Szkoła przetrwania
Mamy lato, sezon urlopowo-wyjazdowy. To wielki test dla rodziców, którzy najczęściej wypoczywają dopiero, kiedy wracają z takiej urlopowej ekskursji do roboty. Ale i sprawdzian dla tych osób, które okrutny los rzuci w sąsiedztwo urlopujących rodzin. W związku z gorącym okresem wyjazdów, walk o wolną przestrzeń dla plażowego ręcznika i koczowania w kolejce po gofry mam kilka rad i uwag dla wakacyjnych pechowców, którzy zaliczą bliskie spotkanie trzeciego stopnia z dziećmi w wersji wakacyjnej.
Mamy lato, sezon urlopowo-wyjazdowy. To wielki test dla rodziców, którzy najczęściej wypoczywają dopiero, kiedy wracają z takiej urlopowej ekskursji do roboty. Ale i sprawdzian dla tych osób, które okrutny los rzuci w sąsiedztwo urlopujących rodzin. W związku z gorącym okresem wyjazdów, walk o wolną przestrzeń dla plażowego ręcznika i koczowania w kolejce po gofry mam kilka rad i uwag dla wakacyjnych pechowców, którzy zaliczą bliskie spotkanie trzeciego stopnia z dziećmi w wersji wakacyjnej.
Jeśli jedziesz pociągiem i z powodu tłoku decydujesz się rozgościć w przedziale dla matek z dziećmi, to weź proszę pod uwagę, że matki z dziećmi mogą tam przebywać. Nie tobie na złość, ale dlatego, że ten przedział jest właśnie dla nich. Pamiętaj też, że podróż z PKP – tak mordercza dla dorosłych – dla małych dzieci może być chińską torturą.
Nie traktuj więc osobiście takich incydentów, jak zadawanie tego samego pytania (najczęściej „Kiedy dojedziemy?”) sto razy z rzędu, oblanie sokiem, nieustanny szum informacyjny, trajkotanie i paplanie. Pocieszę cię (nieudolnie) – ty przynajmniej nie musisz na tę paplaninę reagować. W przypadku dzieci noszących pieluchy pamiętaj – nie ma takiego odświeżacza powietrza, który poradzi sobie z wonią przetrawionego obiadu. Wsiadasz więc na własne ryzyko.
Jeśli w szczycie sezonu urlopowego wyruszasz na plażę i marzy ci się, że przy kojącym szumie fal wczytasz się w jakąś wyższych lotów literaturę, to człowieku ochłoń. Zresztą jeśli chciałeś tylko poczytać kryminał albo rozkład jazdy tramwajów wodnych, to i tak nic z tego. Rozejrzyj się, widzisz coś? Poza hordą plażowiczów, oczywiście. Jakieś krajobrazy, ładne widoczki, piknikujące mewy, wylegujące się łabędzie? Nie, nie widzisz.
Zasłania ci pani z parawanem, która przyszła na plażę z lodówką, szafką na kosmetyki i przeglądem prasy z ostatniego półrocza; rodzina wielodzietna o dynamice tajfunu; pierwszy turnus z pobliskiego ośrodka wczasowego, który właśnie łapie ostatnie promienie słońca przed powrotem do domu. W tym tłumie znajdują się dzieci. I są głośne. Jeśli dziecko na plaży jest ciche, to trzeba wzywać ratownika albo pogotowie.
Dzieciaki drą się, bo są zmęczone, bo są głodne, bo się za bardzo najadły i boli je brzuch, bo woda za zimna, bo nie chcą do niej wejść albo chcą, ale im nie wolno, albo im wolno, ale nie za daleko, a one chcą popłynąć wpław do Szwecji i z powrotem, ale tak szybciutko, żeby zdążyć na lody. Krzyczą, miauczą, domagają się, żądają, szantażują i płaczliwie proszą...
I wiesz co? Wolno im. Bo to tylko dzieci. Nie przyszły tam grać w sudoku, rozwiązywać Jolki, czytać. Chcą biegać, krzyczeć, wyjść z siebie, stanąć obok i pogratulować sobie fajnych wakacji. Jeśli masz z tym problem, przypomnij sobie siebie z dzieciństwa. Czy spędzałeś lato w milczeniu, grając w szachy i rozwiązując rebusy? Oczywiście jest szansa, że odpowiesz „tak”. Wtedy mogę ci tylko poradzić – unikaj plaż.
Wybierasz się na zakupy, wchodzisz do marketu, snujesz się między półkami i kiedy już prawie kończysz zakupy – bach! Wpada kolonia z Sosnowca, trzydziestka dzieci w tych cholernych, jednokolorowych chustkach. Wszystkie łapią po batoniku i coli i ustawiają się w kolejce do kasy. Przed tobą. Witamy na wakacjach. Postaraj się nie zwariować – zachowuj spokój, nie zamieniaj się we wcielenie Michaela Douglasa z filmu „Upadek”. Ta kolejka kiedyś się skończy. Sezon kolonijny też.
Wpadasz do ulubionej knajpki, a tam wysyp stołujących się rodzin. Część blokuje kolejkę, bo małoletni nie mogą się zdecydować, co chcą zjeść (albo wstydzą się przyznać, że znowu frytki). Ci rodzice, którzy już siedzą, uprawiają multitasking – starają się coś przegryźć, namówić dzieci do jedzenia, namówić dzieci do nierzucania jedzeniem, namówić dzieci do siedzenia przy stole, namówić je do tego, by nie wchodziły pod stół; próbują też przy tym nie zwariować.
Zanim rzucisz im spojrzenie pełne pogardy, złości, demonstracyjnie obrócisz się na pięcie i wyjdziesz, pomyśl sobie, że oni są właśnie na progu piekieł, krawędzi wytrzymałości psychicznej, a ich wewnętrzny zegar odlicza czas do kąpieli. Wiedzą, że na wakacjach panuje jedno, okrutne prawo: „Albo one mnie zajadą, albo ja je”. I walczą do końca...
Jak? Cóż, możesz ich spotkać czasem w muzeum. Tak, w muzeum. Tym miejscu, gdzie trzeba być cichym, spokojnym i zdyscyplinowanym, bo inaczej pani pilnująca salę wypuści z oczu serię śmiercionośnych laserów. I co widzisz? Jakieś dziecko ma czelność podejść do eksponatu i go DOTKNĄĆ! A jeśli skarb otacza szybka – dotyka tej biednej szybki. Łapą brudną od czekolady, lodów i piachu... I nic.
Śmieje się w twarz zdruzgotanym rodzicom, a lasery się go nie imają. Drogi zwiedzający – zanim w twojej głowie wykluje się myśl „Jak ci rodzice wychowali smarkacza?”, pomyśl: czy można wygrać z istotą odporną na działanie laserów? No nie można.
Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Moje zeszłoroczne wakacje dostarczyłyby ich tyle, że wystarczyłoby na dwutomowy poradnik.
Państwu jednak oszczędzę kolejnych brutalnych wakacyjnych scenek. Proszę jedynie o chwilę refleksji i wyrozumiałość. Dla rodziców, dla dzieci. I – mimo wszystko – miłych wakacji życzę.
Magdalena Andrzejczyk, (ma)/(kg), kobieta.wp.pl