnoszenie takiego sukcesu nie jest jednak możliwe bez pełnej wiary w siebie. Dlaczego?

I.M.-O.: Inaczej postawiłabym pytanie: co zrobić, żeby tę wiarę w siebie mieć?

A.M.: Ale dlaczego nie udaje nam się to czy tamto bez pełnej wiary w siebie?

I.M.-O.: Za nasze życie odpowiada podświadomość, nie świadomość. A podświadomość żyje tym, co zostaje w niej umieszczone od trzeciego miesiąca życia płodowego. Jeżeli słów negatywnych jest w podświadomości nagromadzonych więcej, to, nawet jeśli świadomie rozumie pani, że odnosi sukces, podświadomość „woła”, że tego sukcesu jest za mało.

A.M.: Ale jak teorię zamienić w praktykę? Mąż mówi nam, że mamy już czterdzieści parę lat i nie jesteśmy już tak atrakcyjne jak kiedyś, stajemy się dla niego „przezroczyste”, rodzice wpajali nam, że pewnie nigdy nie spełnimy ich oczekiwań, w pracy mamy stres, bo boimy się, że tę pracę stracimy, a dzieci sugerują nam, że do niczego już się nie nadajemy i one więcej wiedzą o świecie niż my. I tak dalej, i dalej…

I.M.-O.: Podstawową rzeczą jest przeżycie „zjawiska aha” - zwanego inaczej przesunięciem paradygmatu postrzegania rzeczywistości - czyli uświadomienie sobie, że nie chcemy żyć w taki sposób jak dotychczas, że pragniemy wziąć się za siebie i coś nowego ze sobą robić. Ludzie zmieniają się na skutek inspiracji albo desperacji. Ale wcale nie musi dziać się źle, żeby w naszej codzienności zaczęło być lepiej.

A.M.: Żona Sartre’a, Simone de Beauvoir, uważana przez niektórych za jedną z najbardziej radykalnych feministek europejskich, w swojej książce pod tytułem „Druga płeć”, zauważyła, że największym nieszczęściem dla kobiety jest być niczyją. Kobieta najpierw nosi nazwisko swojego ojca, potem - męża, a więc kulturowo zawsze jesteśmy czyjąś własnością. Myśli pani, że spod tego kulturowego jarzma można się wyzwolić?

I.M.-O.: Z całą pewnością. Od czasów Simone de Beauvoir świat znacząco się zmienił. Kobiety noszą dzisiaj dwuczłonowe nazwiska, kulturowo zachowują więc swoją tożsamość sprzed czasu wyjścia za mąż. Poza tym wiele kobiet żyje dzisiaj samotnie i świetnie w tej samodzielności sobie radzi. Nie traktujmy więc pewnych spraw jako jarzma. Do tego, by ono zaistniało, potrzebne są przecież dwie osoby…

A.M.: … ciemiężca i ciemiężony.

I.M.-O.: Właśnie. Przestańmy zatem postrzegać siebie jako ofiary tatusiów, mężów czy szefów, a wówczas nie będziemy czuć się, w taki bądź inny sposób, zniewolone.

A.M.: Daje też pani na przykład taką receptę: „Charakter to nic innego jak tylko nawykowe, stałe zachowanie oraz wierność jakimś zasadom czy przekonaniom. Do tego, by charakter się zmienił, wystarczy wypracować nowy nawyk, czyli zachowywać się inaczej, działać wbrew dotychczasowym zasadom”. Rzecz niby prosta i w pełni czytelna. Wiadomo jednak, że najprostsze recepty realizuje się najtrudniej. Jaki więc system pracy nad charakterem by pani doradziła?

I.M.-O.: Po prostu codzienne powtarzanie pewnych stałych wzorów zachowania. To radzę, zarówno ja, jak i inne osoby zajmujące się wspieraniem rozwoju. „Zabawa” polega na tym, że książek poświęconych tej tematyce jest już bardzo dużo. Wiele jest też rozmaitych szkoleń. Ludzie po takich spotkaniach czują się fantastycznie, przeżywają swoje „aha”, po czym idą do domu i… nic z tym nie robią. A chodzi o to, żeby pewne rzeczy robić stale. Ot, choćby dobrze o sobie myśleć i nie używać negatywnych określeń w stosunku do siebie. To zdecydowania ułatwi budowanie poczucia własnej wartości.

A.M.: Podajmy przykład.

I.M.-O.: Myślami, jakie działają na nas destrukcyjnie, są na przykład: „Jestem do niczego”, „W ogóle nie mam szczęścia”, „Jestem nierozgarnięta i coraz bardziej zagubiona”… Przykłady tego rodzaju przekonań, które tworzymy w swoich umysłach, można mnożyć. To jest afirmacja nie tylko wchodząca do naszej podświadomości, ale także do podświadomości zbiorowej, pola morfogenetycznego - jakkolwiek byśmy to nazwali. I przyciąga ona do nas dowody na tę naszą negację samych siebie, na wszystko to, co sobie wmawiamy. A potem mówimy: no tak, przecież wiedziałam, że mam zawsze „pod górkę”.

A.M.: Jesteśmy w dużej części tym, co o sobie myślimy?

I.M.-O.: I powinnyśmy zawsze zdawać sobie z tego sprawę.

A.M.: Pisze pani, że każdy ma nieograniczony potencjał do autokreacji i samorealizacji. Czy istnieje jakiś sposób, żeby każda z nas w pełni to sobie uzmysłowiła? Zwykle, w zderzeniu z codziennością, kobiety czują się bardzo ograniczone, a co więcej - żyją w przekonaniu, że są już skazane na tę ograniczoność.

I.M.-O.: Znam wiele kobiet, które wcale tak nie uważają. Wprost przeciwnie. Sposób natomiast jest jeden - trzeba przeżyć „zjawisko aha”. Innej metody nie ma. Dopiero od tego przeżycia zaczyna się dalsza droga. Trzeba więc pójść na szkolenie, przeczytać książkę albo spotkać człowieka, który powie nam: „Zacznij nad sobą pracować. Zobacz! Zrób listę pięćdziesięciu pozytywnych informacji na własny temat. Zacznij tę listę codziennie czytać, ale rób to naprawdę codziennie”. Jeśli tak postąpimy - po siedmiu albo dziewięciu dniach - naprawdę zauważymy, że jest inaczej i coś się w nas zmieniło. A kiedy jest inaczej, inaczej też zaczynamy działać. Robi się sprzężenie zwrotne.

A.M.: Czy pozytywne programowanie siebie, wizualizowanie sobie tego, co chce się w życiu osiągnąć, pomaga w codzienności?

I.M.-O.: Z całą pewnością. Ono pomagało mi zawsze. Chociaż przed laty jeszcze tego nie rozumiałam. Pewne rzeczy działy się spontanicznie. Przyszedł jednak czas, gdy jasno zrozumiałam, że wiele rzeczy zależy wyłącznie ode mnie - nie okoliczności kształtują mnie, tylko ja okoliczności. To się stało w jednym momencie. Naprawdę.

A.M.: Też uświadomiłam sobie kiedyś, że, jeśli pragnę dokonać zmian w swoim życiu, to muszę zobaczyć, co mogę w sobie zmienić, żeby świat był dla mnie lepszy…

I.M.-O.: Poniekąd tak jest. Ale ostrożnie, pani Agato. Nie można doprowadzić do tego, by uważać, że naprawdę wszystko zależy ode mnie.

A.M.: Ale przecież jest tak, że jeśli „zaprogramujemy” siebie w sposób zdrowy, fajny i pozytywny, to siłą rzeczy to, co złe, zacznie od nas troszeczkę odchodzić?

I.M.-O.: Tak, jednak nie chciałabym też tego, żeby ludzie brali na siebie zbyt dużą odpowiedzialność. To nie jest tak, że jesteśmy odpowiedzialni za wszystkie choroby, jakie mamy, albo nasze nie najlepsze relacje z ludźmi. Czasami możemy nie wiadomo jak się starać, a to ten drugi człowiek ma „skorupę”.

A.M.: Jeśli właśnie teraz, pod wpływaem tego, o czym Pani mówi, ktoś przeżyje „zjawisko aha” i zapragnie, by od tej chwili jego życie zaczęło się zmieniać, to od czego najlepiej zacząć?

I.M.-O.: Od czasu, który powiniśmy dla siebie znaleźć, oraz trzydziestu dni pracy nad sobą w dążeniu do doskonałości. W swoich książkach pokazuję, jak tę pracę można wplatać w codzienność. Proponuję zacząć od „Czasu kobiet” albo „Ku doskonałości”. Ta ostatnia pozycja jest o tyle ciekawa, że została napisana jakby dwukrotnie, najpierw, gdy mieszkałam w Stanach Zjednoczonych, miałam siedmioletnie dziecko, drugie - starsze, dom, mężczyznę obok i wszystkie rzeczy z tym związane, a następnie jestem ja w zupełnie innej sytuacji: żyjąca sama w Polsce. Książka ta jest więc dedykowana zarówno kobieto spełniającym się jako żony oraz matki, jak i tym, które żyją samotnie. Ważne jest to, na jakiej myśli pracuje nasz mózg, która z myśli jest w nas tą dominującą. Jeżeli boimy się czegoś i pielęgnujemy w sobie ten lęk, to przyciągamy do siebie rzecz, której się obawiamy. To jest zresztą zjawisko powszechne. Jeżeli na przykład ktoś stosuje dietę i jest ogromnie skoncentrowany na swoim ciele, czyli na tym, że tyje, to tak
naprawdę działa przeciwko sobie. To takie uproszczenie pozwalające nam jednak zrozumieć filozofię, o której tu mówimy.

A.M.: Nie ładujmy zatem naszego mózgu złymi myślami. Niech nasz akumulator ładuje się przede wszystkim pozytywną energią. Bardzo dziękuję pani za tę rozmowę.

I.M.-O.: Dziękuję.

Rozmawiała Agata Młynarska

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)