Jak dieta, to tylko poselska
Z okładek błyszczących czasopism, i nie tylko, grzmią nagłówki - już wkrótce rozpoczyna się się/rozpoczął się sezon bikini, czas odsłonić brzuch/plecy/dekolt/nogi. Na rozkładówkach magazynów, i to wcale nie tych "dla panów", prężą się kobiety w pozach, które trudno, nawet przy najszczerszych chęciach, określić naturalnymi. I po co?
29.06.2016 | aktual.: 04.07.2016 16:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wszystko to ma nas przekonać, że odpowiedni wygląd zapewnia pełnię szczęścia podczas wakacyjnych wojaży. Gwarantuje idealną harmonię ciała, ducha i umysłu. Chociaż ostatnie elementy zdecydowanie schodzą na drugi plan. No jest i dokładna instrukcja jak ową idealną harmonię osiągnąć. Oprócz rozmaitych kremów, olejków, maści, sprejów i tony innych kosmetyków, o których istnieniu dotychczas nawet nie miałaś pojęcia, a które można wmasować we wszystkie części ciała, składową sukcesu jest także DIETA. Tak - jeden z najokrutniejszych wynalazków ludzkości dopada cię też na urlopie. A ściślej przed urlopem. Jeśli sobie odpuścisz to...lepiej nie wspominać.
No przecież na plaży nie pojawisz się z oponką? Pojawisz? No nie, na pewno nie chcesz. Jeśli miałaś taki zamiar, to już się upewniłaś, że nie wypada. Wydawało ci się, że wystarczy kupić większy o rozmiar kostium? Nie. Musisz zgubić te kilogramy. A przecież jest już późno. Więc dieta błyskawiczna - tydzień, góra dwa, a po fałdkach nie będzie śladu. Kopenhaska, 1000 lub 1500 kalorii, Dukana, kapuściana, paleo, bezglutenowa czy w końcu ta "najskuteczniejsza" dieta cud - ostatnia deska ratunku.
Można się też nie żywić, a jakże - zwolenniczek głodówek przybywa. Wystarczy zajrzeć na fora internetowe, by znaleźć "pocieszające" wpisy cierpiących fizyczne i psychiczne katusze. Czasem brzmią jak wyznania członkiń sekty, które czerpią masochistyczną przyjemność z pozbawiania się kalorii.
- Mi mija 26 dzień głodówki i jest dobrze. Niewielu osobom mówię, że jestem na głodówce, więc zazwyczaj słyszę, "jakoś lepiej wyglądasz... byłaś u fryzjera?".
- A ja dziś już tylko pomarańcze sobie jem, a właściwie staram się tylko sok wysysać.
Komiczne czy przerażające? Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyzna, że żywienie się powietrzem czy energią kosmiczną, jak kto woli, jest sensownym pomysłem. Ani jedzenie pięć razy dziennie porcji, którymi nawet mrówka by się nie najadła. Ale jeśli chcesz być szczupła, to cierp. Jeśli jesteś kobietą, wręcz musisz. I być szczupłą, i cierpieć. Tak opinia pana z brzuszkiem w kąpielówkach pamiętających młodzieńcze lata właściciela, który głośno wyraża swoje zdanie na temat przechadzających się nad brzegiem jeziora dziewczyn. Zresztą nie tylko jego.
Społeczna presja bycia fit niestety często przyjmuje karykaturalne oblicze, jest źródłem frustracji, a także mniejszych i większych dramatów i ze zdrowym stylem życia niewiele ma wspólnego. Tysiące sposobów na powrót do sylwetki sprzed zimy/ciąży/sesji egzaminacyjne lub też na zupełnie nową smukłą "ja" skutkuje absurdalnymi pomysłami. A kilogramy, które stracimy, powrócą z nawiązką. Co nie oznacza, że nie warto o siebie zadbać i to nie tylko dlatego, że zbliża się lub trwa sezon bikini. Warto zrobić coś dla siebie niezależnie od pory roku i zaleceń dietetyków.
Na żadnej diecie nigdy nie byłam, nie licząc półdniowego epizodu z dietą jakąśtam w zamierzchłych czasach liceum. Wiem tylko, że braku racjonalnego odżywiania, a także odpowiedniej dawki snu i ruchu nie nadrobimy w dziesięć czy piętnaście dni. Najwyżej zamienimy się w wściekłe baby tuż przed wakacjami. Zresztą urlop nie jest od tego, by katować się dietą (ale też nie po to, by urządzać sobie fast foodowe bachanalia ). Zapomnijmy na chwilę o wyrafinowanym narzędziu tortur i niskiej samooceny, czyli wadze łazienkowej oraz drastycznych dietach.
Przecież i tak od dawana wiadomo, że jeśli dieta, to tylko poselska.