Nowy dom Jadźki

Przeprowadzka do nowego mieszkania jest ciężka. Najpierw godziny pakowania, potem cały dzień wynoszenia, a na koniec odpakowywania i szukania setek rzeczy, które zagubiły się gdzieś w stosie kartonów. A do tego jeszcze Jadźka...

Nowy dom Jadźki

05.01.2009 | aktual.: 06.01.2009 10:30

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Przeprowadzka do nowego mieszkania jest ciężka. Najpierw godziny pakowania, potem cały dzień wynoszenia, a na koniec odpakowywania i szukania setek rzeczy, które zagubiły się gdzieś w stosie kartonów. A do tego jeszcze Jadźka, której trzeba przecież coś wytłumaczyć, coś powiedzieć. Tylko jak?

Na nowe mieszkanie czekaliśmy długo, ponad rok. Nie wiadomo było do końca, kiedy wreszcie nastąpi podpisanie umowy i upragniona przeprowadzka. Czekanie wykańczało głównie mnie, bo w głowie piętrzyły się coraz to nowe, rewelacyjne pomysły na aranżację wnętrz. Katalogi zawaliły połowę naszego czterdziestometrowego mieszkania tak, że Jadźka zupełnie już nie miała gdzie łazić ze swoim niebieskim towarowym wózkiem. Przed zaśnięciem meblowałam starannie każdy pokój, każdej nocy zupełnie inaczej, a Głowa Rodziny ku mojemu smutkowi nic nie chciała o tym słyszeć, dopóki nie przejdziemy wszystkich potrzebnych remontów.

A będzie ich sporo, bo mieszkanie choć cudne, to stare i zaniedbane niemiłosiernie. Tak więc ja zajęta meblowaniem, Małżonek doprowadzaniem mnie do białej gorączki, a Jadźka w kompletnej nieświadomości oddawała się swoim klockowym zajęciom. Tylko jakoś dziwiła się, że kiedy rysuje kredkami świecowymi po ścianach, to zupełnie mnie to nie rusza (w końcu mieszkanie z freskami ściennymi dla przyszłych lokatorów będzie dodatkowym walorem estetycznym).

Dzień przed wyprowadzką wyprowadziliśmy Jadźkę ze starego mieszkania. Wytłumaczyłam jej wcześniej co i jak, że nigdy już tu nie wróci, że jak weźmiemy ją po dwóch dniach od babci, to pojedziemy już do nowego mieszkanka. Jadźka zrobiła więc domkowi papa, ja zrobiłam jej ostatnie zdjęcie w kartonie, które symbolizować miało zapewne ostateczne pożegnanie z jedynym domem, który do tej pory znała. Zadowolona wsiadła do samochodu i odjechałyśmy do mojej mamy, a ponieważ jest jej tam jak w raju, my spokojnie mogliśmy zwołać przeprowadzkową ekipę. Jest coś dziwnego w starych przyjaźniach, że od miesięcy niewidziane twarze pojawiają się nosić meble równie chętnie jak na najświetniejszą imprezę. Miało być czterech chłopa, ale w końcu zebrało się ich siedmiu i w ciągu dziesięciu godzin przewieźli nasz cały dobytek. Trzeba tutaj dodać, że dobytek dość spory, głównie składający się z olbrzymiej masy rzeczy zupełnie niepotrzebnych, ale jakże ważnych emocjonalnie. Cóż, jesteśmy chyba sentymentalni.

Następny dzień spędziliśmy na odgruzowywaniu nowego domu ze sprzętów poukładanych jeden na drugim oraz rozpakowywaniu kartonisk. Trzeciego dnia przyjechała do nas Jadźka… Baliśmy się tej wizyty umiarkowanie. Znamy własną córkę i wiedzieliśmy, że dramatu nie będzie, bo gdzie są rodzice, tam i ona czuje się jak u siebie. Weszła z babcią i dziadkiem zadowolona, że widzi nas po długiej rozłące (dłuższej jednak chyba dla nas). Po czułościach puściliśmy ją „luzem”, żeby pohasała sobie po naszym wielkim (w porównaniu oczywiście do starego) mieszkaniu. I tyle ją widzieliśmy. Biegała, krzyczała, właziła w każdy kąt, aż odkryła, że jest tu i jej łóżko i zabawki i wanna do kąpieli.

Jakoś doszło do niej, że to nie jest miejsce, do którego przyszliśmy w odwiedziny, ale miejsce, do którego zawsze będzie wracać. Sądząc po minie, nie miała nic przeciwko temu. Wystąpił jednak problem z zaśnięciem w nowym, podniecającym domu. Spać nie chciała i już. Rankiem też było trudno obudzić się w tych nieznanych czterech ścianach. Na szczęście na razie mamy łóżka obok siebie, bo w pozostałych pomieszczeniach jest jeszcze daleko od cywilizacji.

Iga poznaje dom krok po kroczku. Najbardziej ciekawią ją jednak piece kaflowe, w których z konieczności musimy palić zapewne przez całą przyszłą zimą. Jadźka o węglu słyszała tylko w jednym z odcinków sędziwego Krecika. Widać było, że nie rozumiała, o co chodzi z tym czymś czarnym, co to po wsypaniu do kominka daje ciepło w norce myszki, jeżyka i zajączka. Teraz już może powiedzieć, że doskonale wie, o co chodzi. Tata wrzuca brykiety do pieca, a ona może tańczyć przy muzyce Fasolek na golasa! Taka jest najważniejsza nauka z naszej przeprowadzki.

Komentarze (4)