Taka sama czy inna?
Relacja matki i córki ma niezwykłą pokoleniową moc. Mężczyźni zwykle nie przenoszą podświadomie wychowawczej kalki. To jak matka opiekowała się tobą w dzieciństwie, zostanie w tobie na zawsze. Możesz ją kochać, możesz nienawidzić, ale jej przykład będzie z tobą. Jaką zatem będziesz matką? Podpowiada psycholog Małgorzata Ohme
– Nigdy nie chciałabym być jak moja matka - mówi głośno Natalia to, co wybrzmiewało z jej wypowiedzi już o wiele wcześniej. – Czy będę potrafiła być inna? – pyta.
– Inna, czyli jaka? – zastanawiam się.
– Ciepła. Otwarta. Obecna. Ona nigdy taka nie była.
– A jaka była?
– Chłodna. Zdystansowana. Zawsze myślami gdzieś indziej. Tylko taki znam model. Skąd będę wiedziała, jak być INNA niż ona?
Matki. Nasz pierwszy wzór. Matryca, która jest początkiem wszystkiego. Czy jesteśmy zakazane na odwzorowanie?
Dłonie matki
Z dzieciństwa najlepiej pamiętam dłonie mojej mamy – to pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi mi na myśl o niej. Dlaczego? Czy to efekt symboliki? Być może. Ale po raz pierwszy poczułam się matką, gdy trzymając córkę spojrzałam na swoje dłonie. To były dłonie mamy.
Dlaczego akurat matka ma tak silny wpływ na dziecko? Przez całe dzieciństwo jesteśmy bacznymi obserwatorami, patrzymy, widzimy, utrwalamy. Potem zaczynamy odtwarzać. To, jakie relacje budują nasi rodzice, na zawsze pozostaje w nas. Żyjemy w tym filmie. Potem dojrzewamy i zamieniamy się w krytyka. Przez pierwsze lata swojego nastoletniego i dorosłego życia zaczynamy oglądać ten film na dużym ekranie, nieustannie piszemy naszym rodzicom recenzje, wystawiamy oceny. Nadchodzi czas, gdy krytyk zaczyna marzyć o swoim dziele. Taki już jest porządek tego świata.
Planujemy, opowiadamy sobie nową historię, piszemy scenariusz. Oczywiście nasz będzie lepszy. To będzie film doskonały, nie powielimy przecież tych wszystkich błędów! Doskonale wiemy, co było nieudanym zabiegiem, czego można było łatwo uniknąć – przecież tak dobrze znamy perspektywę „drugiej strony”.
I pewnego dnia, gdy pada klaps do pierwszego ujęcia, uświadamiamy sobie, jak trudno jest reżyserować życie. Nagle te wszystkie wychowawcze klęski wyglądają zupełnie inaczej. Nasze życie się zmienia, zaczynamy rozumieć, czasem wybaczać, czasem nie – a wtedy determinujemy się jeszcze bardziej.
Blisko
Byłyśmy blisko jak nikt. Byłam wtedy małą dziewczynką. Mama, mamusia... na wyciągniecie dłoni, zawsze. Najważniejszy towarzysz pierwszych lat mojego życia. Przewodniczka i przyjaciółka. Razem malowałyśmy paznokcie, chichotały po mojej pierwszej randce. To ona naklejała pierwszy plaster na moje złamane serce.
Jeśli rozpoczynamy rodzicielstwo od myśli „Moja matka, była najwspanialszą matką na ziemi. Chciałabym, żeby moje dziecko też tak o mnie myślało” będzie nam nieco łatwiej. Przecież nasza nauczycielka zadbała na wiele sposobów o to, by przygotować nas do nowej roli. Przykład płynie z góry – może i nie było łatwo, ale się udało.
Jednak nie tylko postawa matki wpływa na przyszłe rodzicielstwo. Jej wzorce relacji w rodzinie bardzo często staną się fundamentem relacji dziecka. Jej oczekiwania wobec niego wpłyną na to, jakim człowiekiem będzie zanim w ogóle zda sobie z tego sprawę. Podświadomie będzie dążyć do ich spełnienia, do zaskarbienia sobie jak największych względów, żeby być jeszcze bliżej.
Czy bliskość pomaga? Tak. Blisko znaczy szczerze, w dialogu. Bez autorytatywnych wymagań, bez sterowania. Być blisko drugiej osoby, to być dla drugiej osoby, szanować jej odrębność, a nie lepić na obraz i podobieństwo. Taka bliskość jest najtrudniejsza. Z taką muszą się zmierzyć wszystkie matki. I mimo najszerszych chęci nie da się uniknąć błędów i porażek. Te przychodzą tak samo niespodziewanie jak sukcesy. Są te wypracowane, owocujące latami (tak, i błędy i sukcesy), i te które pojawiają się nagle, bez zapowiedzi – skutki uboczne, nieudane eksperymenty.
A ja nie!
Mam 30 lat, męża i dziecko. Gdy byłam nastolatką zarzekałam się, że nie będę nigdy matką surową i zasadniczą, że nie przegapię swojej szansy na budowanie relacji z córką. Że będziemy jak skała, wzajemnym oparcie. Nie będzie trwogi czy obawy przed rodzicami – tylko zaufanie, na dobre i na złe. Moje dziecko stawia właśnie pierwsze kroki, a ja zaczynam dojrzewać jako matka. I coraz częściej w lustrze widzę nie siebie, a swoją matkę. Boję się przyszłości. Nawet, gdy miałby by to być tylko okres buntu, nie chcę stać się wrogiem dla swojego dziecka. Nie chcę powtarzać tej samej historii.
Rodzicielstwo jak wyzwanie, konfrontacja z duchami przeszłości i ciągle poszukiwanie tej lepszej drogi. Przecież chcemy jak najlepiej dla swojego dziecka. To, że obraz matki nie jest kryształowy, wcale nie oznacza, że nie jesteśmy jej wdzięczni, że nasza miłość do rodzica jest gorszej jakości.
Czasem mamy za złe matkom, że były zbyt daleko. Ukryte za kindersztubą, niepostępowe, oddzielone od nas barierą pokoleń. Innym razem żałujemy, że tak bardzo chciały być przyjaciółkami, że nie potrafiły nam stworzyć bezpiecznego azylu, postawić granic. Jednak zawsze ostatnie słowo należy do nas – możemy nad sobą pracować. Nie pozwalajmy, aby strach przed niespełnieniem własnych oczekiwań dyktował nam warunki.
Kserokopie matczynej miłości
Dziecko jest czystą kartką papieru, jednak to my zaczynamy ją zapisywać na długo przed tym, gdy postawi pierwszą literę. Nie obawiajmy się brzemienia odpowiedzialności. Historia naszego dziecka to prawdziwa rodzinna saga. Piszemy ją wspólnie, od początku – w asyście naszych matek, ojców, dziadków. Piszemy ją z partnerem. Nie sposób zrobić kserokopie matczynej miłości, przepisać rozdział autorstwa własnej matki. Wychowanie jest płynne jak świat, w którym żyjemy. Modelujemy, uczymy się i wyciągamy wnioski. Tworząc nową rodzinę, nowy team, zgadzamy się na naturalne zmiany. Przecież na kartce naszego partnera zapisano już wiele zdań. Przychodzi wreszcie moment, gdy oddajemy pióro w ręce dziecka, a same zostawiamy sobie jedynie skromny margines. W końcu i nasze uwagi wypisane czerwonym długopisem znikają, a my stajemy się jedynie (a może aż?) bohaterkami tej opowieści.
Miłość cierpliwa jest. Tam gdzie są emocje kobiety, tam jest i burza i spokój. Ale najważniejsza jest refleksja. Do perfekcji – my kobiety – opanowałyśmy obserwację swojego ciała, dziś uczymy się obserwować duszę. Mówi się, że z domu wynosimy bagaż doświadczeń, który będzie nam zawsze towarzyszył. To prawda, ale jak na prawdziwe kobiety przystało, nieustannie przepakowujemy nasze walizki.
Czy będę taką samą matką, jak moja matka? A czy tego chcesz?
Małgorzata Ohme - współpracownik miesięcznika Sens
[
]( http://zwierciadlo.pl/tag/magazyn-sens )