Przed laty ją wyśmiano. Syn Mandaryny szczerze o porażce w Sopocie
Mandaryna po latach wraca do trudnych wspomnień z festiwalu w Sopocie 2005. – Bez rzeczy, które przeżyłam, nie miałabym aż tyle do powiedzenia - wyznaje Marta Wiśniewska. A jak występ ten wspominają jej dzieci?
W 2005 roku Mandaryna stanęła na scenie w Sopocie z utworem "Ev’ry Night". Niestety, występ zakończył się niepowodzeniem, które na długie lata przesłoniło jej muzyczną karierę. W wywiadzie dla VIVA! artystka otwarcie przyznaje, że tamte wydarzenia nadal są dla niej trudne, ale jednocześnie stanowią ważną lekcję.
- Dziś odzyskuję głos i wreszcie tworzę na własnych zasadach. Lubię to w sobie – mówi z dumą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Sprawdzam" - Huawei Watch 5
Porażka jako część drogi do sukcesu
Historia Mandaryny to dowód na to, że porażka nie musi oznaczać końca drogi, ale może stać się początkiem nowego rozdziału. Jej występ w Sopocie został zapamiętany jako trudny moment, ale dzisiaj artystka potrafi spojrzeć na niego z innej perspektywy.
- Porażki są rysami, które wzbogacają człowieka. Kształtują osobowość i pogląd na wiele sytuacji. Są dopełnieniem – mówi Marta Wiśniewska. – Bez rzeczy, które przeżyłam, nie miałabym aż tyle do powiedzenia. Nie chciałabym, żeby mi to odebrano, bo to jest część mnie. Dzięki nim nauczyłam się zachowywać dystans i muszę powiedzieć, że lubię to w sobie.
Walczyła dla rodziny
Artystka nie ukrywa, że w trudnych chwilach najważniejsza była dla niej rodzina. Podkreśla, że to właśnie dzięki dzieciom nie poddała się, choć łatwo mogła to zrobić.
- Jak mogłabym się poddać? Miałam was. I choć było mi naprawdę ciężko, nie miałam odwagi wcisnąć czerwonego guzika z napisem "Ucieczka". Wybrałam niebieski z napisem "Jesteś matką, masz dwoje dzieci, musisz się nimi zająć – mówi Wiśniewska, zwracając się do dzieci.
Jej syn Xavier dodaje: - Dla mnie najważniejszą nauką z tego jest, że nigdy nie można się poddawać. Natomiast córka Fabienne komentuje: - Bez tej sytuacji z Sopotu nie byłabyś dzisiaj tym, kim jesteś.
Xavier nie kryje podziwu dla matki. - Mama jest siłaczką. Nie znam zbyt wielu takich osób. Przetrwała i dalej robi swoje. Przyznaje jednak, że ludzie potrafili być okrutni. - Oczywiście nie pamiętam tego [występu - przyp. red.], bo byłem wtedy bardzo mały. Ludzie jednak ciągle o nim przypominają, bo przecież fajnie jest komuś dopiec - komentuje.
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!