Piękno starości, powab młodości
Ponad 120 prac Petera Lindbergha zaprezentowała ostatnio znana galeria C/O Berlin. Urodził się w czasie wojny w Lesznie. Rozpoczynał pracę w 1963 roku jako dekorator okien wystawowych w Duisburgu, by po kilku latach wspiąć się na wyżyny.
11.01.2011 | aktual.: 11.01.2011 22:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Peter Lindbergh to dziecko szczęścia! Urodził się w czasie wojny w Lesznie. Rozpoczynał pracę w 1963 roku jako dekorator okien wystawowych w Duisburgu, by po kilku latach wspiąć się na wyżyny. Zaczęło się od fotografii mody w niemieckim „Sternie”, a skończyło na współpracy z takimi pismami jak „Vogue”, „Vanity Fair” czy „Marie Claire”.
Lindbergh stał się ulubionym fotografem Prady, Calvina Kleina, Donny Karan, Karla Lagerfelda i Armaniego. Jego fotografie trafiły nie tylko na okładki najsłynniejszych pism o modzie, ale znalazły się także w prestiżowych muzeach i galeriach.
Ponad 120 prac Petera Lindbergha zaprezentowała ostatnio znana galeria C/O Berlin. Lekko zrujnowane wnętrza dawnej Poczty Cesarskiej przy Oranienburgerstrasse nadają się idealnie do prezentacji wielkoformatowych fotografii. Przy każdej z nich można wygodnie stanąć, oddalić się, podziwiać w całej okazałości. Wystawie nadano tytuł „On the street”, nawiązując do znanej serii fotografii mody wykonywanych przez Lindbergha na ulicach Nowego Jorku.
Jest w tych pracach coś hipnotyzującego. Modelki ustawione w tłumie przykuwają naszą uwagę, mimo, że nie są same, a do tego wykonują podobne gesty, lub ruchy jak inni „uczestnicy” ulicznego pokazu. Nie możemy jednak oderwać wzroku od obrazów, ponieważ to co najważniejsze jest ukryte poza kadrem. Większość sfotografowanych osób ogląda „coś”, czego my nie jesteśmy w stanie dostrzec. Przekora tych fotografii polega na tym, że owym tajemniczym „czymś” wcale nie są modelki, czy moda... I właściwie nikt z nas nie wie, co to takiego?
Wielka seria prac „On the street” robi spore wrażenie, jest istotną częścią wystawy, jednak nie najważniejszą. Po wyjściu z galerii pamięta się chyba przede wszystkim dziesiątki fotografii mody wykonywanych przez Lindbergha na przykład dla prestiżowego magazynu „Vogue”. Nie są to tylko fotografie „sukienek i dodatków”. Lindbergh używając klasycznego aparatu fotograficznego opowiada przy pomocy bieli i czerni małe historyjki.
Oglądamy więc modelki na tle wielkich stalowych kół jakiejś opuszczonej fabryki, ustawione na spalonej słońcem asfaltowej drodze, albo na opustoszałej plaży wypełnionej rekwizytami jak z filmów Felliniego. Na fotografiach pojawiają się ikony mody lat 80. i 90., między innymi Linda Evangelista, Naomi Campbell, czy Tatjana Patitz. Gdy oglądamy te prace, uświadamiamy sobie jak silnie Lindbergh zaważył na naszym postrzeganiu mody sprzed kilkunastu lat. Wiele z okładek „Vogue’a”, czy „Marie Claire” wciąż tkwi gdzieś w zakamarkach naszych mózgów.
Dla mnie jednak nie moda i seksowne modelki są na tej wystawie najważniejsze. To jedynie wstęp do niezwykle pięknej serii portretów słynnych kobiet: od androgenicznej Tildy Swinton, poprzez seksowną Penelope Cruz, dojrzałą Catherine Deneuve i Julian Moore, po zjawiskową i niepokojącą Umę Thurman.
Jest jednak na tej wystawie portret całkowicie wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, szokujący szczerością. Francuska gwiazda filmowa lat 60., Jeanne Moreau, pozwoliła sfotografować się Lindberghowi bez makijaż, bez upiększeń. Zmęczona, stara i naznaczona operacjami plastycznymi twarz wypełnia prawie całą powierzchnię fotografii. Moreau jest nieobecna, patrzy gdzieś w dal, a może wstecz? Zdaje się mówić, że piękno świata to nie tylko „piękne” opakowanie, ale przede wszystkim to, co jest w nas, to co damy innym i co po nas pozostanie. Młodość jest powabna i seksowna, ale starość może być naprawdę piękna.