Zaplanować urlop z Jadźką…
Na początku plan był prosty: ma być wszystko pod nos, „all inclusive” i jakiś ośrodek przyjazny dzieciom. Żeby jej było miło, a nam łatwo... Ale jakiś głos w głowie powtarzał nam ciągle: Czarnogóra, Czarnogóra!
13.10.2008 | aktual.: 13.10.2008 12:02
Na początku plan był prosty: ma być wszystko pod nos, „all inclusive” i jakiś ośrodek przyjazny dzieciom. Żeby jej było miło, a nam łatwo. Jednak im bliżej podjęcia decyzji: gdzie, jak i za ile, górę brały nasze prawdziwe pragnienia i tęsknoty. Jedziemy z Jadźką po przygodę!
Niełatwo pozbyć się starych przyzwyczajeń „sprzed dziecka”. Zanim pojawiła się mała, co roku jechaliśmy gdzieś w Europę. Jedyne, co ustalaliśmy, to kraj docelowy. Wysiadaliśmy z samolotu, samochodu lub autokaru i z dnia na dzień decydowaliśmy o tym, co zrobimy za chwilę, za godzinę, za dwa dni. Cudny powiew wolności po roku ślęczenia nad książkami w czasie studiów czy za biurkiem po studiach. Po takich wakacjach przyjeżdżaliśmy do domu pełni wrażeń, naładowani energią, z pomysłami na cały następny rok.
W tym roku miało być inaczej. Rozum podpowiadał, że powinniśmy odłożyć nasze podróżnicze zapędy na jakieś piętnaście lat i wyjechać z Jadźką na jakieś wielkie leniuchowanie na mniej lub bardziej egzotycznej plaży. Po drinku dla nas, soczek dla dziecka i życie jest piękne. Patrząc na nasz domowy budżet, mieliśmy do wyboru kilka ohydnie przeładowanych turystami kurortów: Egipt, Turcja, Tunezja. Ceny niewygórowane, niezłe promocje, w porządku jedzenie i przymus świetnej zabawy z setką innych Polaków, którzy skorzystali z tych samych promocyjnych cen. Nie po to wjeżdżamy do obcego kraju, żeby mówić po polsku i słuchać narzekania rodaków! Już już mieliśmy zarezerwowaną wycieczkę. Już pakowaliśmy manatki i depilowaliśmy nogi (przynajmniej jedno z naszej trójki), ale jakiś głos w głowie powtarzał nam ciągle: Czarnogóra, Czarnogóra!
Nie będę pisała o cudzie natury, jakim jest Boka Kotorska w Czarnogórze, każdy może sobie popatrzyć na zdjęcia w internecie. Wyjazd do Montenegro był kolejnym na liście naszych podróży marzeń, ale chcieliśmy odłożyć tę podróż, aż dziecko nam podrośnie. Ale właściwie – dlaczego? Odkąd mała się urodziła, jeździła z nami na bliższe i dalsze wyprawy. Niesamowite, jakie skoki rozwojowe następują po zmianie otoczenia i po przeżyciu wielu nowych doświadczeń. Może po przyjeździe zaskoczy nas płynną polszczyzną? Chociaż bardziej liczymy jednak na inny skok: ostateczne porzucenie pieluchy. Patrzenie na szczęśliwą Jadźkę w podróży jest cenne tak bardzo, że postanowiliśmy zaryzykować, odpalić naszego forda i popłynąć ku fiordowi Adriatyku. Na dziko, bez rezerwacji, bez „all inclusive”. Znajdziemy przytulną kwaterę, będziemy degustować lokalne przysmaki, a jak Jadźka zaśnie, rakiję i wino. Coś nam się należy od życia po roku spędzonym na wychowywaniu przemądrzałej rocznej panny.
Za kilka dni wyjazd. Iga nic nie wie o naszych wspólnych planach, bo nie rozumie co znaczą słowa: wakacje, urlop, ani Czarnogóra. Będzie jednak wiedziała, że coś się święci, kiedy przejedzie całą Polskę w jeden dzień, a potem drugie tyle dnia następnego. Martwię się trochę o nią i o długą podróż, ale wtedy przypominam sobie moją pierwszą wyprawę. Miałam niecały roczek, kiedy rodzice postanowili pokazać mnie babci mieszkającej na południu Polski. Mieszkaliśmy w Gdańsku, więc podróż trwałą dwanaście godzin. Mogła trwać krócej, ale mieliśmy Fiata 126P, w samochodzie pięcioro członków rodziny (rodzice, moje dwie nastoletnie siostry i ja) oraz wnętrze samochodu i dach załadowane do niemożliwości. Jak się tam wszyscy zmieściliśmy nie mam pojęcia. Jednak przetrwałam podróż, a babcia zobaczyła swoją pulchną wnusię. Zresztą pierwszy i ostatni raz, niedługo potem odeszła. Cieszę się więc, że rodzice zaryzykowali jazdę ze mną – wrzeszczącym bachorem.
My też zaryzykujemy. W końcu jedyne, co nam grozi, to niezadowolenie ze strony Jadźki. A że niezadowolenie to jej drugie imię, nawet w domowym zaciszu, nie ma czym się martwić. Najwyżej będziemy zatrzymywać nasz wehikuł i biegać dla rozluźnienia dookoła niego. Bo na miejscu sobie poradzimy śpiewająco. W końce nie ważne gdzie, byle razem.