Skarga singelki
Ostatnio pojawił się nowy temat w sprawie narzekania. Jest to brak odpowiedniego faceta, tak zwanej drugiej połowy, na który cierpi według mnie 90% kobiet w Polsce, bo podobno jest nas więcej. Nie zauważyłam.
14.12.2012 15:31
Ostatnio pojawił się nowy temat w sprawie narzekania. Jest to brak odpowiedniego faceta, tak zwanej drugiej połowy, na który cierpi według mnie 90% kobiet w Polsce, bo podobno jest nas więcej. Nie zauważyłam. Na świecie statystyka jest skromniejsza, ale zjawisko występuje. Ładnie o tym opowiada film „Seks w wielkim mieście”. Bohaterki latają jak kot z pęcherzem i testują ciut niedorozwiniętych samców, mam wrażenie, że tylko po to, żeby opowiedzieć o tym koleżankom. Trzymają się razem, a nawet są lojalne i to im ułatwia życie. Mam wrażenie, ze mają świadomość, że jest tylko jedno i nie stresują się byle czym.
Jako emocjonalnie niezależna singielka, która nie uważa, że druga połowa jest konieczna, jeśli się ma swoje całe jabłko, spokojnie słucham zwierzeń dziewczyn w różnym wieku. Pięknych, młodych, zadbanych, bogatych, które są same. To znaczy, że gorsze od koleżanek, którym udało się złowić jakiegoś zestresowanego biznesmena-pracoholika, który pójdzie z nimi na party, a potem pozwoli się obsłużyć seksualnie i podać rano śniadanie. Ślubna suknia szybuje nad brakiem prawdziwego romansu, ale ofiara tej manipulacji nie jest sama. Jest z kim pójść do uwiązanych do jakichś niepełnosprawnych związków koleżanek. Państwo do państwa, a nie sama na przyjęcie czy pokaz mody.
Laski, mające pod ręką męskie ramię i nie tylko, troszczą się o koleżanki żyjące w pustce emocjonalnej i pytają mnie, która pomimo bycia singelką ma kilku rezerwowych kolegów, którzy mi towarzyszą, czy nie mam kogoś dla ich sfrustrowanych przyjaciółek. Mam, ale nie dam, powinnam odpowiedzieć, ale serce mi pęka, więc wymieniam walory rynkowe kolegów singli i służę kontaktami. Jeden, rozwiedziony czterdziestolatek, dwójka dzieci i chora matka w domu opieki, drugi uroczy alkoholik-artysta, bez pracy i mieszkania, za to ma włosy, bo następny nie ma, za to ma zazdrosną żonę, którą oszukuje i córkę, która ciągnie z niego kasę.
Kilku następnych kandydatów, sprawdzonych przez koleżanki, ma kłopoty ze wzwodem, ale potrafią surfować. Dobre i to, ale jak jest ciepło, no i co potem? Są jeszcze dziadzie-dzidzie w markowych ubraniach i samochodach, niezastąpieni klienci agencji towarzyskich, uważający, że kobieta powyżej trzydziestki jest trupką. Skrzętnie ukrywają posiadanie wnuków tuż przed maturą i zażywanie viagry w ilościach przemysłowych. No, ale to jednak faceci, przy których można pokazać, że ma się branie. Nie szkodzi, że podsypiają przy kolacji, ale za nią przynajmniej płacą. Są dyskretni i tylko przypadkiem okazuje się, że mieszkają z żoną, która „ich nie rozumie i wcale ze sobą nie śpią”, jak pisała Osiecka. Śpią, dosłownie, a czasem mały podkołdernik, czyli seks małżeński, co komu szkodzi?
Piękne laski, z cudną pracą i mieszkaniami wielkości supermarketu, wracają same do domu. Przecież nie będą chodziły z koleżankami, bo to znaczy, że nie mają powodzenia. Co z Sylwestrem, balami? Jak przeżyć karnawał solo, skoro w Polsce nie ma miejsca dla samotnych, nawet z wyboru, kobiet? Już żonki się postarają, żeby szkodnica nie grasowała i nie porwała im ich misiaka. Zjawisko cierpiących singelek istnieje, pomimo tego, że jest XXI wiek. Nie do wiary.
Dziewczyny zamiast chodzić na przyjęcia z pięknymi przyjaciółkami i polować jak ich koledzy, modlą się o jakiegokolwiek matoła, który będzie ich „chłopakiem”, bez względu na wiek. Ich zajęte od lat koleżanki, nie mogące robić tego, na co mają ochotę, sterroryzowane przez pijaków z nadwaga albo narcyzów farbujących siwiznę na zielono, albo na oberżynę, patrzą z wyższością. Odwożą z przyjęć ukochanych mężów, bo ich mają. To pierwsza liga. Druga liga to konkubiny, posiadaczki „partnerów życiowych”, którym porodziły dzieci i ładują ich gacie do pralki. Muszą się starać, bo a nuż ukochany wróci do żony, z którą od lat nie ma rozwodu albo pozna pannę Bożenę spod Elbląga, której zrobi dzidziusia i honorowo się ożeni, zostawiając zdumioną „partnerkę” tęskniącą do byle jakiego seksu, byle jakiego, biernego oralu, ale najbardziej za byciem „drugą połową”.
Przez lata mieszkałam na Manhattanie i z małymi przerwami na fajne romanse byłam dumna z bycia singelką. Moje przyjaciółki rożnej narodowości też. To było modne i jest, ale na świecie. Wpadałyśmy na bankiety zobaczyć, co w trawie piszczy i prawie wszystkie żony patrzyły na nas z zazdrością. Więc co się dzieje z nami, pięknymi Polkami, o które pojedynkowali się oficerowie? Co za wiocha? Czy aby naprawdę chcemy mieć zachlapane lustro w łazience i wielkie buty w holu? Czy aby lubimy oglądać mecze i donosić piwo na kanapę? A może fajnie jest się spowiadać z każdego wyjścia albo słuchać nieciekawych historyjek i chrapania, a święta spędzać z cudzą mamusią?
Za co oddajemy wolność i prawo do samodzielnych decyzji? Za welon, ciążę, nazwisko, choć mamy swoje ładniejsze? Mimo 4 mężów, mam swoje i odżywam po 11 latach ze świrem. Proponuję paniom przemyśleć sprawę, czy aby singielką nie zostać. Wymyśliłam też praktyczne second handy - salony używanych facetów. Jak nam się znudzą, to odnosimy do sklepu, z dobrymi lub fatalnymi referencjami. Może koleżanki kupią za pół ceny albo „na wagę”? Wesołych Świąt, które spędzam z przyjaciółmi-singlami, w super pensjonacie na Mazurach.