Gawryluk: Zaczynam wszystko od nowa
Dorota Gawryluk, jedna z najlepszych polskich dziennikarek, mama Nikona i Marysi. Góralka, która stała się warszawianką. Przenikliwe spojrzenie jej czarnych oczu onieśmiela polityków. Jest piękną kobietą z silnym charakterem. Rozmawiamy o przełomach w życiu, o chwilach, kiedy możemy powiedzieć: Zaczynam wszystko od nowa.
Dorota Gawryluk, jedna z najlepszych polskich dziennikarek, mama Nikona i Marysi. Góralka, która stała się warszawianką. Przenikliwe spojrzenie jej czarnych oczu onieśmiela polityków. Jest piękną kobietą z silnym charakterem. Rozmawiamy o przełomach w życiu, o chwilach, kiedy możemy powiedzieć: Zaczynam wszystko od nowa. Rozmawia Agata Młynarska.
Agata Młynarska: Twój pierwszy wielki przełom to przeniesienie się z Kamionki Małej w Małopolsce, gdzie przyszłaś na świat, do Warszawy.
Dorota Gawryluk: Można tak powiedzieć: zmiana środowiska, nowi ludzie, nowa szkoła, nowe wyzwania.
A.M.: Jakie było to miejsce, w którym się wychowywałaś?
D.G.: Piękne, poetyckie, malownicze, powiedziałabym nawet: troszkę jak z obrazków Wyspiańskiego. No i góry!
A.M.: Góralki to baby o mocnym charakterze. Też taka jesteś?
D.G.: Bywam. To znaczy, kiedy trzeba, jestem mocna, ale staram się być również słabą kobietką. I pewnie mam też w sobie ten stereotypowy góralski upór, który potwierdza się w życiu,że górale są uparci i starają się dopiąć swego.
A.M.: Z Kamionki Małej przeniosłaś się do Warszawy. Czy był to skok na głęboką wodę?
D.G.: Nie do końca. Ta woda to było liceum w Aninie. Nie przesadzajmy.
A.M.: Polubiłaś Warszawę?
D.G.: Tak, dzisiaj ją lubię. Ale dwadzieścia lat temu to miasto wyglądało inaczej , teraz jest zdecydowanie bardziej przyjazne mieszkańcom. A tamten czas to był socjalizm, więc nie bardzo było co robić w tej Warszawie.
A.M.: Wiem, pamiętam. Na przykład bardzo trudno było wybrać się na dyskotekę. Zresztą takie rzeczy w ogóle nie były nam w głowach.
D.G.: Wtedy było inaczej niż teraz.
A.M.: Zawsze chciałaś być dziennikarką?
D.G.: Kiedy dostałam się na wydział dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, wiedziałam już, że chcę nią zostać, ale raczej piszącą niż pracującą w telewizji. Wcześniej, w czasach licealnych, współpracowałam już z mediami. To były gazety: "Na Przełaj", "Dziennik Ludowy", potem na studiach "Tygodnik Uniwersytecki". Wybór kierunku na uczelni był więc konsekwencją moich wcześniejszych działań, chociaż chciałam też studiować historię. Obawiałam się jednak tego, że nie jestem w stanie poświęcić tej historii odpowiedniej ilości czasu.
A.M.: Pamiętasz moment, kiedy ludzie, od których zależała kariera młodej dziewczyny poznali się na twoim dziennikarstwie?
D.G.: To był początek lat 90., otwierały się wtedy możliwości, jakich dzisiaj młodzi ludzie chyba już nie mają. Media bardzo chętnie podejmowały wtedy współpracę ze studentami, stażystami, którzy bardzo szybko stawali się dziennikarzami. Dzisiaj trzeba w redakcjach długo terminować, więc wówczas było łatwiej.Dzięki zmianie ustroju wskoczyliśmy na miejsca, które niejako były już dla nas przygotowane.
A.M.: Jak do siebie przekonywałaś?
D.G.: O! Gdybyś zobaczyła, jak przekonuję, to raczej nie byłabyś przekonana.(śmiech) Wtedy nawet ja sama nie byłam do siebie przekonana.
A.M.: To jak się udało?
D.G.: Udało się chyba tylko dlatego, że pracowałam i nie zniechęcałam się. To znaczy bez względu na to, co działo się wokół, robiłam swoje. Uważałam, że jedna przeszkoda to nic, druga nic, trzecia nic. Kiedy człowiek dochodzi do setnej bariery, jest już uodporniony na pokonywanie przeszkód. Wówczas już nic nie jest w stanie go wzruszyć.
A.M.: Miałaś poczucie własnej wartości czy musiałaś je wypracować?
D.G.: Jeśli chodzi o sprawy zawodowe nie wiedzieć czemu, zawsze poczucie własnej wartości miałam dosyć mocne. Posiadałam takie wewnętrzne przekonanie, że wiem, co robię, wiem też, czego chcę, i skoro wybrałam taki zawód to muszę w nim być dobra. Natomiast jeśli chodzi o inne sfery związane z kobiecością to bywało różnie. Na szczęście przez wiele lat nie zwracałam uwagi na tę część siebie. Wiele się działo w tamtym czasie.
A.M.: w 2004 roku przerwałaś pracę w Polsacie , zaczęłaś prowadzić Wiadomości w Jedynce i odeszłaś z TVP, gdy jej prezesem przestał być Bronisław Wildstein.Gest solidarności z szefem?
D.G.: To był gest solidarności z grupą osób i protest przeciw czemuś, co było budowane i, w moim odczuciu, stawało się coraz bardziej rzetelne. W Wiadomościach pracowało wtedy kilka niezwykle profesjonalnych osób, prezentujących bardzo różne poglądy. Byli Karnowscy, Dorota Warakomska i Grześ Kozak. Taka grupa zdolnych reporterów i wydawców. I nagle ktoś to zniszczył, konkretnie nowy szef.
A.M.: Nie bałaś się, że stracisz pracę i nie będziesz już mogła wrócić do Polsatu?
D.G.: Pewnie, że się bałam. Z drugiej strony miałam wiele do stracenia na innej płaszczyźnie. Nie wydawało mi się słuszne pracować w momencie, kiedy rozumiałam, że nie jestem w stanie zrobić dobrego wydania Wiadomości. To jest jednak praca zespołowa. Oczywiście sporo zależy od prezentera, ale nie wszystko. Jeżeli więc nie masz wsparcia w postaci dobrych reportaży, dobrego wydania, wtedy praca taka nie ma większego sensu. Uważam, że w życiu powinno być tak, że czujesz, że robisz coś dobrego, a wszystkie elementy twojej pracy odpowiednio ze sobą współgrają. Tylko wtedy jesteś usatysfakcjonowana z całości. W tamtym czasie telewizja publiczna nie dawała mi takiej gwarancji.
A.M.: Dlaczego wybrałaś dziennikarstwo polityczne?
D.G.: Chyba jest najłatwiejsze.