Śluby poetów

Niekoniecznie zawierali swoje związki z miłości – czasem kierowała nimi przelotna namiętność, nagłe zauroczenie, na początku wydające się prawdziwym uczuciem, albo rodzicielski nakaz. W taki właśnie sposób ożenił się „trzeci wieszcz” – Zygmunt Krasiński.

Śluby poetów
Źródło zdjęć: © Magazyn Wesele

05.08.2016 | aktual.: 16.08.2016 11:03

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

„Poszedłem do ołtarza jak pies przez hyclów prowadzon...”

Tymi gorzkimi słowami Zygmunt Krasiński zwierzał się przyjacielowi Jerzemu Lubomirskiemu wkrótce po ślubie. A była to ceremonia wielce świetna – celebrowana 22 lipca 1843 r. w drezdeńskim kościele w obecności przedstawicieli europejskiej arystokracji.

Pan młody od kilku lat zakochany był w pięknej rozwódce Delfinie z Komarów Potockiej, będącej natchnieniem jego poezji i adresatką wielu miłosnych listów. Niestety wszechwładny ojciec Zygmunta, generał Wincenty Krasiński, absolutnie nie godził się, by „boska Dialy” (tak nazywał ukochaną poeta) została młodą panią na Opinogórze i matką następnego pokolenia rodu. Wyswatał więc jedynaka z bardzo urodziwą, inteligentną i uzdolnioną malarsko Elizą Branicką. Wcześniej owdowiała matka panny, Róża z Potockich Branicka, wyraziła zgodę, a sama Eliza cieszyła się na myśl o mężu, który był znanym poetą.

Podczas ślubu opisywanego w rubrykach towarzyskich wszystkich europejskich gazet narzeczona ubrana w koronkową białą suknię, welon i cenne klejnoty promieniała urodą i szczęściem. Nowożeniec – jak sam później wspomniał – był bliski omdlenia i płacz dławił go w gardle. Wkrótce po zaślubinach wyjechali do rodzinnego majątku Zygmunta – Opinogóry, gdzie stary generał urządził im uroczyste powitanie – bal dla sąsiadów-ziemian i festyn dla włościan z dóbr Krasińskich połączony z ucztą, loterią i... lotem balonem!

Gdy ustała zabawa, między małżonkami rozgościła się smutna rzeczywistość. Zygmunt ignorował młodą żonę, pisał smętne wiersze i niezliczone listy do Delfiny – nie kwapiąc się, by dzielić z Elizą sypialnię. Ona udawała, że nie dotyka ją obojętność męża, spełniała obowiązki pani domu i była dobrą synową dla generała. Wreszcie po kilku miesiącach (a ponoć i po awanturze, jaką Wincenty Krasiński zrobił synowi!) Zygmunt i Eliza faktycznie stali się małżonkami. Przez kilkanaście lat ich wspólnego życia przyszło na świat troje dzieci. Zygmunt pozostawił Elizie troskę o wychowanie potomstwa, a ojcu – zarząd majątkami Krasińskich. Sam tworzył, często zapadał na zdrowiu i tęsknił do Delfiny.

Po kilku latach „boska Dialy” porzuciła wytrwałego adoratora. Wtedy dopiero poeta docenił walory swej pięknej i dobrej żony. Ale „pani niezrównana”, jak zaczął nazywać w wierszach Elizę, wyczerpała swoje zasoby cierpliwości wobec poetyckiego małżonka. Co prawda aż do śmierci Zygmunta troszczyła się o męża, ale nim zakończył się czas tradycyjnej żałoby, w sekrecie poślubiła młodszego od niej Ludwika Krasińskiego, kuzyna Zygmunta, z którym ponoć wiązał ją tajemny romans. I była z nim szczęśliwa aż do swej śmierci.

Obraz
© Magazyn Wesele

„Anioł wąsaty”

Maria Konopnicka miała niespełna lat dwadzieścia, kiedy w 1862 r. poślubiła starszego o dwanaście lat Jana Jarosława Konopnickiego, właściciela wsi Gusin, którą zarządzał także w imieniu gromady młodszego rodzeństwa. Jarosław był wysoki, przystojny, wesołego usposobienia, dobrze tańczył. Maria przyszłego męża poznała w domu swego owdowiałego ojca. A że atmosfera rodzinna od śmierci matki była „pełna powagi i zadumy”, młodą dziewczynę łatwo oczarował urodziwy kawaler wnoszący w jej życie trochę radości i werwy.

Ustalono wysokość posagu, spisano intercyzę, odczytano w kościele zapowiedzi. Uszczęśliwiona Maria włożyła białą krynolinę, którą druhny ozdobiły gałązkami mirtu, a potem upięły na głowie panny młodej wianek z woskowych kwiatów pomarańczy, spod którego spływał długi welon.

Jarosław kazał zaprząc najlepsze konie do dwóch powozów, w których jechały bratowe i siostry pana młodego z naręczami kwiatów i stosami bombonierek. Obok, konno, towarzyszyli im męscy krewni. Gdy orszak dotarł do kościoła, państwo młodzi wyglądali na szczęśliwych…

Sądząc z listów, które młoda mężatka pisała do sióstr i przyjaciółek, pierwsze lata pożycia były udane. Maria patrzyła na męża oczami zakochanej młodej dziewczyny, dzielnie radziła sobie z zarządzaniem, szybko odzyskiwała zdrowie po narodzinach kolejnych dzieci. Ale im więcej czasu mijało od ślubu, tym wyraźniej zaczęła zauważać coraz większe różnice w postrzeganiu świata, dzielące ją i małżonka.

Jarosławowi wystarczało gospodarowanie na (podupadającym zresztą) folwarku oraz sąsiedzkie rozrywki – polowania, spotkania przy kartach i winie. Maria wiele czytała, próbowała pisać – zaczęła publikować, zachęcona przez redaktorów literackich periodyków. Wreszcie, po piętnastu latach, drogi coraz bardziej niechętnych sobie małżonków rozeszły się na zawsze. Maria zabrała sześcioro dzieci i wyjechała do Warszawy. Odtąd utrzymywała się wraz z potomstwem z autorskich honorariów, odczytów, lekcji w warszawskich domach. Jarosław pozostał na wsi, żyjąc wśród gospodarskich i sądowych kłopotów.

A ona? Chociaż coraz bardziej ceniona jako literatka, wciąż z trudem starała się sprostać kosztom edukacji dzieci i utrzymania rodziny. Mąż co najwyżej przyjmował dzieci na wakacje – matka przygotowywała im stosowne letnie ubiory, by nie prezentowali się gorzej od potomstwa innych ziemian z kaliskiego powiatu. Cała ta sytuacja Marię coraz bardziej irytowała i napełniała goryczą... Znamienne, że gdy sławną poetkę pytano po latach o to, kiedy życzy sobie, aby środowiska literackie i czytelnicy urządzili jej jubileusz dwudziestopięciolecia twórczości, odpowiedziała spontanicznie: „Dobry jest każdy dzień, byle nie we wtorek i nie we wrześniu”. Lata wcześniej to właśnie we wtorek 10 września 1862 r. Maria Wasiłkowska poślubiła Jana Jarosława Konopnickiego...

Magazyn WESELE/ Bogna Wernichowska

Źródło artykułu:Magazyn Wesele
Komentarze (0)