Białe kruki z czasów PRL. "Dziś ludzie marzą o tych projektach"
Wiele osób myśli o nich "przaśne". Tymczasem od kilku lat meble, ubrania i inne przedmioty z okresu PRL zyskują ogromną popularność. Niektóre potrafią osiągnąć zawrotne ceny.
Na początku lat 90. Polacy masowo od nich uciekali, szukając nowinek z Zachodu. Teraz jednak moda na przedmioty z okresu PRL wróciła i ma się doskonale. Świadczą o tym ceny, jakie niektóre z nich osiągają na internetowych aukcjach. O tym, co ludzie w nich widzą i jakie białe kruki mogą kryć się na strychach i w pawlaczach, rozmawiamy z Andrzejem Olszewskim, twórcą Muzeum Sentymentów w Kowarach, gdzie pokazuje, jak żyli Polacy w tamtym okresie.
Symbol luksusu w PRL. Niezwykła historia transatlantyka Batory
Aleksandra Zaprutko-Janicka: Przez długi czas wszystko, co z czasów komuny, obrzucano krzywym spojrzeniem, ludzie chcieli to wszystko zamienić na coś nowego, najlepiej zachodniego. Teraz optyka się zmienia i ówczesnych design wraca do łask, w szczególności meble i naczynia. Co sprawia, że znów zaczął przemawiać do ludzi?
Andrzej Olszewski: W przeszłości wyglądało to tak, że wszyscy mieliśmy w domu mniej więcej to samo albo rzeczy dość podobne. Te przedmioty były produkowane w umiarkowanych ilościach, ale w polskich zakładach. W przeciwieństwie do dzisiejszej masówki, państwowe, mniejsze czy większe fabryki miały swoje wewnętrzne działy projektowe.
Tak było w fabryce dywanów w Kowarach, w której dawnym budynku moje muzeum ma swoją siedzibę. Projektanci tworzyli własne wzory, które nie były sztampowe. Nie było tak, że wszystkie fabryki produkują to samo. Wszystko oczywiście było utrzymane w pewnej stylistyce, która królowała w latach 60. i 70., jednak wzory tworzyły utalentowane osoby po różnego rodzaju szkołach plastycznych, które miały swój pomysł, swoją charakterystyczną kreskę.
Podobnie było w przypadku mebli. Przez globalizację mamy wszędzie to samo, ewentualnie rzeczy bardzo podobne. Za czasów PRL, gdy fabryka była odpowiedzialna za produkcję foteli, miała w swojej ofercie kilka modeli, które później trafiały do naszych domów.
Tak! Do tej pory kochamy krzesła Aga. Teraz cena jednego po renowacji potrafi osiągnąć nawet blisko tysiąc złotych.
Albo krzesła Teofila Hałasa, zwane potocznie "hałasami", bądź projekty urodzonego jeszcze przed wojną Józefa Mariana Chierowskiego, ze słynnym modelem "366" na czele. Pamiętam, jak u mojej babci te fotele przewalały się gdzieś w przedsionku, obite skajem. W latach 90. one nie wywoływały specjalnych uczuć. Lądowały w szopie czy jako legowisko dla kota, potem rozdzierały się i je wyrzucano.
Taki mebel zamieniało się w latach 90. na jakiś z prywatnych zakładów meblarskich, który zapewne do dzisiaj nawet nie przetrwał, bo niszczył się ekspresowo w porównaniu z tymi z czasów komuny. Choć bywały one toporne, to jednak pozostawały niemal niezniszczalne. A dodatkowo każdy chce mieć teraz jakąś porządną rzecz, a jeszcze weźmy pod uwagę, że stworzył ją projektant, którego nie ma już na świecie. On już nie stworzy czegoś innego, lepszego, a kolejne osoby mogą się najwyżej na nim wzorować.
Może dlatego nawet zdezelowane fotele 366 Chierowskiego osiągają cenę rzędu kilkuset złotych, takie po renowacji nawet dwóch tysięcy za sztukę, a cena całkiem nowych, tworzonych według oryginalnego projektu, przekracza trzy tysiące złotych.
Wielu młodych ludzi, którzy urządzają teraz swoje mieszkania, marzą właśnie o tych oryginalnych projektach z czasów PRL. Kupują je odnowione albo sami zajmują się renowacją zdezelowanych mebli.
Ktoś wybiera większość rzeczy nowych, na przykład nowoczesne meble z katalogu popularnych sieci. Do tego dodaje jakiś stary mebel, fotel, bądź stawia radio sprzed półwiecza, dodając taki akcent w wystroju. Najczęściej jednak designerskie meble z okresu PRL są wykorzystywane w mieszkaniach nawiązujących do stylu loftowego. Ludzie sięgają po lampy, charakterystyczne biblioteczki, czechosłowackie ścianki, półeczki, fotele itd. Zamawiają różne rzeczy, także zagranicznych projektantów z tego okresu. One potrafią osiągać na aukcjach ogromne sumy.
Przedmioty z czasów PRL produkowano solidnie, więc przez długi czas się zachowały. Gdybyśmy wybrali się na strychy naszych rodziców i dziadków, jakie perełki moglibyśmy tam znaleźć?
Pewne rzeczy mogą być sporo warte, jednak nie ma co ukrywać, że wiele z nich po prostu lądowało na śmietniku, bądź w piecu, w szczególności meble. W latach 90. i na początku lat dwutysięcznych zachłysnęliśmy się rzeczami z Zachodu. Wszyscy chcieliśmy mieć coś nowego, a nie "pe-er-ele". Królowało myślenie "kto to będzie trzymać w domu?" i te rzeczy po prostu się wyrzucało.
Najczęściej pochodzące z tamtych czasów przedmioty można znaleźć jeszcze u dzisiejszych 80- i 90-latków, którzy zdobywali je w latach 60., 70. i 80., czy w stanie wojennym. Ze względu na to, że swego czasu te przedmioty niełatwo było dostać, wciąż trzymają je w domach. To z tego powodu, paradoksalnie, rzeczy z lat 90. są dzisiaj trudniejsze do zdobycia. One były na tyle powszechne i łatwe do nabycia, że były na bieżąco wyrzucane z domu.
A oprócz mebli? Co takiego może zachwycić i być sporo warte?
Obecnie pożądane jest szkło oraz wazony, na przykład te projektowane przez Jana Sylwestra Drosta, czy Zbigniewa Horbowego. Ich wartość zwykle zależy na przykład od tego, jaki mają kolor. Te w najbardziej nietypowych kolorach bywają prawdziwymi białymi krukami. Dużo ludzi zwraca uwagę na komplety porcelanowe albo na przykład na... szklane kury z "Ząbkowic".
Kury?
Owszem. Najczęściej takie białe, nieprzeźroczyste bomboniery w kształcie kury kosztują około 100 do 150 zł. Ale jeśli trafi nam się bardziej wyszukany kolor, na przykład zielony, błękitny, czy turkusowy, to cena może sięgnąć nawet 500 zł. Wszystko zależy od barwy, choć forma przedmiotu jest taka identyczna. Z tej samej fabryki wychodziło piękne kolorowe szkło. Na przykład misy, salaterki czy popielniczki Radiant projektu Drosta, mogą kosztować na aukcjach nawet 10 tys. zł.
Dawniej luksusem dla mas były kryształy.
Rzeczywiście. Na imieniny czy ślub dostawało się wazon kryształowy.
U mojej mamy wciąż sporo tego stoi...
Okazywało się w końcu, że mamy w domach kilogramy szkła kryształowego. Przed świętami, czy w czasie wiosennych porządków, trzeba to wszystko było przecierać i czyścić by błyszczało w słońcu. Teraz mamy w muzeum zapytania, czy nie trzeba nam kryształów, ale sami mamy ich za dużo. Zresztą, nie osiągają one wysokich cen. Okaz musi być wyjątkowy, dwukolorowy, bądź mieć niezwykle ciekawe szlify.
Czy pana, jako twórcę Muzeum Sentymentów, cieszy powrót zainteresowania epoką PRL?
Muzeum stworzyłem pod kątem popkulturowym, unikając traumatycznych tematów z tamtego okresu. Skupiłem się na rzeczach, które dla nas, jako dzieci i młodych ludzi, były na przykład marzeniem. Patrzyło się, że kolega ma jakąś zabawkę i samemu też się chciało mieć podobną. Teraz obserwuję radość zwiedzających, gdy widzą na przykład przedmiot, którym się bawili jako małe dzieci, albo znajdują coś związanego z miłym wspomnieniem z dzieciństwa. Współczesne dziecko trudno jest czymś zaskoczyć, bo wszystko jest w internecie na wyciągnięcie ręki.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.