Pojechałam nad Bałtyk poza sezonem. Tyle zapłaciłam za kawę na plaży
Wakacje nad Morzem Bałtyckim od lat uchodzą za przepłaconą inwestycję. Turyści często narzekają na zbyt wygórowane ceny za noclegi, posiłki w restauracjach i lokalne atrakcje. Czy poza sezonem można odpocząć nad polskim morzem taniej i w mniej tłocznej atmosferze? Postanowiłam to sprawdzić.
Wybrałam się do Trójmiasta we wrześniu zachęcona poleceniami znajomych. — Pogoda nie zawsze dopisuje, jest nieco chłodniej i częściej pada deszcz, ale na plażach nie ma aż tylu ludzi. No i ceny bywają bardziej przyzwoite — usłyszałam od Ani i Marcina, którzy co roku wyjeżdżają wczesną jesienią nad Bałtyk.
Planowanie pobytu zaczęłam od rezerwacji noclegu w Gdyni. Przedział cenowy jest szeroki. Za pięć nocy w tym mieście zapłacić można od 400 zł do nawet 22 tys. zł — wszystko zależy od standardu, odległości od centrum miasta czy najlepszych plaż. Ostatecznie zdecydowałam się na hotel za 2900 zł dla dwóch osób ze śniadaniami, położony zaledwie 500 metrów od plaży w Gdyni Orłowo. Po przyjeździe i zakwaterowaniu pozostało sprawdzić się, czy pobyt nad polskim morzem we wrześniu jest bardziej przyjazny dla portfela, czy nawet po sezonie wciąż potrafi zaskoczyć cenami.
"Pasja jest kobietą". Anna Kulawik o związkach z dużą różnicą wieku i relacjach damsko-męskich
Gdynia — najtańsza w Trójmieście?
Gdynia uważana jest za jedno z najlepszych miast do życia w Polsce. Tak w 2024 sklasyfikował ją raport Oxford Economics Global Cities Index. Gdynia łączy ze sobą to, co najlepsze w morskich kurortach i dużych polskich miastach. Nieopodal tętniących życiem ulic, modernistycznych biurowców i restauracji, rozpościerają się szerokie plaże z wysokimi klifami.
Uroki Gdyni doceniają także turyści, choć nie jest ich tak dużo, jak w Gdańsku czy Sopocie. Grupki przyjezdnych spotykam w jednej z tawern przy plaży, gdzie królują ryby i owoce morza. Jedni sięgają po wędzone specjały, inni wybierają smażone dania. Ceny są zróżnicowane. Ryby kosztują od 12 do 25 zł za 100 g. Zamawiam flądrę, ale obsługa nie pyta o wagę. Na talerzu ląduje 250 g, za które płacę 32 zł. Do tego dobieram 100-gramową porcję frytek za 14 zł. Według portalu Strefa Biznesu średnia cena flądry w nadbałtyckich smażalniach waha się od 10 do 13 zł za 100 g. Moja porcja wpisuje się w tę średnią.
Do ryby domawiam jeszcze schabowego z kością z puree ziemniaczanym i dwoma ogórkami kiszonymi, za którego zapłaciłam 52,50 zł. Razem z napojami rachunek dla dwóch osób zamyka się w kwocie blisko 145 zł. To suma, która nie odbiega znacząco od tego, ile za posiłek trzeba zapłacić w innych dużych polskich miastach.
Po posiłku idę na niemal pustą plażę. Pojedyncze osoby spacerują po brzegu, kilku śmiałków surfuje, inni odpoczywają w ciszy nad Bałtykiem. Przy wejściu ustawiono mobilne punkty z kawą, lodami i goframi. Tu ceny okazują się wyższe niż w innych częściach Polski. Za prostą kawę mrożoną z trzema kostkami lodu płacę 23 zł, gofr z bitą śmietaną i owocami kosztuje 25 zł, a jedna gałka lodów 9 zł.
Na plaży spotykam parę – Dagmarę i Piotra. Piotr właśnie przeszedł na emeryturę, a wyjazd do Gdyni jest dla nich sposobem na uczczenie tej okazji i odpoczynek. – Od kilku lat przyjeżdżamy do Gdyni, zawsze do tego samego apartamentu. Robimy to po rozpoczęciu roku szkolnego, bo wtedy jest spokojniej – opowiada Piotr. – Ceny też są wtedy bardziej przystępne, szczególnie jeśli chodzi o noclegi. Jedzenie kosztuje niemal tyle samo przez cały rok, ale za mieszkanie można zapłacić mniej – dodaje.
Dagmara uśmiecha się i przyznaje: – Gdynia jest naszym zdaniem najspokojniejsza i najtańsza w całym Trójmieście. Najgorzej jest w Sopocie – tam tłumy ciągną się przez cały Monciak, nawet we wrześniu.
Tłumy w Sopocie nawet we wrześniu
Drogę z Gdyni Orłowo do Sopotu można pokonać pieszo. Wystarczy podążać wzdłuż plaży przez nieco ponad godzinę. Podczas tego spaceru zauważyłam, jak zmienia się krajobraz plaży. Niemal dzikie, szerokie nadbrzeże zwęża się, a zamiast klifów, skał i bujnych drzew, wyrastają knajpy, kawiarnie, budki z lodami i niewielkie smażalnie ryb.
Na obiad wybieram jedną z restauracji na popularnym Monciaku – czyli ulicy Bohaterów Monte Cassino, głównym deptaku Sopotu. To miejsce tętni życiem niemal o każdej porze roku, przyciągając turystów restauracjami, barami i sklepami, a także bliskością słynnego sopockiego molo. Siadam przy stoliku i zamawiam przystawkę, pizzę oraz lemoniadę. Za posiłek płacę 128 zł, co w porównaniu z gdyńskimi cenami okazuje się znacznie wyższą kwotą za obiad dla jednej osoby. Po wyjściu z restauracji przechodzę wzdłuż ulicy i od razu zauważam tłum ludzi. Monciak tętni rozmowami, muzyką z pobliskich barów i zapachem jedzenia unoszącym się z ogródków gastronomicznych.
Pytam kelnerki jeszcze przed wyjściem, czy takie oblężenie to standard. — W Sopocie tłumy są zawsze: od lata aż do jesieni. Nawet w tym roku, mimo że sezon nie był zbyt satysfakcjonujący. Często padało, a temperatura rzadko przekraczała dwadzieścia stopni. Dla niektórych to nie były warunki na urlop — mówi.
Pogoda nadal nie dopisuje. Mimo tego restauracja przeżywa oblężenie. Kolejka chętnych, by coś zjeść, nie maleje. W tłumie słychać wiele języków. Polski należy raczej do rzadkości. Kelnerka potwierdza, że w Sopocie coraz częściej pojawiają się turyści zza granicy. Najwięcej z Niemiec, Skandynawii, Czech czy Wielkiej Brytanii. Najświeższe dane GUS pokazują, że latem 2024 roku nad Bałtykiem odpoczywało około 2 milionów turystów, którzy wykupili łącznie 8,7 miliona noclegów, a wśród nich aż 18,3 proc. stanowili turyści zagraniczni.
Pytam kelnerkę, gdzie wyjeżdża, żeby odpocząć od turystów. — Najlepiej odpoczywam na Półwyspie Helskim — odpowiada.
"Poza sezonem Hel zaskakuje"
Zachęcona jej słowami, wybieram się do Helu. Spacerując po deptaku i wzdłuż plaży, mijam budki z pamiątkami. Stoją otwarte, ale klientów brak. – Marny sezon i marna końcówka lata. Pół dnia stoję przy budce i nie ma komu sprzedawać – mówi jeden z handlarzy. Podobnie o ruchu turystycznym wypowiada się sprzedawca w punkcie z wędzonymi rybami. – Sezon już powoli mija, turyści odpływają. Po rozpoczęciu roku szkolnego zawsze tak jest – kręci głową.
Tegoroczny sezon rzeczywiście nie należał do łatwych. Jak opisuje "Głos Koszaliński", niektórzy zamykali swoje punkty jeszcze w trakcie wakacji, bo przychody nie pokrywały kosztów utrzymania lokalu i opłat za pracowników. Właściciele nadmorskich biznesów przyznają, że pogoda mocno dała im się we znaki. Lato było chłodniejsze niż zwykle. Częste deszcze i temperatura oscylująca wokół 20 stopni sprawiły, że wielu turystów wybierało krótsze pobyty albo ograniczało wydatki. Większość przedsiębiorców podnosiła więc ceny żywności i usług, żeby zrekompensować straty po marnym sezonie. Potwierdzają to analizy portalu money.pl, z których wynika, że koszty urlopu nad Bałtykiem z roku na rok są coraz wyższe.
"Porównaliśmy ceny w tych samych lokalizacjach, co w sezonie 2024. To popularne lodziarnie i smażalnie przy plaży miejskiej w Gdyni. Wyniki? Niemal każda pozycja w menu jest droższa. Porcja lodów kosztowała w ubiegłym roku 8 zł, a dziś to już 9 zł. Tym samym, jeśli każda osoba z rodziny kupi dwie porcje, zapłaci 72 zł. Gofr bez dodatków podrożał z 9 do 11 zł, a klasyczny gofr z cukrem pudrem - z 11 do 12 zł" - pisze Magda Żugier, dziennikarka money.pl
O wrażeniach z pobytu nad polskim morzem rozmawiam z Bartoszem Lewickim, który odwiedza Hel regularnie od 20 lat. Pierwszy raz wakacje na końcu mierzei spędził na przełomie lat 70. i 80. Przyznaje, że uwielbia to miejsce przed i po sezonie. — Puste plaże, las i ludzie zajęci swoimi sprawami. Można chodzić na wielokilometrowe spacery śladem umocnień i fortyfikacji, zobaczyć rybaków przy pracy i smacznie zjeść — jeśli się wie gdzie — mówi.
Z obserwacji Bartosza wynika, że gastronomia dzieli się w Helu na trzy kategorie: sezonową, weekendową i całoroczną. — Pierwsza działa latem i w długie weekendy. Druga jest otwarta poza wysokim sezonem, zwykle tylko od piątku do niedzieli, bo wtedy do Helu zaglądają mieszkańcy Trójmiasta i okolic. Trzecia obsługuje tych, którzy przyjeżdżają tu po sezonie, szukając spokoju i spacerów w przesyconym jodem powietrzu.
Tych kilka miejsc karmi nieźle, choć raczej nietanio. Ceny w gastronomii zawsze zaskakują, zarówno w sezonie, jak i poza nim. — Może to kwestia mojej wrodzonej oszczędności albo porównania z zagranicznymi wyjazdami. Poza sezonem w menu pojawiają się świeże ryby, których latem próżno szukać — opisuje.
Poza sezonem Hel zaskakuje. Jak opowiada Bartosz, z ul. Wiejskej, Kuracyjnej oraz z portu znikają tandetne budy, ogródki i hale namiotowe. Wyłaniają się natomiast architektoniczne perełki. — Widać inne proporcje domów, zmienia się perspektywa. Na plaży wieje silny wiatr i można spotkać foki, niepłoszone przez turystów. Jest spokojnie i przepięknie — komentuje. Z największych atrakcji w Helu Bartosz wymienia las, wodę i powietrze. — Ponieważ wciąż są za darmo, muszę przyznać, że to jedne z najprzyjemniejszych rozrywek w najbardziej atrakcyjnych cenach — podsumowuje.
Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zagłosuj w plebiscycie #Wszechmocne!