Blisko ludziWolny poniedziałek

Wolny poniedziałek

Pewna dziennikarka spytała mnie, czego najbardziej brakuje mi jako matce. Tzn. czy jest coś z tzw. “czasów sprzed narodzin dziecka”, a czasy te jawią się jak jakaś oddalona o lata świetlne epoka. Czego mi brakuje?

27.01.2014 13:40

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pewna dziennikarka spytała mnie, czego najbardziej brakuje mi jako matce. Tzn. czy jest coś z tzw. “czasów sprzed narodzin dziecka”, a czasy te jawią się jak jakaś oddalona o lata świetlne epoka. Czego mi brakuje? Najpierw pomyślałam oczywiście o czasach spędzonych z ojcem syna, naszych szalonych podróżach czy wielogodzinnych wieczornych rozmowach nieprzerywanych płaczem albo marudzeniem pierworodnego ani myślą: “o rety, już pierwsza w nocy, jak ja wstanę rano do szkoły?!”.

Pomyślałam też o beztrosce finansowej. Na co ja wydawałam te pieniądze, które teraz odkładam co miesiąc na opłaty szkolne, opłaty za zajęcia piłkarskie w klubie Delta, w którym syn trenuje, jego kombinezon zimowy, buty (o rany, jak szybko robią się w nich dziury, jak szybko rośnie mu stopa!). Jak sobie pomyślę, że co najmniej do końca studiów te opłaty będą aktualne, a jak pomyślę o tym, że statystyki mówią , iż młodzi ludzie są teraz głównie bezrobotni, no to widzę, że tej beztroski finansowej matka raczej już nigdy nie zazna.

No, bo jak się jest matką starą (o przepraszam, “dojrzałą”) no to akurat, gdy syn się usamodzielni finansowo, to wypadnie mi, że muszę już żyć oszczędnie, ciułać jak na emerytkę przystało. Pamiętam, że miałam duże stare auta, które dużo paliły, a jeździło się nimi taaaaak komfortowo! Jak prezeska się czułam w tych starych volvicach; jakbym nieomalże wożona była.

Dziś przyszło mi do głowy, że najbardziej brakuje mi weekendów. Rodzice nie mają weekendów, to czas największej harówki. Każdy rodzic, a szczególnie samotni rodzice (głównie samotne matki, nie oszukujmy się) powinny mieć WOLNY PONIEDZIAŁEK. Gdyż po weekendzie jesteśmy skonane. Nie ma szkoły, nie ma przedszkola, więc dziecko od świtu trzyma nas na pełnych obrotach. Niania, o ile mamy takową, też ma wolne. Pospać do dziesiątej nie możemy, popykać w tenisa też nie możemy, bo kto wtedy dopilnuje dziecko? Poczytać grubego dzieła w spokoju też się nie da, bo dziecko nie bawi się cicho. Trzy posiłki musimy zagwarantować, bo stołówka szkolna nas nie wyręczy.

Zimą wycieczka na łyżwy, latem granie w piłkę. Kinderbale, odrabianie lekcji, wizyta w teatrze (polecamy “Pchłę Szachrajkę” w Narodowym, kto może wybrać się do stolicy), kłótnie (proszę oddaj mi smartfona, dość już grałeś). Pod koniec weekendu zwykle bywam wykończona bardziej niż po długim dniu w pracy. I tak wyprana, zaczynam tydzień służbowy.

Bardziej wycieńczone bywają tylko studentki, które w klubach piły w piątek i sobotę do oporu, a w niedzielę przejadły się u mamusi bigosem. Żują miętowe gumy i chowają się pod modnymi grzywkami, ale i tak widać, że robota im się nie klei…

weekendagata passentwychowanie
Komentarze (2)