GwiazdyHanna Śleszyńska

Hanna Śleszyńska

Hanna Śleszyńska
19.12.2005 07:40, aktualizacja: 20.02.2006 15:35

Po rozstaniu z Piotrem Gąsowskim nie chciała nawet słyszeć o kolejnym związku. Nie myślała, że się jeszcze zakocha. A miłość przyszła niespodziewanie.

Iza Bartosz: Pani Haniu, życie zaczyna się po czterdziestce?
Hanna Śleszyńska: Ostatnio sobie postanowiłam, że w ogóle nie będę mówiła, ile mam lat. Jak ktoś się dowiaduje, że skończyłam już 45, to zawsze słyszę: „Naprawdę pani ma już tyle lat?”. A pamiętam, że jak po szkole zaczęłam pracę w teatrze i ktoś mi mówił, że ma trzydziestkę, to sobie myślałam: „Boże, ale dużo”. Dziś mój wiek mnie mobilizuje. Decyduję się na udział w ciągle nowych projektach, bo jeśli nie teraz, to kiedy? Nie ukrywajmy jednak, że jestem już kategorią wiekową trochę poważną. Jak jeszcze występowałam w „Tańcu z gwiazdami”, namawiałam starszego syna, 20-letniego Mikołaja, żeby przyszedł na nagranie i zobaczył, jak sobie radzę. On ciągle się wymigiwał. I wtedy pomyślałam, że może się po prostu wstydzi. Może to trochę nienormalne, że mam czterdziestkę na karku, a pokazuję nogi i uczę się tańczyć jive’a.

_– Ma Pani teraz kalendarz wypełniony po brzegi? _Oj, tak. Kiedyś ktoś powiedział, że każdy dostaje od życia to, na czym mu najmniej zależy. Kiedyś byłabym szczęśliwa, że mam tyle pracy, a teraz wolałabym mieć trochę wolnego, zabrać młodszego syna Kubę na kilka dni do Krakowa, połazić... Ciągle mam takie marzenia, a tu czas leci. Wczoraj w przerwie między jedną próbą a drugą wybiegłam na Stare Miasto i spotkałam się ze swoim partnerem, Jackiem. Piękna pogoda i my we dwoje...
_ – Kim jest mężczyzna, który zdobył serce Hanny Śleszyńskiej? _Jacek to niezwykle kolorowa postać. Od dziecka duszą i ciałem związany jest ze sportem. Wielokrotnie reprezentował Polskę w jeździe figurowej na lodzie. W wieku 20 lat podpisał kontrakt w amerykańskiej rewii na lodzie Holiday On Ice. Zjeździł cały świat. Teraz, gdy gdzieś pojadę na koncerty, to dzwonię do niego i mówię: „Wiesz, jak tu jest pięknie” i się zachwycam, a potem sobie dopiero uzmysławiam, że on przecież już tu był przede mną. Mówię mu, że to dobrze, że już tyle pozwiedzał, będzie mnie mógł zabierać tylko w te miejsca, gdzie jest naprawdę najpiękniej. A teraz Jacek jest współwłaścicielem firmy zajmującej się marketingiem sportowym i właścicielem dwóch salonów fryzjerskich.

_– A jak się poznaliście? _To było zimą. Tak się złożyło, że miałam wolny piątkowy wieczór. Pomyślałam sobie, że pójdę z Kubą na basen zobaczyć, jak pływa. A Jacek przyszedł ze swoim synem Maxem. Ni stąd, ni zowąd na tym basenie zaczęliśmy rozmawiać. W pewnym momencie ja go dotknęłam delikatnie i on mówi, że wtedy już się we mnie zakochał i wiedział już wtedy, że między nami coś będzie. A potem zaczęliśmy wysyłać sobie sms-y. Nie dzwonić, ale pisać. I te wiadomości, które od Jacka dostawałam, pokazywały mi, jaki jest fantastyczny, jakie wspaniałe ma poczucie humoru. No, ale ciągle żadne z nas do drugiego nie zadzwoniło. W końcu znowu spotkaliśmy się przypadkiem. Tym razem w kościele. I Jacek zapytał, czy nie moglibyśmy się jakoś umówić. I ja mu powiedziałam, że dobrze, że mam czas w przyszłą środę.

_– Nie obraził się, że tak długo kazała mu Pani czekać? _Trochę się zdziwił. Myślał, że powiem, że jutro albo jakoś tak, ale zapewnia mnie, że gdybym mu kazała i miesiąc czekać, to by poczekał. Oboje uwielbiamy wspominać te nasze początki i nie możemy się nadziwić, że taka historia się z tego zrobiła. Czytamy sobie w kółko te nasze pierwsze sms-y i Jacek mówi: „A jaki masz pierwszy, pokaż”. Chyba romantyczni jesteśmy.
_ – Czekała Pani na taką miłość? _Oboje potrzebowaliśmy tego, żeby spotkać kogoś, kto wpatrzony byłby w drugą osobę. Przez cztery lata od rozstania z Piotrem Gąsowskim często byłam wściekła na swoje koleżanki, które mówiły mi: „Wiesz, powinnaś znaleźć jakiegoś faceta, ułożyć sobie życie”. Mówiłam im zawsze: „A dajcie mi święty spokój, nie będę na siłę szukać sobie faceta, to się samo musi trafić”. I tak się stało. A teraz to uczucie obojgu nam dodaje skrzydeł, chociaż jestem trochę malkontentką.

_– Szuka Pani dziury w całym? _Trochę tak. Mówię czasem Jackowi: „A ty nie myśl sobie, że zawsze tak będzie fajnie jak teraz, kiedy chodzimy na kawki, kolacyjki. To nie jest normalne życie”. A on mi na to od razu odpowiada: „A dlaczego tak nie miałoby być. Właśnie tak będziemy żyli”.

_– I zaczyna Pani już w to wierzyć? _Coraz bardziej. Imponuje mi, że Jacek do wszystkiego potrafi podejść spokojnie, nie awanturuje się i mnie nie prowokuje do żadnych sprzeczek. Ciągle mnie pociesza: „Nic się nie przejmuj, ze wszystkim damy sobie radę”. Ostatnio mówi: „Zobacz, jak nam się wszystko układa, jaką jesień mamy piękną, jak cudownie, że się poznaliśmy”. A tak naprawdę to myślę, że najpiękniejsze w tej naszej znajomości jest to, że wiążąc się ze sobą nikomu nie zburzyliśmy życia, nikt przez nas nie płakał. Ja zakończyłam związek z Gąsem, Jacek też jest po rozwodzie. Nie mieści mi się w głowie, że ktoś mógłby cierpieć przez to, że my się kochamy.

_– A Jacek jest o Panią zazdrosny? _Mam nadzieję (śmiech). Ale oboje spotkaliśmy się w takim momencie naszego życia, że nie mamy potrzeby odgrywania jakiejś gry, żeby w drugiej osobie wzbudzić zazdrość.

_– Ma Pani świetny kontakt ze swoimi byłymi partnerami. To Jackowi nie przeszkadza? _On sam przyjaźni się i prowadzi interesy ze swoją żoną. Gdybym nie wiedziała, że z byłym partnerem można normalnie pracować, to byłabym zazdrosna. A tak oboje wychodzimy z założenia, że nie można udawać, że nic się w naszym życiu nie zdarzyło. Ja bardzo długo pracowałam nad tym, żeby mieć zdrowy stosunek do tego, co było. Na początku przychodziło mi to z wielkim trudem. Zasklepiałam się w żalach, pretensjach, a potem pomyślałam, że mam tyle jeszcze życia przed sobą, że nie mogę żyć przeszłością. Poza tym miałam szczęście do tych swoich facetów. Wiem, że zawsze mogę liczyć i na swego pierwszego męża, ojca Mikołaja, i na Gąsa. Zresztą z Gąsem razem pracujemy, mamy Kubę, więc jakoś musieliśmy to poukładać.

_– Kłócicie się jeszcze czasem? _No pewnie. Nadal, jak kiedyś, kłócimy się o bzdury. Na przykład o kolejność piosenek, ja się zaperzam i mówię, że czegoś tam nie zaśpiewam i koniec. Razem byliśmy ze sobą kilkanaście lat i każde z nas ciągnęło w swoją stronę. Teraz śmiejemy się, że to cud, że tak długo ze sobą wytrzymaliśmy. Ale myślę, że naprawdę dobrze sobie życzymy. Gdy brałam udział w „Tańcu z gwiazdami”, Gąs pytał mnie: „Chciałabyś, żebym odpadł, co?”. Ja mu mówiłam, że chyba zwariował. Zresztą on sobie tam świetnie radzi. Kiedyś zajrzałam do sali, gdzie ćwiczył i mówię do jego partnerki: „Aniu, ja cię podziwiam. Ile ja się nad Piotrkiem namęczyłam, żeby go ruszyć, a tu dla ciebie, zobacz, jak śmiga, tak go zmobilizowałaś”.

_– A jak Pani synowie zareagowali, kiedy się rozstaliście? _Gąs po rozstaniu zamieszkał koło nas i Kuba zapytał mnie tylko, czy będzie mógł do taty chodzić. A teraz mnie szantażuje przy odrabianiu lekcji, kiedy zaczynam na niego krzyczeć, i mówi: „Jak tak dalej będzie, to ja się do taty przeprowadzę. On ma chyba mocniejsze nerwy”. A ja mu mówię wtedy: „Tak ci się tylko wydaje. Ojciec też by szału dostał”. Ale moi synowie to naprawdę wspaniali faceci. Obaj tak się różnią od siebie. Mikołaj, student filozofii, jest równo 10 lat starszy od Kuby i ma takie poczucie humoru, że zawsze potrafi mnie rozbawić, nawet kiedy jestem strasznie zdenerwowana. A Kuba jest uparty i niecierpliwy (po rodzicach Baranach) i kiedy oboje się zaperzamy, to wchodzi Mikołaj i w sekundę potrafi rozładować atmosferę.

_– Chłopcy mają dobry kontakt ze sobą? _Ostatnio bardzo się zżyli. Kubie bardzo imponuje, że ma starszego brata. Niedawno Mikołaj obiecał, że przyjdzie po niego do szkoły. Kuba tak się tym przejął, że dzwonił ze szkoły z sekretariatu i pytał, czy Mikołaj na pewno będzie na niego czekał. Obaj też mają dobry kontakt ze swoimi ojcami. Wojtek, ojciec Mikołaja, mieszka teraz za granicą, ma żonę i niedawno urodziła mu się córeczka. I co prawda nie mają możliwości, żeby się często spotykać, ale dzwonią do siebie.

_– Szybko ułożyła sobie Pani życie z synami po rozstaniu z Piotrem Gąsowskim? _Często słyszę, że tak sobie to wszystko super poukładałam, a prawda jest taka, że nie wiem, co by było, gdyby nie moja mama. To ona dba o wszystko, żeby codziennie był obiad, kiedy chłopcy wracają z zajęć. Gdyby nie jej pomoc, na pewno bym sobie nie dała rady z pracą i z domem. A i tak ostatnio Kuba mi powiedział, że najczęściej używany przeze mnie zwrot to „z wywieszonym jęzorem” (śmiech). Mam ciągle wyrzuty sumienia, że synowie mają mnie za mało. Mikołaj już jest dorosły, więc mnie tak nie potrzebuje, ale Kuba jest jeszcze w takim wieku, że chce się pobawić, przytulić.

_– Obaj już poznali Jacka? _Tak, ale my z Jackiem jeszcze nawet nie zamieszkaliśmy razem. Wszystko chcemy robić powoli. Chcemy, żeby wszystko jakoś wynikało samo. Tak jak w drzewie genealogicznym, które Kuba musiał niedawno wykleić do szkoły. Obaj z Mikołajem wymyślili, żeby wstawić tam najgłupsze zdjęcia naszej rodziny: Gąsa w peruce afro, mnie we włosach blond, Mikołaja z jakąś debilną miną. A potem Kuba krzyczy, że chce jeszcze zdjęcie ojca Mikołaja, a Mikołaj mówi, żeby już nie przesadzał, że do jego drzewa to nie jest potrzebne. I wtedy Kuba się zamyślił i pyta: „A jak mama teraz wyjdzie za mąż, to kim będzie dla nas Jacek?”. I takie skomplikowane zrobiło się to drzewo Kuby (śmiech).

_– A kiedy mama wyjdzie za mąż? _Nic nie postanowiliśmy w tej sprawie. Jacek by chciał, ale myślę, że jeszcze trzeba poczekać. Jest we mnie taki lęk, że nie ma związków nie do zburzenia. Wiem, że na uczucie trzeba ciągle chuchać i dmuchać, a to wcale nie jest takie łatwe, bo ludzie gubią się w zabieganej codzienności. Teraz my z Jackiem wspaniale potrafimy docenić to, co się nam przytrafia: spacer po Starówce, wspólnie wypitą kawę. Ogromne znaczenie ma dla mnie także to, że Jacek sam ma syna i doskonale potrafi postępować z dziećmi. Ostatnio właśnie wybraliśmy się na długi spacer z naszymi chłopakami. Kuba i Max ciągle się ze sobą przekomarzali, nie było chwili spokoju. W końcu Jacek mówi: „Zobaczcie, my w ogóle się ze sobą nie kłócimy. Nie możecie brać z nas przykładu?”. A chłopcy na to: „No, ale my nie będziemy się przecież tak ciągle ze sobą całować, jak wy”.

Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Monika Surowiec/Metaluna
Makijaż i fryzury Jarosław Korniluk/Metaluna
Scenografia Tomek Felczyński