(Prawie) wiekowe Misie Haribo.
Jest mi niedobrze! Zjadłem całą, stugramową paczkę Złotych Misiów. Z przerażeniem odkryłem, że właśnie dostarczyłem biednemu organizmowi 320 kalorii. Dietetycy nazywają je pustymi kaloriami. Mniej więcej oznacza to, że na pewno pójdzie mi w biodra i zostanie na długo.
09.03.2011 | aktual.: 11.09.2018 12:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wyrzuty sumienia próbuję uciszyć podśpiewując pod nosem reklamowy slogan: Haribo macht Kinder froh - und Erwachsene ebenso. Co w wolnym tłumaczeniu mniej więcej oznacza: Haribo uszczęśliwia nie tylko dzieci, ale również dorosłych. W pewnym sensie czuje się rozgrzeszony.
W przypadku słynnych misiów Haribo u wielu dorosłych, którzy spędzali dzieciństwo w komunie, odzywa się to samo niezaspokojone pragnienie: opróżnić całą paczkę bez względu na konsekwencje. Żelkowe Misie były kiedyś towarem niemal luksusowym, dostarczanym w paczce przez rodzinę z Niemiec. Wydzielane na sztuki przez rodziców, za małe by się nimi rozkoszować i za drogie, by móc zjeść więcej niż dwie, trzy sztuki. Dopiero w latach 90tych Misie Haribo opanowały polskie sklepy spożywcze i wraz z innymi produktami tej znanej niemieckiej firmy zalegają teraz na półkach wszystkich marketów.
W Niemczech żelkowe misie mają status słodyczy niemal kultowych. Słynny slogan reklamowy recytuje od 1991 roku znany niemiecki celebryta Thomas Gottschalk. W Berlinie misie można kupić w większości sklepów z pamiątkami. Uchodzą za produkt spożywczy, który najczęściej obcokrajowcom kojarzy się z tym miastem, oprócz kiełbasek i piwa. Warto przy tym dodać, że misiów nie wymyślono w stolicy Niemiec. W tym wypadku zadziałała prosta gra skojarzeń: miś jest bowiem również symbolem Berlina.
Sama nazwa firmy jest akronimem utworzonym od słów: Hans Riegel, Bonn. 27 letni Hans Riegel utworzył ją dokładnie w 1920 roku. Po dwóch latach poszukiwań i prób nastąpił przełom. Firma wyprodukowała pierwsze żelkowe misie, które z czasem stały się jej najbardziej znanym produktem. Kolejne pomysły cukiernicze to jedynie wariacje na temat tego wynalazku. Początkowo jednak, zanim misie niemal zalały całe Niemcy, a potem Europę, firma Haribo największe pieniądze zarabiała na paluszkach z lukrecji. Ten rodzaj czarnych, aromatycznych słodyczy w Polsce jest prawie nieznany, za to niezwykłą popularnością cieszy się do dziś np. w Holandii.
Oryginale misie Haribo wymyślone w 1922 roku przez Hansa Riegla mają ściśle ustalony kształt i wielkość. Powinny mierzyć dwa centymetry, ważyć około 2,3 grama, poza tym - według znawców tematu - powinny się rozciągać nawet na 7 centymetrów. Szczerze mówiąc wszystkie moje doświadczenia w tej materii zakończyły się porażką. Misie zawsze były dosyć odporne na rozciąganie i na ogół szybko kończyły w żołądku.
Myli się również ten, kto uważa, że kolory misiów są przypadkowe. Nic bardziej złudnego! wiążą się one ściśle z konkretnym smakiem owocowym. Misie czerwone są truskawkowe, zielone - jabłkowe, żółte mają smak cytrynowy, pomarańczowe oczywiście pomarańczowy, a bordowe malinowy. W związku z tym, że jestem łakomy, napycham misiami całą buzię i nigdy nie jestem w stanie wyodrębnić poszczególnych smaków. Myślę, że to całe smakowe zamieszanie jest po prostu niezłym chwytem reklamowym.
Misie podobno posiadają jakieś śladowe ilości witaminy C. W większości składają się jednak z tak uroczych substancji jak: cukier, żelatyna, dekstroza, kwas cytrynowy, wosk pszczeli, oraz biały i żółty wosk carnauba. Czasami dodaje się do nich również: kwas fumarowy, kwas mlekowy oraz olej słonecznikowy. Gdyby kogoś niepokoiły te substancje, powinien koniecznie przeczytać nadruk na opakowaniu: „starannie dobrane składniki jak również od ponad 80 lat stale ulepszana receptura czynią Złotego Misia szczególnym przysmakiem”. Podpisany: doktor Hans Riegel, Bonn.
(mk/sr)