Maminsynki i córunie
Przeczytałam w gazecie wywiad z pewnym handlarzem wina - Markiem Kondratem. Sprzedawca ten twierdzi, że polski mężczyzna jest maminsynkiem. Trudno, żeby nim nie był, jeśli do szóstego roku życia naszym wychowaniem zajmują się prawie wyłącznie panie.
Czy w przedszkolu uczył Państwa jakiś mężczyzna, jakiś „przedszkolanek“?
Przeczytałam w gazecie wywiad z pewnym handlarzem wina - Markiem Kondratem. Sprzedawca ten twierdzi, że polski mężczyzna jest maminsynkiem. Trudno, żeby nim nie był, jeśli do szóstego roku życia naszym wychowaniem zajmują się prawie wyłącznie panie. Czy w przedszkolu uczył Państwa jakiś mężczyzna, jakiś „przedszkolanek“?
Wiem, dziś mawiamy „nauczyciel wychowania przedszkolnego“. U mnie w przedszkolu pracowały same panie nauczycielki. Woźne, szatniarki, kucharki. Pan, jeśli był, to zapewne działał jako zaopatrzeniowiec lub dozorca. Minęło trzydzieści lat i nic się nie zmieniło.
Dla Polaka to nadal wstyd być „przedszkolankiem“. Menadżer, prezes, dyrektor brzmi dumnie. Co prawda przedszkole to firma, ale co to za firma pełna zaplamionych, wrzeszczących bachorów. Firma to musi być szklana, a pracowniczki w szpilkach.
Klasycznie „dziewczyńskie“ zabawy przedszkolne nudziły mnie śmiertelnie już gdy byłam dzieckiem w kolebce, więc pewnie dlatego pamiętam okres przedszkola jako jednego wielkiego flaka z olejem. Wydzieranki, kolorowanki, rytmika w rajstopach. Może gdyby wychowawcą był jakiś młodzieniec, przedszkole serwowałoby ciekawsze atrakcje: piłka nożna, aikido, zabawa w gwiezdne wojny, robotyka.
Feminizacja przedszkoli to feminizm po polsku. Kobiety zapraszamy do pracy na odpowiedzialne stanowiska, owszem, ale tylko te nisko opłacane. Polski mężczyzna nie kwapi się do uczenia trzylatków, jak myć ręce. Nie jest gotów zapanować nad jakąś parszywą dwudziestką maluszków - kilkoro maluchów bije się w kącie, inne siedzą zahukane po drugiej stronie, a wszystkie najchętniej opowiadałyby cały dzień dowcipy o kupie i pupie.
To jest po prostu za ambitne zadanie dla faceta, a pensja za mała. Lepiej zepchnąć je na kobiety. Te albo są męczenniczkami, albo czują powołanie. Panowie wolą posiedzieć na garnuszku u mamy lub narzeczonej i poczekać na lepiej płatną pracę, gdy tymczasem ich żony, siostry, narzeczone mogą robić karierę w roli salowej, przedszkolanki, niańki, opiekunki w żłobku.
Na pociechę dla pana Marka Kondrata mam tylko jedną wiadomość: mamy równowagę. Gdyż większość Polek to córunie tatusia. Idealne partnerki dla maminsynków czy konflikt murowany?