Hurra! Wreszcie możemy akceptować swoje ciało. Świat wspaniałomyślnie pogodził się z faktem, że nawet grubi ludzie zasługują na godne życie, miłość i ładne ubrania. Ale nie zawsze było tak różowo. Jeszcze dziesięć lat temu wałeczki na brzuchu wywoływały społeczne oburzenie i kazały nam wątpić we własne człowieczeństwo. Dobrze pamiętam, jak to było być wtedy grubaską.
Całkiem niedawno jakaś światła osoba słusznie zauważyła, że nie rodzimy się wyretuszowani, a takie zjawiska jak cellulit i rozstępy mieszczą się w definicji normalnego wyglądu. Ludziom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Radykalny pogląd, że tłuszcz nie czyni z ciebie śmiecia, rozprzestrzenił się błyskawicznie – najpierw w społecznościówkach, potem w prawdziwym życiu. Dziś trudno nam uwierzyć, że jeszcze dziesięć lat temu każdy dodatkowy kilogram był jak wyrok, a kobieta, która nie wpisywała się w wąski kanon piękna, lądowała na marginesie społeczeństwa, tam, gdzie zwyrodniali seryjni mordercy. Przenieśmy się w czasie do tej okrutnej epoki i sprawdźmy, jakie zmiany zaszły w kluczowych sferach życia: od wakacji po związki.
Wakacje wtedy
Planując urlop zadajesz sobie pytanie “gdzie jest zimno, pusto i nie ma wybrzeża?” Wygrywa Białowieża albo jakaś smutna skandynawska metropolia. Życie nauczyło cię, że grube ciało w kostiumie jest obraźliwe dla reszty świata, więc basenów i kurortów unikasz jak purytanin burdelu.
Jeśli zdradliwa ścieżka życia zawiedzie cię jednak na plażę, układasz się na piachu w leginsach i bluzie. Udajesz, że krople, które właśnie otarłaś z czoła to nie pot, tylko mżawka z chmury, która wisi tylko nad tobą. Czasem przychodzisz nad morze o piątej rano, żeby w spokoju zażyć kąpieli. Kiedy pięć minut później na plażę dociera nadgorliwa wieloosobowa rodzina, wiesz, że utknęłaś w wodzie na wieki. Mijają godziny, a plażowiczów nie ubywa, więc z duszą na ramieniu i skórą pomarszczoną jak rodzynka, wychodzisz z wody i przemykasz się na swój ręcznik. Nagle jakieś dziecko krzyczy “Mamusiu! Dlaczego tamta pani ma takie dziwne uda?” Uciekasz w popłochu, trzęsąc się ze wstydu. Na plażę wracasz dopiero po siedmiu latach. W skafandrze piankowym.
Wakacje teraz
Jedziesz do St. Tropez, bo akurat były tanie loty. Na plażę zleciało się pół kontynentu, więc układasz swój tłusty tyłek (i niedogoloną prawą łydkę!) dziesięć centymetrów od czyjejś twarzy – co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
Z wypiętą piersią i podniesionym czołem wykonujesz wielokrotne kursy na trasie woda – leżak. Nie myślisz o swoim ciele, bo głowę masz zajętą słońcem i boskimi widokami. Kobiety dookoła ciebie z ulgą zrzucają z siebie draperie pareo i puszczają ci spojrzenia z gatunku “skoro ona może, to ja też”. Uśmiechacie się do siebie porozumiewawczo. Bo życie jest krótkie, cellulit to nie choroba, a “beach body” to bzdura. Plaża dostanie od nas takie ciało, jakie jej damy.
Ciuchy wtedy
Wychowałaś się na artykułach o optycznym wysmuklaniu sylwetki, więc w szafie masz tylko czerń. Wszystko obłe i odcięte pod biustem. Od trzech lat nic sobie nie kupiłaś, bo zakupy to piekło. W małych butikach ekspedientki puszczają ci spojrzenia śmierci, bo twoje ciało nie pasuje do luksusowego wystroju i zakłóca wszechobecną aurę zdrowia i przywileju.
Wchodzisz do sieciówki, a tam do wyboru do koloru – pod warunkiem, że mieścisz się w rozmiar 42. Kupujesz więc skarpetki i szalik, bo tylko to możesz. Zrezygnowana, jedziesz przez pół miasta do outletu z ciuchami dla puszystych i prosisz o pomoc w dobraniu czegoś, co podkreśli twoje atuty. Pani przynosi ci fantazyjne ponczo, w którym wyglądasz jak peruwiański pasterz. Słabym głosem pytasz, czy mają sukienki. Mają jakieś dziwne tuby, w których czujesz się jak burrito, więc kupujesz też obciskające majty, żeby dodać sobie pewności siebie. W tych gaciach nie da się oddychać, ale nic nie szkodzi – wstrzymasz po prostu oddech na siedem godzin. Nie takie rzeczy się w życiu robiło.
Ciuchy teraz
Świat nagle zrozumiał, że grube osoby nie tylko potrzebują odzieży, ale też nie wszystkie chcą się ubierać jak pani od polskiego. Nagle namnożyło się kolekcji plus size, więc ochoczo je przeczesujesz i wyławiasz z nich – szok horror! – to co ci się podoba, a nie to, co zamaskuje twój brzuszek.
A, że czasami podoba ci się krótka bluzeczka, szorty albo opięta kiecka w bohomazy, które krzyczą “spójrz na mnie!” – to już inna sprawa. Dawno przestałaś się przejmować tym, co ludzie powiedzą, bo mówią bardzo dziwne rzeczy. Zewsząd słyszysz teksty w rodzaju “ale jesteś odważna!” a przecież nie pojechałaś na wolontariat do Syrii ani nie oddałaś nikomu nerki. Po prostu przestałaś przepraszać za swoje ciało i wciągnęłaś na nie jakiś ciuch. Żaden wyczyn.
Jedzenie wtedy
Na rodzinnym przyjęciu ciocia sadza cię między dzbankiem z wodą, a ćwikłą – chleb i ziemniaki stawia po przekątnej – tak, że nawet jak położysz się na stole, to nie sięgniesz. Zupełnie cię to nie martwi – i tak skrobiesz widelcem po pustym talerzu, bo nie znosisz jeść przy ludziach.
W knajpach zamawiasz tylko zielone jedzenie, które dyskretnie przemycasz do ust małymi kęsami. Czasami zabiłabyś za pizzę, ale boisz się, że ktoś cyknie ci fotę i przerobi cię na mema z cyklu “Gruba Baba Żre”. Za każdym razem kiedy idziesz do spożywczaka po tłuszcze i węglowodany, tak bardzo boisz się oceny, że dla niepoznaki wrzucasz do koszyka torbę szpinaku. Masz więc w domu dziewiętnaście toreb szpinaku. Starasz się jeść zdrowo, ale czasem przychodzi ci (normalna! ludzka!) ochota na czekoladę. W kolejce do kasy słyszysz, jak matka przestrzega swoje dziecko teatralnym szeptem: “Widzisz, córeńko? Jak będziesz jeść takie śmieci, to będziesz wyglądać jak ta pani”. Uczucie wstydu wyzwala w tobie pierwotny instynkt autodestrukcji. Wychodzisz ze sklepu z czterema czekoladami, trzema paczkami karbowanych czipsów i wielkim pudłem lodów bakaliowych. Pochłaniasz to wszystko w jedno popołudnie. Zawsze będziesz gruba, bo masz słabą psychikę.
Jedzenie teraz
Śmieszna sprawa – odkąd przestałaś darzyć swoje ciało nienawiścią, nie masz już ochoty katować go śmieciowym żarciem. W twoim życiu dokonała się cicha ewolucja i coraz rzadziej jesz ze smutku a coraz częściej – uwaga! – z głodu.
Kiedy wkładasz do ust coś słodkiego, nie robisz tego przez łzy. Na rodzinnych spędach bez skrępowania ładujesz sobie na talerz górę sałatki jarzynowej i cztery porcje pierogów ruskich. Trochę na przekór tym wszystkim ciotkom, które od czterdziestu lat cisną dietę South Beach. Niech cię zobaczą. Kobieta ciesząca się jedzeniem to raczej niecodzienny widok.
Związki wtedy
Co wieczór wyjesz w poduszkę, bo mama mówiła, że dopóki nie schudniesz, to nikt cię nie zechce – no chyba, że pastor-misjonarz, najlepiej niewidomy. Kiedy wreszcie trafiasz na mężczyznę wystarczająco miłosiernego, żeby pokazać się z tobą i twoimi wałeczkami w miejscu publicznym, stawiasz go na piedestale i trzymasz go tak kurczowo, że aż drętwieją ci paluszki.
To nie jest taki znowu wielki problem, że robi ci wykłady o zdrowiu żłopiąc piątego browara. Możecie razem pożartować z tego, że ślub nie wchodzi w grę, bo gdyby miał przenieść cię przez próg, to wbiłby się w podłogę.
Związki teraz
W łóżku też jest nieźle - twoją kartą przetargową są cycki, a brzuch przecież można zakryć poduszką. Żeby ukochany nie stracił apetytu.