Ależ pani jest wredna!
"Z czasem przekonałam się, jak bardzo telewidzowie i fani seriali utożsamiają aktorów z granymi przez nich postaciami. Kilka razy miałam sytuację, kiedy spotkane na ulicy miłośniczki serialu mówiły do mnie: „Ależ pani jest wredna. Czego pani chce od tej swojej synowej”?" - mówi Małgorzata Pieczyńska. Aktorka opowiada o życiu, które prowadzi podróżując między Szwecją a Polską.
04.10.2010 | aktual.: 04.10.2010 15:45
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Z czasem przekonałam się, jak bardzo telewidzowie i fani seriali utożsamiają aktorów z granymi przez nich postaciami. Kilka razy miałam sytuację, kiedy spotkane na ulicy miłośniczki serialu mówiły do mnie: „Ależ pani jest wredna. Czego pani chce od tej swojej synowej”?" - mówi Małgorzata Pieczyńska. Aktorka opowiada o życiu, które prowadzi podróżując między Szwecją a Polską.
Gdzie jest pani prawdziwy dom?
- W Szwecji mieszkam od wielu lat, tam też pracuję. No i tam mieszkają moi bliscy. A w Warszawie mam mieszkanie i pracę. Dlatego tak często tutaj jestem. A ten dom to chyba jednak Szwecja.
Dużo pracuje pani w Szwecji?
- Ostatnio tak się składa, że właściwie w ogóle. Mam tyle pracy w Polsce i brak mi czasu na Sztokholm. Nie dałabym rady wszystkiego połączyć.
Jest pani trochę zmęczona?
- Nie mogę powiedzieć, że zmęczona, ale mam takie chwile, kiedy bardzo tęsknię za domem w Sztokholmie. Za jego ciszą, spokojem. To dom z duszą, drewniany, myśliwski. Tam naprawdę odpoczywam.
To pani marzenie na tę chwilę?
- Tak, ale dodam jeszcze do tego chęć podróżowania. Ale myślę, że przyjdzie na to czas.
Najwięcej czasu spędza pani na planie serialu „Na Wspólnej”. Nie bała się pani zagrać postaci negatywnej?
- Nie, nie miałam żadnych oporów, choć z czasem przekonałam się, jak bardzo telewidzowie i fani seriali utożsamiają aktorów z granymi przez nich postaciami. Kilka razy miałam sytuację, kiedy spotkane na ulicy miłośniczki serialu mówiły do mnie: „Ależ pani jest wredna. Czego pani chce od tej swojej synowej”?
Pani koleżanki same organizują sobie pracę.
- Tak, wiem i świetnie im to idzie. Podziwiam i mam wielki szacunek dla Krystyny Jandy, Małgosi Zajączkowskiej i Ewy Kasprzyk. Jeśli chodzi o mnie, to nie stać mnie chyba jeszcze na to. Ale kiedyś, kto wie? Na razie dosyć dużym ograniczeniem jest jednak dzielenie życia na dwa kraje.
Jak pani reaguje na wycelowane w panią obiektywy paparazzich?
- Nie reaguję wcale, bo nie mam nic do ukrycia. Zrobiono mi kiedyś zdjęcia na zajęciach jogi, na zakupach i u jubilera. Nic wielkiego, ale jeśli ludzi to kręci, proszę bardzo, niech za mną jeżdżą. Ale żadnej sensacji nie będzie.
Czy nigdy nie myślała pani o powrocie do Polski? Proszę o szczerą odpowiedź.
- Nie, ponieważ mój mąż nie może sobie na to pozwolić. A samolot ze Sztokholmu do Warszawy leci półtorej godziny.
Jakie ma pani relacje z synem?
- Znakomite. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie mamy tematów tabu. Victor wie, że zawsze jestem do jego dyspozycji. Zawsze może zadzwonić. Moim zdaniem, podstawą w wychowaniu dziecka jest przykład idący z góry, czyli od rodziców.
Chodzi o rozmowy?
- Właśnie nie, chodzi o sposób, w jaki się żyje, jak spędzamy razem czas, jak i o czym rozmawiamy. Mam takie poczucie, że daliśmy synowi wszystko to, co najlepsze i nie będzie miał problemu z odróżnieniem dobra od zła.