Może kogoś sumienie ruszy
Sybiracy dostają figę. Nawet nie z makiem, jak ze skromnych emerytur popłacą czynsz i wykupią leki, to na życie zostaje ledwo co.
Joanna Sienkiewicz z domu Graczyk ma 95 lat, urodziła się w Blizanowie koło Kalisza. Dwa i pół roku temu przeszła udar, od tego czasu powoli rozłączają się jej kolejne kable z rzeczywistością. W czasie wywiadu mówi: "kochane to moje dziecko" (o synu Henryku) albo "to dziecko takie gadulskie! " (też o nim), albo "młodym być, więcej nic, a starość nie radość" (tak ogólnie, życiowo).
Swoje już się nagadała: rodzinie, znajomym, lekarzom orzecznikom ZUS, paniom i panom mecenasom, wysokim sądom. Dalej w jej imieniu będzie mówił syn Henryk, będą też świadczyć dwa tomy dokumentów, cała masa świstków, od zaświadczeń tłumaczonych z rosyjskiego, po wyroki i od tych wyroków odwołania.
Pani Joanna (teraz to raczej w jej imieniu syn) chce dostać odszkodowanie i zadośćuczynienie za sześć lat bez miesiąca na zsyłce. Za to, że zabrali ją w jednej jedynej sukience w kwiatki. Za 16 dni i 16 nocy w bydlęcym wagonie. Za budowanie ziemianki w szczerym polu w Pawłodarskoj Obłasti, za usuwanie obornika z chlewów i obór, za budowanie torów kolejowych w okolicach Akmolińska, za pracę w kamieniołomie za dnia i rozładowywanie wagonów z węglem w nocy. Za łupiny zgniłych ziemniaków i 200 gram chleba dziennie. No i za tyfus, malarię, zapalenie nerek, przewlekłe zapalenie płuc.
Przed sądem okręgowym w Poznaniu w 2010 roku zeznawała: "To był koszmar, nie życie. Chodziłam głodna i tylu ludzi umierało, dzieci... Na stepach leżeli, robactwo zżerało, wilki wykopywały".
Wysyłali? Wtedy wszystkich wysyłali!
W 1946 roku 27-letnia Joanna ma reumatyzm, stały kaszel, dolegliwości stawowe, szybko się męczy, przez 3 miesiące jest w intensywnym leczeniu. Minie 50 lat, jak lekarze orzekną, że "już wtedy była niezdolna do jakiejkolwiek pracy".
S Z czasem dochodzą: przewlekłe zapalenie oskrzeli, uszkodzenie mięśnia serca w zakresie niewydolności krążenia, stan po przebytym zapaleniu nerek, zapaleniu stawów, tyfusie i malarii, zmiany zwyrodnieniowe stawów kręgosłupa, bioder i kolan, zespół poobozowy z lękami, czyli tak zwany syndrom KZ.
Od 1990 pani Joanna leczy się psychiatrycznie, skarży się na uporczywy niepokój, sny o treści katorżniczej z lękami po przebudzeniu, uczucie niepewności oraz obawy w kontaktach z ludźmi, a także nieporadność, osłabienie pamięci i aktywności.
Sprawiedliwości i rekompensaty szukała przez lata na własną rękę, teraz robi to jej syn. O odszkodowanie i zadośćuczynienie pozwala im się ubiegać Ustawa z 23 lutego 1991 r. o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego. Na tej podstawie 23 listopada 2009 roku Joanna Sienkiewicz złożyła do Sądu Okręgowego w Poznaniu wniosek o odszkodowanie (250 tys.) i zadośćuczynienie (250 tys.) za "szkodę i krzywdę wynikłe na skutek represji ze strony radzieckich organów ścigania, wymiaru sprawiedliwości oraz pozasądowych".
Syn Henryk: - To nie są pieniądze na kaprysy, fanaberie. Nie dla mnie czy mojego syna, bo zgrzeszyłbym, gdybym narzekał. Życzeniem mamy było, żeby te pieniądze przeznaczyć na dom dziecka.
Pani Joanna przed sądem: "Państwo Polskie, na rzecz którego działałam po 17 września 1939 r. na terenie Wilejki i za co doznałam aresztowania i represji, zaniechało skutecznych działań od utworzenia w 1944 r. PKWN (…) w zakresie dołożenia należytej staranności, aby sprowadzić bezprawnie zesłanych Polaków. Zaniechanie działań jest biernym współsprawstwem". I dalej: "Gdyby Państwo Polskie wówczas zadbało o takich jak ja - przebywałabym na zsyłce o co najmniej 2 lata krócej i być może jeszcze bym zastała moją Matkę żywą (zmarła w Poznaniu w 1944 r.)".
15 czerwca 2010 roku po trzech rozprawach sąd oddala wniosek. W uzasadnieniu stwierdza: "Nie ulega wątpliwości, iż wnioskodawczyni Joanna Sienkiewicz na przełomie roku 1939 i 1940 działała na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego", a "jej wkład w walkę o niepodległość Państwa Polskiego, z pozoru skromny, dyktowany uczuciami rodzinnymi, jest faktycznie nieoceniony".
A jednocześnie: "deportacja z dnia 13 kwietnia 1940 r. była nie aktem zemsty lub kary za ukrywanie polskich żołnierzy, ale aktem mającym na celu usunięcie i wyniszczenie rodzin elity społeczeństwa polskiego, do której zaliczali się m.in. także żołnierze zawodowi".
Henryk, teraz: - Internowanym w stanie wojennym, których obejmuje ta sama ustawa, sądy przyznawały odszkodowania i zadośćuczynienia po kilkadziesiąt, nawet kilkaset tysięcy złotych. Za kilka czy kilkadziesiąt dni internowania. Jaka jest skala porównawcza między internowaniem a zesłaniem na lata?
A wtedy, po ogłoszeniu wyroku: – Życzę sądowi również TAKICH wczasów klimatycznych.
Tego porównania użyje później pani Joanna w kolejnym piśmie: "Sąd nie dopatrzył się żadnej szczególnej represji w zsyłce na Sybir, traktując to jako rzecz oczywistą w związku z działaniami wojennymi na tamtych terenach – można by sądzić, że sąd zaakceptował to jako swoistą formę wczasów klimatycznych długoterminowych uzasadniając to tym, że wówczas wszystkich wysyłali".
Wyrok 7 października w mocy utrzymuje Sąd Apelacyjny w Poznaniu. Kasację 11 stycznia 2011 roku oddala Sąd Najwyższy Izba Karna w Warszawie jako "oczywiście bezzasadną".
27 lipca 2011 roku Joanna Sienkiewicz jako pierwsza w Polsce składa przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Jak dotąd nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Henryk: - Kazali nam nie pisać, nie dzwonić, tylko czekać, sami się odezwą. Skoro Rodziny Katyńskie czekały osiem lat, to co powiedzieć o pojedynczej skardze? Obawiam się, że mama wyroku nie doczeka.
Nie uciekać, bo będziemy strzelać
Na rozmowę w siedzibie warszawskiego oddziału Związku Sybiraków Józef Kurpinowicz, 83 lata, urodzony w Ukolsku w województwie wileńskim, przyjeżdża z teczką dokumentów. Za pośrednictwem trzech kancelarii adwokackich pomaga prowadzić sprawy trojga Sybiraków, którzy od lat walczą o renty za zdrowie poszarpane na zsyłce. Sam na Syberię trafił jako 8-latek, z pierwszą zsyłką, tą z lutego 1940 roku.
O tamtej nocy, która mu się do dziś wyświetla przed oczami jak film, opowiada tak: - Ojciec otwiera drzwi, wpada czterech bandytów uzbrojonych, w mundurach i kufajkach, ojca pod ścianę, za chwilę cała rodzina przy nim. "Dawać broń i złoto". Ojciec na to, że nie mamy ani broni, ani złota. "No to ubierać się, wywozimy was w drugie województwo. Nic nie zabierać, dostaniecie tam wszystko. Nie uciekać, bo będziemy strzelać".
O 26 dniach w bydlęcym wagonie: - Był 60-osobowy, zakratowane okna, drzwi zamykane od zewnątrz. Była słoma na dole i prycze, po jednej i drugiej stronie, na środku piecyk metalowy i wiadro węgla, dalej wiadro wody i przy drzwiach dziura jako toaleta. Wieźli nas prawie miesiąc, ludzie umierali, rodziły się dzieci. Na większych stacjach dawali ewentualnie jakąś zupę i chleb. Jak jechaliśmy przez Ural, brat przez zakratowane okno wyrzucał garnek na sznurku, zbierał śnieg i po łyżeczce dawał każdemu, bo nie było co pić. Jak parowóz szarpnął, a ktoś wiadra nie trzymał, to się woda wylewała.
O życiu w tartaku w Ciumieniu, u zbiegu rzek Ob i Irtysz: - Dostawaliśmy 100 gram chleba, gliny takiej, na kartki. Ten, co pracował, dostawał 200 gram. Baraki były po zesłańcach carskich, drewniane, piętrowe prycze też, trzy kotły, dwa na zupę, jeden na wodę. Pierwszej nocy pluskwy nas niemiłosiernie żarły. Na drugi rok mama zmarła na serce. Ja po szkole pracowałem dla frontu, musiałem robić podkłady kolejowe i kolby do karabinów.
Wycena Golgoty Wschodu
Do dziś nie ma ustawy, która by się z Sybirakami rozliczała za lata spędzone na zesłaniu. Józef Kurpinowicz: - Przecież my w ‘39 staliśmy się niewolnikami, dosłownie. Zostaliśmy wysiedleni i osadzeni w obozach pracy w ZSRR. To nie były żadne deportacje, jak podaje Ustawa o kombatantach, bo deportować można do ojczyzny! A nas z ojczyzny wyrwano z korzeniami, z miejsca urodzenia i własnych majątków, do których już nigdy nikt z nas nie mógł wrócić.
Henryk: – Kolejne władze przypominają sobie o Sybirakach w okresie wyborów, jak jest rocznica pierwszej wywózki albo agresji radzieckiej. Wtedy sobie wycierają gęby sloganami na temat tych ludzi. Ale za tym nie idą żadne konkrety.
Joanna Sienkiewicz na zesłaniu spędziła 5 lat i 11 miesięcy, Józef Kurpinowicz 6 lat i 2 miesiące.
Gdy w 2013 roku PiS składał projekt ustawy o świadczeniach pieniężnych dla Sybiraków, jego autorzy wycenili ich Golgotę Wschodu odpowiednio na 28 400 złotych i 29 600 złotych. Tyle mieli dostać odszkodowania, gdyby ustawa przeszła. Projekt zakładał, że Sybiracy dostaną po 400 złotych za każdy miesiąc zsyłki, ale nie więcej niż 30 tysięcy złotych (czyli za 6 lat i 3 miesiące) oraz przyznanie wszystkim rent z tytułu niezdolności do pracy z powodu deportacji w głąb ZSRR, po 1300 złotych. Niezależnie od opinii zusowskich orzeczników.
Józef Kurpinowcz: - To nie przejdzie. Jak ktoś za dużo zje, to pęknie. Tym projektem zrobiono krzywdę wszystkim, którzy nie mają renty i którym brakuje na leki. Według mnie powinniśmy walczyć nie o odszkodowania, tylko o bezpłatne leki dla Sybiraków i równe prawo do renty.
Dziś takiego prawa nie ma średnio co trzeci Sybirak.
Wśród szczęśliwców z rentą jest Joanna Sienkiewicz. Wyrokiem z dnia 3 września 1998 r. Sąd Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Poznaniu uznał ją za "całkowicie niezdolną do pracy w związku z deportacją do ZSRR na trwale od 20 listopada 1997 roku". Henryk: - Powiem krótko: to była droga przez mękę. Pani sobie wyobraża, że jak ojciec w 1975 starał się o rentę inwalidy wojennego, to mu w poznańskim ZUS-ie kazali przynieść zaświadczenie, że był bity na Pawiaku? A mamie, nawet po transformacji, odmawiano dodatku kombatanckiego, prawa do renty, szarpaniny z sądami trwała latami.
Józefa Kurpinowicza w gronie szczęśliwców nie ma. Mówi: - Jaką ja mam chorobę? Ręce mam, nogi, głowę mam, mówić potrafię. W tym wieku w ogóle nie biorę żadnych leków. Zdrowy jestem? Niby tak. Ale ja mam TĘ chorobę, chorobę inwalidy wojennego.
Po 20 latach procesów i stawiania się na badania jedyne, co pan Józef ma na papierze, to orzeczenie z 18 maja 1999 roku, że jest całkowicie niezdolny do pracy (pan Józef mówi, że to znaczy, że jest z niego "poruszający się trup"). Uzasadnienie: "Pan nie ma prawa do renty, gdyż lekarz orzecznik Zakładu Ubezpieczeń Społecznych orzekł, że pana niezdolność do pracy nie pozostaje w związku z deportacją do ZSRR w okresie 02.1940-04.1946".
A tymczasem Collegium Medium UJ, które od 1989 roku bada zesłańców Syberyjskich z lat 1939-1956: łagierników, więźniów, deportowanych i dzieci urodzone w tym okresie (wcześniej, od 1959, badało tylko byłych więźniów obozów koncentracyjnych), na podstawie tych badań orzeka: "długotrwałe przebywanie w stanie stresu, lęków, fatalnych warunkach higienicznych, często głodzie i zimnie, poczucie stałego zagrożenia, wywołuje nieodwracalne zmiany psychiczne i fizyczne".
Profesor Andrzej Szymusik, który przewodził powołanej w 1993 roku międzynarodowej komisji ds. inwalidztwa wojennego, w piśmie przesłanym Związkowi Sybiraków w 1997 roku stwierdza: "nie jest możliwie 50 lat po wojnie ustalanie, w jakim stopniu aktualny stan zdrowia jest wynikiem prześladowań czy chorób doznanych w czasie deportacji, a w jakim skutkiem wieku, urazów i chorób w czasie powojennym. Nadal uważam, iż bardziej celowe byłoby przyznanie inwalidztwa wojennego wszystkim osobom, które doznały represji i posiadają uprawnienia kombatanckie, niż badanie ich przez komisje ZUS".
Pan Józef: - Orzecznicy ZUS zapomnieli o przysiędze Hipokratesa, że mają choremu pomagać, a nie go dobijać. Czy oni nie wiedzą, jak środowisko wpływa na rozwój dziecka, jego organizm, psychikę,* jak dziecko może się normalnie rozwijać w warunkach obozowych?* I jakim prawem mogą oceniać, co było 60 lat wstecz?
100 dolarów od głowy
Projekt PiS nie wyszedł z Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, choć Biuro Analiz Sejmowych opiniowało: "wejście w życie projektowanej Ustawy nie spowoduje skutków gospodarczych, przewiduje się natomiast pozytywny efekt społeczny - w postaci długo oczekiwanego zaspokojenia społecznego poczucia sprawiedliwości".
8 stycznia 2014 roku projekt został odrzucony stosunkiem głosów 14 do 10. Posłowie PO argumentowali wtedy, że z roszczeniami Sybiracy powinni zwrócić się do Rosji. A ta już raz chciała zapłacić, w latach 90., po 100 dolarów od głowy. Pod warunkiem dostarczenia oryginałów dokumentów z miejsca zsyłki.
Sprawa tkwi więc od dwóch dekad w biurokratycznym limbo, choć zegar tyka: w 1988 roku, gdy reaktywowano Związek Sybiraków, było ich w Polsce ponad 400 tysięcy, obecnie jest nieco ponad 33 tysiące. Mają coraz mniej siły, czego symbolem jest 12-kilogramowy sztandar Związku Sybiraków, szyty na zsyłce z maleńkich kawałeczków materiału. Trzeba go było oddać do muzeum w Białymstoku, już nikt nie miał siły go dźwigać. Nawet dni jego 6-kilogramowego następcy są policzone, lada dzień i jego nie będzie w stanie żaden Sybirak unieść.
Tylko nadzieję na sprawiedliwość wielu z nich jeszcze dźwiga. Zdaniem pana Józefa to za mało. - Jak krzywda jest, to szukam sprawiedliwości, prawda? - pyta. Jak się okazuje podchwytliwie. - Guzik prawda! Jeżeli jest krzywda, to trzeba przede wszystkim szukać prawdy, dlaczego ta krzywda się dzieje. Jeżeli mam prawdę, szukam prawa, na które można się powołać. Dopiero jak mam prawdę i prawo za sobą, to mogę szukać sprawiedliwości.
Dlatego od pół roku Józef Kurpinowicz każdą wolną chwilę spędza w bibliotece, studiuje podręczniki prawa i kodeksy, niektóre artykuły zna na pamięć, niektóre fragmenty ustaw cytuje na wyrywki, niektóre kruczki prawne już sobie wynotował. Rozkłada ręce: - Myślę, że doczekamy się sprawiedliwości. Proszę nas zrozumieć, my nie chcemy nikomu zabierać. Tylko dlaczego dla jednych wystarcza, a dla drugich, dla nas, Sybiraków, już nie?
Po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości w wyborach Henryk ma nadzieję, że może jednak wystarczy: - Może teraz sobie nowy rząd przypomni o deklaracjach śp. prezydenta Kaczyńskiego, że trzeba Sybirakom wynagrodzić lata zsyłki i coś na ostatnie chwile życia im rzuci?
Aneta Wawrzyńczak/(gabi)/WPKobieta