Blisko ludziOfiary emigracji

Ofiary emigracji

Ofiary emigracji
Źródło zdjęć: © 123RF
23.06.2015 10:14, aktualizacja: 23.06.2015 11:28

Do końca 2015 roku poza krajem będzie mieszkało blisko 3 mln naszych rodaków. Konsekwencją takich decyzji życiowych coraz częściej stają się jednak rozbite małżeństwa, zdrady, samotność i rosnąca liczba eurosierot

- Emigracja to szansa, a nie dramat - przekonywała w czasie kampanii wyborczej Anna Komorowska, odchodząca pierwsza dama. Z tej „szansy” zamierza do końca 2015 roku skorzystać ponad milion Polaków, co spowoduje, że poza krajem będzie mieszkało blisko 3 mln rodaków. Konsekwencją takich decyzji życiowych coraz częściej stają się jednak rozbite małżeństwa, zdrady, samotność i rosnąca liczba eurosierot. Miastem eurosierot angielski dziennik "The Guardian" nazwał Radom.

„Dla tych, co chcieli tu do czegoś dojść, bez układów/ Dla tych, co są stworzeni po to, by sobie radzić/ Dla tych, co pokonają w sobie lęk i tęsknotę/ Nagrodą dzisiaj będzie równy start, samolotem” - to słowa piosenki zespołu IRA „Londyn 8.15”. Powstały w 2007 roku utwór był bardzo celnym komentarzem dotyczącym pierwszej fali emigracji, która ruszyła w świat po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej.

- Uwielbiam tę piosenkę, bo jest o mnie - śmieje się Daria, pielęgniarka z Koszalina. W 2005 roku wyjechała do Wielkiej Brytanii.
- W Polsce nie miałam szans na godne życie, kupno mieszkania czy utrzymanie rodziny. Trafiła się za to propozycja pracy w szpitalu w Manchesterze. Po długich rozterkach zostawiłam męża z naszą 5-letnią córeczką Mają i wsiadłam do samolotu - opowiada.
Na Wyspach Brytyjskich spędziła trzy lata. Przeżyła wiele trudnych momentów związanych z adaptacją do warunków życia w obcym kraj, przytłaczającą samotnością i oddaleniem od rodziny. - Najbardziej brakowało mi bezpośredniego kontaktu z Mają. Nocami, zamiast spać, wyobrażałam sobie, że idę z nią na spacer albo razem przygotowujemy pyszne śniadanie. Nieraz byłam bliska rzucenia wszystkiego i powrotu do Polski. Tłumaczyłam sobie wtedy, że muszę jeszcze chwilę pocierpieć. Dla córki i męża - wspomina Daria.

Gdy w końcu wróciła do ojczyzny, spotkała ją niemiła niespodzianka. Mąż znalazł bowiem własny sposób na samotność, związując się z inną kobietą. - Złożył papiery rozwodowe, a w dodatku musiałam stoczyć z nim wojnę o córkę, ponieważ w sądzie zarzucił mi, że nie sprawdziłam się jako matka, bo wyjechałam i niemal porzuciłam własne dziecko - mówi Daria.
Udało jej się jednak zachować prawo do opieki nad Mają. Dziś jest samotną matką, a decyzję o emigracji uważa za najgorszą w życiu. Przestrzega też inne kobiety: Zastanówcie się dwa razy, zanim zdecydujecie się na taki krok. Takie wyjazdy potrafią więcej zniszczyć, niż zbudować.

Padnie rekord?

Jeszcze kilka lat temu za pracą częściej wyjeżdżali mężczyźni, a ich partnerki w tym czasie opiekowały się domem i dziećmi. Dziś te proporcje zaczynają się zmieniać. Z niedawnego raportu Polskiej Akademii Nauk wynika, że kobiety stanowią obecnie 52 proc. emigrantów. Za granicą mieszka około 2 mln naszych rodaków i wiele wskazuje na to, że pod koniec 2015 roku zostanie pobity rekord z 2007 roku, gdy na emigracji przebywało 2,27 mln Polaków. W badaniach Work Service kolejny milion pytanych zadeklarował bowiem chęć wyjazdu za granicę w najbliższych miesiącach.
Powód? Jak zawsze ten sam - aż 78. proc. ankietowanych kusi perspektywa zdobycia pracy dużo lepiej wynagradzanej niż w kraju. Według raportu Work Service częstą motywacją do emigracji jest także: wyższy standard życia (44 proc. wskazań), większe perspektywy rozwoju zawodowego (37 proc.), brak odpowiedniej pracy w Polsce (37 proc.), możliwość podróżowania i zwiedzania świata (35 proc.) oraz lepsza służba zdrowia (29 proc. badanych).
75 proc. rozważających wyjazd stanowią osoby poniżej 35 roku życia, a aż 40 proc. mieści się w przedziale 18-24 lat. Praca za granicą to kusząca perspektywa przede wszystkim dla mężczyzn i kobiet z mniejszych miast (do 100 tys. mieszkańców), stanowiących połowę potencjalnych emigrantów.

Polacy za granicą pracują już nie tylko w zawodach, których nie chcą wykonywać obywatele dobrze rozwiniętych krajów. Coraz częściej wyjeżdżają także naukowcy, lekarze czy pielęgniarki. Głównym kierunkiem obieranym przez naszych rodaków niezmiennie pozostaje Wielka Brytania, gdzie mieszka już blisko 650 tys. Polaków, ale także Niemcy (560 tys.), Irlandia (115 tys.), Holandia (103 tys.) czy Norwegia. Ponad 70-tysięczna rzesza naszych emigrantów spowodowała, że staliśmy jedną z najliczniejszych mniejszości narodowych w tym skandynawskim kraju.

Ciało obce

Nie ulega wątpliwości, że wyjazd za granicę jest często ogromną szansą na poprawę warunków życia. Średnia płaca polskiego emigranta w Wielkiej Brytanii wynosi w przeliczeniu 5,8 tys. zł miesięcznie, a w Irlandii i Austrii nawet 6,6 tys. zł. Nic dziwnego, że w niedawnym sondażu ośrodka Ipsos, firmy marketingowej Polarity UK oraz grupy Polish City Club aż 72 proc. Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii stwierdziło, że czuje się akceptowanymi w tym kraju i deklaruje zamiar pozostania tam na stałe. Nie zniechęcają ich nawet coraz mniej przyjazne działania rządu Davida Camerona, który chce ograniczyć napływ imigrantów, jest przeciwny przyznawaniu przywilejów osobom, których potomstwo nie mieszka w Wielkiej Brytanii. Planuje też wprowadzić zasadę, zgodnie z którą świadczenia i mieszkania socjalne będzie można otrzymać dopiero po czterech latach przepracowanych na Wyspach.

Brytyjskie władze zapowiedziały również, że osoby, które nie porozumiewają się w języku angielskim, jak również odmówią nauczenia się go, stracą prawo do zasiłków mieszkaniowych.
- Powiedzmy sobie szczerze - dla miejscowych zawsze będziemy ciałem obcym. Przekonałam się o tym wielokrotnie, na przykład podczas zakupów. Kiedyś sprzedawczyni zażartowała, że jest zdziwiona, bo płacę gotówką, a przyzwyczaiła się do tego, że Polacy zwykle mają talony z opieki społecznej albo kradną z półek - opowiada Kasia, która od kilku lat mieszka w Irlandii. Na szczęście razem z mężem, dlatego nie czuje się samotna.
Także dla niej pierwsze miesiące pobytu na Zielonej Wyspie były ciężkim doświadczeniem. - Miałam kłopoty ze snem, dopadało mnie przygnębienie, wypadały włosy. Rano nie chciało mi się wstawać z łóżka, bo denerwowałam się, że znów muszę iść do pracy i spotykać się z ludźmi, z którymi nawet nie bardzo potrafię porozmawiać, bo słabo znałam wtedy angielski - wspomina Kasia.

Nieodwracalne szkody

Kłopoty zdrowotne to powszechny problem emigrantów. Z raportu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego wynika, że niemal 60 proc. Polaków, którzy wyjechali do Wielkiej Brytanii po 2004 roku, doświadcza przygnębienia, a co najmniej 40 proc. - stresu. Trzech na czterech skarży się na przemęczenie i częste bóle głowy, trudności z koncentracją, obniżenie lub wahania nastroju.
Na poważne konsekwencje emigracji zwracają uwagę psycholodzy. - Długi pobyt w obcym kraju zostawia po sobie nieodwracalne szkody. Najgorzej, jeżeli wyjeżdża jeden partner. Bardzo często na początku więzi spłycają się jedynie do kwestii ekonomicznej. Później tęsknota robi swoje - zazwyczaj jedna strona nie wytrzymuje rozłąki i pojawia się ktoś nowy, czyli następuje faktyczny rozpad rodziny. I to są prawdziwe tragedie: żal, poczucie krzywdy, zdrady - wylicza Joanna Grabowska-Osypiuk, psycholog.
- Czasami ludzie całymi latami okłamują się, że nadal są razem, na przykład on przyjeżdża dwa razy do roku, a ona udaje, że jest świetnie. A faktycznie obydwoje pozostają już w innych związkach - dodaje.

Zdaniem psychologów najlepszym rozwiązaniem jest wyjazd całą rodziną, co pozwala utrzymać więź i łatwiej zaadaptować się do warunków życia w innym kraju. Jednak w praktyce coraz częściej zdarza się, że oboje rodziców wyjeżdża „za chlebem”, zostawiając dzieci w Polsce, pod opieką krewnych, najczęściej dziadków.
- To one są dla mnie największymi ofiarami emigracji. Przez długie lata ciągną za sobą ból porzuconego dziecka. Zmagają się z nieustannym pytaniem: co ze mną było nie tak, dlaczego rodzice mnie porzucili? I chociaż często potrafią sobie wytłumaczyć, dlaczego mama i tata musieli wyjechać, to emocjonalnie przeżywają każdego dnia traumę odrzucenia. Z takimi problemami coraz częściej spotykam się w swoim gabinecie - twierdzi Joanna Grabowska-Osypiuk.

Wychowanie na odległość? Nierealne

Problem tak zwanych eurosierot, czyli dzieci pozostawianych w Polsce przez emigrantów zarobkowych, staje się coraz poważniejszy. Niedawno zainteresował nawet dziennikarkę znanego brytyjskiego dziennika „The Guardian”, która poświęciła mu obszerny reportaż.
Jego bohaterką jest m.in. 35-letnia Katarzyna, która każdą wiosną wyjeżdża do Włoch, gdzie w tamtejszej restauracji zarabia 1035 euro miesięcznie. - To sześć razy więcej, niż zdołałabym zarobić w Polsce. Oczywiście pod warunkiem, że w ogóle znalazłabym pracę - opowiadała brytyjskiej dziennikarce. Katarzyna w rozjazdach między Polską i Włochami żyje od 12 lat. W kraju czeka na nią ośmioletni syn Dawid, którym na czas wyjazdu mamy opiekuje się dziadek.

Miastem eurosierot angielski dziennik nazwał Radom. - Problem jest, ale raczej nie większy niż w innych częściach Polski - komentuje Włodzimierz Wolski, dyrektor radomskiego Ośrodka Interwencji Kryzysowej, jednej z najstarszych tego typu placówek w Polsce. Jego pracownicy zajmowali się m.in. sprawą dwóch nastolatek, których rodzice wyjechali do Londynu, pozostawiając dziewczyny pod opieką babci, kiepsko radzącej sobie z wnuczkami schodzącymi na złą drogę. Po interwencji OIK matka wróciła do domu, tłumacząc, że była zmuszona do emigracji z powodu fatalnej sytuacji finansowej.

- Niestety, dziecka nie da się wychowywać na odległość. Ono potrzebuje bezpośredniego kontaktu i poczucia bezpieczeństwa. Nie zastąpią tego drogie prezenty z zagranicy - tłumaczy Włodzimierz Wolski. - Na młodych ludzi, zwłaszcza nastolatków, czyha teraz wiele niebezpieczeństw - internet, narkotyki czy dopalacze. Jeśli nie mają dobrych relacji z rodzicami i są zostawieni z przypadkowymi opiekunami, wtedy ich naturalnym środowiskiem stają się rówieśnicy, nie zawsze mający dobre intencje - dodaje dyrektor Ośrodka Interwencji Kryzysowej.
Pozbawione opieki rodzicielskiej dziecko może czuć się odtrącone, nierozumiane i osamotnione. Negatywnie wpływa to na samokontrolę emocjonalną. Grupą podwyższonego ryzyka jest zwłaszcza młodzież gimnazjalna i ponadgimnazjalna, poszukująca własnej tożsamości, poczucia wartości i autorytetów.

Rafał Natorski/(rn)/(kg), WP Kobieta

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (26)
Zobacz także