GotowaniePrzepisyZabójcze piękno

Zabójcze piękno

Liczba przeprowadzanych w Polsce operacji plastycznych rośnie z roku na rok niemal o 40 proc. Ale poprawianie urody za pomocą skalpela lub igły nie gwarantuje oszałamiającego wyglądu. Dążenie do ideału ponad wszelką cenę może się naprawdę źle skończyć. Tylko w tym roku w sądach toczyło się kilkaset procesów o nieudaną operację lub zabieg medycyny estetycznej.

Zabójcze piękno
Źródło zdjęć: © Hadrian Kubasiewicz

Liczba przeprowadzanych w Polsce operacji plastycznych rośnie z roku na rok niemal o 40 proc. Ale poprawianie urody za pomocą skalpela lub igły nie gwarantuje oszałamiającego wyglądu. Sami lekarze przyznają, że efekt w ogromnej mierze zależy od „materiału wyjściowego”. Dążenie do ideału ponad wszelką cenę może się naprawdę źle skończyć. Tylko w tym roku w sądach toczyło się kilkaset procesów o nieudaną operację lub zabieg medycyny estetycznej.

Umrzeć dla pięknej pupy? Właśnie to spotkało byłą miss Argentyny, 38-letnią Solange Magnano, która pod koniec ubiegłego roku zmarła na skutek powikłań po operacji wszczepienia implantów w pośladki. Ta wiadomość wstrząsnęła całym światem.

Podobny los najprawdopodobniej spotkał też Polkę, 53-letnią Marię W. z Wrocławia. Najprawdopodobniej, bo wciąż nie zakończyło się postępowanie sądowe wobec lekarki, która przeprowadziła zabieg. Jednak fakty wskazują na to, że 53-letnia kobieta, podobnie jak Solange przypłaciła życiem marzenie o jędrnej pupie. Maria W. dokonała licznych poprawek urody – poddała się m.in. operacji powiększenia piersi, liposukcji brzucha, liftingowi powiek i głębokiemu złuszczaniu naskórka twarzy. Wciąż jednak nie była z siebie zadowolona, bo uważała, że po schudnięciu ma obwisłe pośladki. Katarzyna W., lekarka, która wcześniej wszczepiła jej implanty piersi, miała wstrzyknąć w problematyczne partie ciała kwas hialuronowy, aby je podnieść. Maria W. nie mówiła rodzinie o zabiegu. W związku z tym, gdy dzień po nim źle się poczuła, powiedziała, że idzie do apteki, choć w rzeczywistości, jak ustaliła prokuratura, kobieta odwiedziła lekarkę i zgłosiła niepokojące objawy – silne zaczerwienienie prawego pośladka. Katarzyna W.
przepisała jej silny środek przeciwbólowy, ketonal, który nie pomógł. Mąż pacjentki zeznał, że w nocy nie mogła spać. Rano nie żyła, a z ran pod pośladkami wyciekały krew i żółta ciecz.

Prokuratura bada też sprawę śmierci 22-latka z Łodzi, który zmarł kilka godzin po operacji plastycznej nosa. „Sprawa jest prowadzona pod kątem błędu lekarskiego”, mówi Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej.

Na świecie takich przypadków jest znacznie więcej. W zeszłym roku zmarła Denise Hendry, żona byłego kapitana piłkarskiej drużyny Szkocji, Colina Hendry’ego. Kobieta w 2002 roku poddała się zabiegowi odsysania tłuszczu. Liposukcja nie powiodła się i spowodowała szereg komplikacji. Hendry przez siedem lat bezskutecznie walczyła z wywołaną nimi chorobą. Chciała zrzucić zbędne kilogramy po ciąży, ale podczas operacji jej serce zatrzymało się na cztery minuty, a jelito i okrężnica zostały przerwane w dziewięciu miejscach, co spowodowało zakażenie krwi i niewydolność wielu organów.

Botoks parties

Według Justyny Zajdel, specjalisty prawa medycznego, co roku w Polsce wytacza się kilkaset procesów o nieudaną operację plastyczną lub zabieg medycyny estetycznej i jest to „dopiero początek”, bo „apogeum wciąż przed nami”. Choć część tych spraw jest wynikiem wyrachowania ze strony pacjenta, który liczy, że odzyska w ten sposób koszty poprawek urody, są powody do niepokoju.

„Sami chirurdzy w rozmowach prywatnych przyznają, że jedna piąta wszystkich zabiegów jest w jakimś stopniu nieudana. Niestety, wielu lekarzy nie informuje pacjenta dostatecznie o ryzyku związanym z operacją. Operacje są niebezpiecznie banalizowane, a to nie jest wstawienie plomby” – mówi dr Włodzimierz Piątkowski, socjolog medycyny.

* Czytaj więcej na stronach Magazynu KAWA* Banalizować nie powinno się także mniej inwazyjnych od operacji plastycznych zabiegów, takich jak zastrzyki z botoksu czy głębokie peelingi – co przyznaje dr Andrzej Ignaciuk, pierwszy polski lekarz specjalizujący się w medycynie estetycznej, którego zaniepokoiły plany emisji reality show Gotowe na botoks. Stacja Polsat Cafe na razie zrezygnowała z produkcji i chyba dobrze się stało. „Takie programy utrwalają fałszywy wizerunek medycyny estetycznej jako dziedziny lekkiej, łatwej i przyjemnej. Przekazywane w nich informacje są uproszczone, a zabiegi wyglądają na wizji zaskakująco atrakcyjnie, choć przecież zastrzyk w usta sam w sobie nie jest niczym atrakcyjnym. Zapomina się wręcz, że mamy do czynienia z zabiegami medycznymi. To bardzo niebezpieczne” – alarmuje dr Ignaciuk.

Niestety takim poglądom na medycynę estetyczną często hołdują sami lekarze, którzy coraz chętniej obsługują tzw. botoks parties. Są to imprezy, podczas których jedną z rozrywek jest wstrzykiwanie jadu kiełbasianego w celu zapobiegania lub „wyprasowania” zmarszczek. Zdarza się, że na takich spotkaniach pojawia się alkohol. „To karygodne. Takie zabiegi muszą być wykonywane w gabinecie lekarskim, a nie pomiędzy wypijaniem kolejnych kieliszków szampana. Lekarze, którzy robią coś takiego proszą się o kłopoty, bo nie mają odpowiednich warunków do bezpiecznego przeprowadzenia zabiegu. Znacznie zwiększa się ryzyko zakażenia, trudniej jest też udzielić pomocy, gdy dojdzie do powikłań, a przecież zawsze istnieje takie ryzyko. Zdarza się na przykład, że na skutek zastrzyku pacjent dostaje ataku padaczki. Sam miałem takie przypadki” – mówi dr Ignaciuk.

Podobnego zdania jest dermatolog Marcin Ambroziak: „Takie metody są legalne, bo lekarz zawsze może pojechać do domu pacjenta i zrobić mu zastrzyk w celu ratowania zdrowia lub życia. Ale czy wstrzykiwanie toksyny botulinowej to ratowanie życia? Co prawda jest to prosty zabieg, ale powinien być przeprowadzany w odpowiednich warunkach. Nie może być mowy o żadnym alkoholu, ponieważ rozszerzają się naczynia krwionośne i botoks z jednego mięśnia, w którym powinien zostać, może przejść do drugiego. Efekt jest taki, że będziemy uśmiechać się krzywo albo w ogóle”, mówi. „Wykonywanie zabiegu w miejscu, gdzie jest alkohol, jest niezgodne z etyką lekarską. Decyzja pacjenta, który mógł coś wypić, nie jest decyzją odpowiedzialną i świadomą” – dodaje Norbert Górski, specjalista chirurgii plastycznej twarzy.

Większość lekarzy niechętnie przyznaje się do wykonywania zabiegów w domu klientek, ale istnienie takiej możliwości to tajemnica poliszynela. „Moja przyjaciółka zrobiła dla swojej koleżanki botox party na wieczorze panieńskim” – przyznaje Marcin Prokop. Ale dla niektórych to nie tylko jednorazowa przygoda.

Daria, 32-letnia właścicielka sklepu z luksusową odzieżą, to piękna, szczupła blondynka. Mimo to już od kilku lat poprawia sobie urodę, bo cały czas chce wyglądać jeszcze lepiej. Gdy miała 28 lat wypełniła sobie usta, bo miała kompleks zbyt wąskich warg. Potem, po urodzeniu dwójki dzieci, postanowiła poprawić piersi, które nie były już tak jędrne. A po przekroczeniu trzydziestki zaczęła stosować botoks. Najpierw jeździła na zabiegi do gabinetu, ale jako osoba zajęta prowadzeniem firmy i opieką nad dziećmi, namówiła swoją lekarkę na przyjazd do domu, do podwarszawskiego Izabelina. Zachwycone jej świeżym wyglądem koleżanki zaprosiła do swojej willi podczas następnej wizyty.

Teraz dla niej i przyjaciółek botoksowe party raz na pół roku to już tradycja. Szczególnie, że jeśli zbierze się spora grupa, to dziewczyny dostają znaczny upust. „Najpierw jest kawa, pokazywanie ciuchów, plotki. Pani doktor, która do nas przyjeżdża, świetnie to rozumie, w końcu to też kobieta. A po zabiegu, wieczorem, pędzimy na miasto. Trzeba przetestować siłę rażenia osiągniętego efektu”, śmieje się Daria. Alkohol i przebywanie w zadymionym pomieszczeniu tuż po zabiegu medycznym? Daria nie widzi w tym problemu. Pytana, po co jej to wszystko, skoro wcześniej też wyglądała świetnie i przyciągała wzrok wszystkich mężczyzn na ulicy odpowiada: „Po prostu to lubię. Jak już zrobisz pierwszy krok, to potem cały czas zastanawiasz się, co jeszcze możesz poprawić”.

* Czytaj więcej na stronach Magazynu KAWA *Zabieg zrób sobie… sama

Ale botoks można też sobie wstrzyknąć... samemu. W amerykańskim serwisie aukcyjnym eBay, który wysyła produkty do Polski, można kupić zestaw do samodzielnego zastosowania za 95 dolarów. W komplecie otrzymujemy igłę i mapę twarzy z dokładną instrukcją.

Produkt najchętniej zamawiają Brytyjki, a wyspiarskie media biją na alarm. „Podstawowa rzecz, którą należy wiedzieć o botoksie, to fakt, że jest to jedna z najbardziej toksycznych substancji znanych ludzkości. Jedna łyżeczka może zabić 9 miliardów osób. To prawdziwa broń biologiczna. Botoks stał się co prawda częścią naszej kultury, ponieważ jest stosowany w kosmetyce, ale musi być używany w niewielkich, precyzyjnie odmierzonych dawkach. Używanie go bez wiedzy na temat anatomii, a na dodatek nie mając pewności co do pochodzenia i jakości produktu, może prowadzić do śmierci” – straszy na łamach Daily Mirror dr Aamer Khan z London’s Harley Street Medical Skin Clinic.

Ale takie apele nic nie dają – pakiet tzw. DIY Botox to bowiem jedyna alternatywa dla kobiet, których nie stać na luksus wizyty w profesjonalnym gabinecie. Jeden zabieg u lekarza kosztuje tam ok. 200 funtów, tymczasem zestaw 10 dawek botoksu z Internetu to wydatek rzędu 300 funtów. Niska cena ma niestety swoje minusy – do gabinetów lekarskich zgłasza się coraz więcej kobiet, które niepoprawnie wykonały zastrzyk i oszpeciły się w ten sposób. „Przyszła do mnie dziewczyna, która przez trzy miesiące miała problem z opadającą powieką. Inna wstrzyknęła sobie substancję w usta i ich kształt zrobił się nieregularny. Niestety, jedynym wyjściem był zabieg chirurgiczny. W najgorszej sytuacji była jednak 50-latka, którą dotknął paraliż całej twarzy” – przyznaje Khan. Każda twarz jest bowiem inna i uniwersalna mapka z zestawu, która pokazuje w które miejscach należy wbić igłę, jest zawodna.

Ale na tani botoks zakupiony on-line potrafią się nabrać nie tylko laicy – sześć lat temu dr Bach McComb z Florydy wstrzyknął sobie i swojej dziewczynie substancję zamówioną w Sieci. Efekt? Oboje trafili do szpitala na oddział intensywnej terapii, bo nie mogli oddychać. Okazało się, że dawka z internetowego zestawu była niemal trzy tysiące razy większa, niż zalecana. Takie przypadki nie odstraszyły jednak 49-letniej Angielki Sarah Burge, która samodzielnie wstrzykuje jad kiełbasiany własnej córce. Warto dodać, że dziewczyna ma 16 lat.

„Jestem zachwycona, że Hannah otwarcie powiedziała mi, że chce mieć botoks. Niektórych rodziców może to razić, ale uważam, że chronię w ten sposób córkę. Lepiej, że ja jej wstrzykuję botoks niż miałaby to robić za moimi plecami” – twierdzi kobieta, która sama przeszła ponad 100 operacji plastycznych. Matka i córka błędnie wierzą, że wstrzykiwanie toksyny botulinowej sprawi, że nie rozpocznie się proces starzenia skóry.

Gorzej, że młodych dziewczyn nie wyprowadzają z błędu nawet lekarze. Wybuchł skandal, gdy kilka tygodni temu 18-letnia Charice Pempengco, gwiazda młodzieżowego serialu Glee oznajmiła, że stosuje kwas hialuronowy, by „świeżo wyglądać”. Media okrzyknęły jej wyznanie „botoksową apokalipsą”. Tymczasem według Amerykańskiego Stowarzyszenia Chirurgów Plastycznych u pacjentów w wieku od 13 do 19 lat przeprowadzono w zeszłym roku prawie 12 tysięcy zabiegów wstrzyknięcia toksyny botulinowej, oferowanej w USA pod nazwami botox i dysport. Niektóre nastolatki otrzymały zastrzyki kilkakrotnie. Jak podaje stowarzyszenie, liczba takich zabiegów wzrosła o 2 procent w stosunku do 2008 roku.

Niestety, oddanie się w ręce profesjonalisty nie zawsze oznacza bezpieczny zabieg. O tym, że medycynę estetyczną traktuje się zbyt lekko świadczy już sam sposób, w jaki lekarze stają się specjalistami w tej dziedzinie. Zarówno w Polsce, jak też w większości innych krajów, nie trzeba wielkiego wysiłku, by móc powiększać usta czy wygładzać bruzdy na czole. „Wystarczy kilkugodzinny kurs. Nie trzeba mieć specjalnych uprawnień. Medycyna estetyczna to nie specjalizacja, to dziedzina interdyscyplinarna, która czerpie zarówno z dermatologii jak też np. z ginekologii. Może się nią zajmować każdy lekarz” – przyznaje dr Ignaciuk.

I coraz więcej z nich to robi, skuszonych możliwością łatwego dorobienia do podstawowej pensji. Pogoń za młodością i doskonałością jest dziś przecież powszechna, można więc liczyć na rzesze dodatkowych pacjentów. „Chętnych do pogłębiania wiedzy z zakresu medycyny estetycznej jest dużo więcej wśród lekarzy innych specjalności , niż wśród dermatologów. Tylko jeden na sześciu to dermatolog” – dodaje.

W ostatnich latach medycyną estetyczną szczególnie zainteresowali się… stomatolodzy. Coraz częściej w Internecie i w prasie można znaleźć ogłoszenia dentystów oferujących obok leczenia próchnicy i wstawiania licówek, botoks, peelingi czy zastrzyki z kwasu hialuronowego. „Na łamach pisma branżowego Medical Tribune odbyła się niedawno dyskusja na temat dentystów świadczących takie usługi. Oni sami argumentują, że wygładzenie zmarszczek to wykończenie zabiegu stomatologicznego, dodawanie blasku temu, co już się zrobiło. Skoro dentysta zadbał już o ładne zęby pacjenta, to może przy okazji zadbać też o ładną cerę. Moim zdaniem, to tak jakby laryngolog oglądał gardło i przy okazji zaplombował ubytek, który akurat dostrzegł w zębie” – mówi dr Ignaciuk.

Niestety podobnie jest z poważniejszymi zabiegami. Spora część lekarzy wyjechała za granicę, więc za dochodowe poprawianie urody biorą się chirurdzy innych specjalności: chirurgii ogólnej, dziecięcej i ortopedycznej. A pacjent zazwyczaj błędnie zakłada, że każdy chirurg ma takie same umiejętności. Niewiedzę Polaków na ten temat potwierdzają badania – ponad 51 proc. uważa, że zabiegi medycyny estetycznej może wykonywać kosmetyczka lub też nie umie określić, kto jest uprawniony do ich wykonywania.

W Hiszpanii i we Włoszech funkcjonują już listy dyplomowanych lekarzy medycyny estetycznej. Ignaciuk razem z innymi członkami Stowarzyszenia Medycyny Estetycznej chce wprowadzić podobny zwyczaj w Polsce, co przysłużyłoby się i pacjentom, którzy mieliby możliwość dokonania bardziej świadomego wyboru lekarza i samym lekarzom, którzy poczują się zobowiązani do zdobycia wyższych kwalifikacji. Bo taka możliwość istnieje – w Polsce działa 2-letnia, a wkrótce 3-letnia Podyplomowa Szkoła Medycyny Estetycznej.

Sęk w tym, że większość wybiera drogę na skróty. Dr Ignaciuk przyznaje, że często musi poprawiać robotę po swoich kolegach po fachu. Zazwyczaj poprawki dotyczą asymetrii, która na szczęście daje się zniwelować, lub przesadnego efektu zabiegu. Lekarzom zdarza się też użyć niewłaściwego materiału lub techniki. Niektóre zmiany nie są niestety odwracalne. Groźne są też wszelkiego rodzaju zakażenia, do których może dojść nawet podczas „niewinnego” zastrzyku.

Oczywiście większe ryzyko występuje podczas operacji z użyciem skalpela, o czym przekonała się Hanna Bakuła. Artystka wielokrotnie opowiadała o dramacie, jaki przeżywała na skutek oddania się w ręce lekarza, który, jak się potem okazało, nie miał specjalizacji. „Ja byłam zupełnie czarna. Na twarzy miałam wrzody z ropą. Doktor przyszedł do mnie i po prostu przedziurawił mi je nożyczkami” – mówiła w jednym z wywiadów. Konsekwencje nieudanego zabiegu odczuwała bardzo długo. „Przez dwa lata cierpiałam jak potępieniec. Bez przerwy paliły mnie policzki i szyja. Zarażona gronkowcem twarz nie znosi do teraz wyjścia na słońce. Miałam gorączkę ponad rok. Bez przerwy coś się odzywa” – pisała kilka lat po operacji na swoim blogu.

Przy wyborze gabinetu, w którym chcemy poprawiać urodę, trzeba więc zachować szczególną ostrożność. Poza sprawdzeniem kwalifikacji warto też zwrócić uwagę, czy lekarz wzbudza zaufanie, czy dąży do jak najszybszego przeprowadzenia zabiegu czy też raczej daje nam czas na zastanowienie się (pierwsza wizyta powinna być konsultacją, po niej warto jeszcze raz zastanowić się nad zmianami, jakich chcemy dokonać w wyglądzie). Justyna Zajdel uważa, że warto zabezpieczyć się przed ewentualnym niepowodzeniem starannie spisaną umową z lekarzem.

„Zachęcam, by – będąc pacjentem – domagać się obszernego, wyczerpującego formularza zgody i przed podpisaniem jednak starannie go przeczytać. To, co w nim przeczytamy, może nas także uczulić na jakieś objawy uboczne czy powikłania i wcześniej zaczniemy szukać pomocy. Nigdzie nie jest określone w sposób jednoznaczny, jak taki formularz zgody ma wyglądać. Sytuacja ta sprawia, że u każdego lekarza może on inaczej wyglądać, choć dotyczy takiego samego zabiegu. Formułując treść zgody, lekarze powinni korzystać z pomocy prawnika. Angażowanie prawnika wyznaczają standardy światowe, które zarówno w dziedzinie kształcenia jak i późniejszego wykonywania praktyki lekarskiej trafiają już do Polski” – mówiła w jednym z wywiadów prawniczka.

Opisywany przez nią formularz warto podpisać zarówno w przypadku liftingu powiek, jak też znacznie mniej inwazyjnego peelingu, bo nawet taki zabieg może wywołać efekty uboczne, chociażby takie jak alergia na składniki kosmetyku, która skończy się problemami ze skórą czy gorączką.

Pacjenci jednak często sami proszą się o kłopoty. Maria W., która zmarła po ujędrnianiu pośladków świadomie zgodziła się być królikiem doświadczalnym. Była pierwszą pacjentką Katarzyny W., na której lekarka przeprowadziła tzw. zabieg Makroline. O ile tego kobieta mogła nie wiedzieć, to powinna zebrać informacje o samej metodzie, która była wtedy nowa. A to zawsze oznacza podwyższone ryzyko. Dr Lesesne ostrzega w swojej książce przed zabiegami, które nie były wcześniej długo testowane.

O słuszności tych słów przekonał się, na szczęście nie na własnej skórze, Tomasz Jacyków, znany stylista. „Chciałem poddać się lipolizie. Miała to być mniej inwazyjna alternatywa dla liposukcji. Wspomniałem o swoich planach w rozmowie z jedną z gazet i wkrótce skontaktowało się ze mną wiele osób, które odradzały mi zabieg. Jak się okazuje, jest on stosunkowo nowy i wbrew pozorom bardziej niebezpieczny niż odsysanie tłuszczu. Polega na wstrzyknięciu substancji wywołującej stan zapalny, co z kolei skutkuje rozkładaniem się tłuszczu. Efekty często są rozczarowujące, za to konsekwencje dla zdrowia – bardzo poważne. Lipoliza osłabia odporność organizmu. Moja znajoma dostała po niej opryszczki narządów płciowych” – opowiada celebryta.

Jako stylista Jacyków ogląda wiele ofiar nieudanych operacji i zabiegów medycyny estetycznej. „Widziałem wiele oszpeconych biustów. Znam kobietę, której wszczepiono implanty i teraz gdy podnosi ręce, zapadają jej się sutki” – mówi. Te powikłania nie zniechęcają go jednak do ingerowania w wygląd. Sam przetestował już liposukcję (po której przez kilka tygodni nie mógł spać z bólu), botoks i powiększanie ust kwasem hialuronowym. Z tego ostatniego zabiegu nie był zadowolony. „Musiałem nauczyć się pić. To jednak ciało obce w ustach. Poza tym nie podobałem się sobie” – przyznaje. Na szczęście efekt takiego zabiegu jest odwracalny. Po pewnym czasie usta wracają do poprzedniego rozmiaru, a jeśli ktoś nie chce na to czekać, może poprosić lekarza o zastosowanie substancji neutralizującej działanie kwasu.

Na operację powiększenia biustu nie zdecydowałaby się ponownie organizująca botox-party Daria: „Ból jest nie do wytrzymania. Nawet poród w porównaniu z tą operacją to pestka. Ale i tak gorzej miała moja kuzynka, która musiała się poddać zabiegowi zmniejszenia biustu. Przez miesiąc była jak warzywo, bo nie mogła ruszać rękoma” – mówi.

Powiększenie biustu to zresztą jeden z najbardziej niebezpiecznych zabiegów. 10 proc. operacji kończy się utratą czucia. Może też nastąpić przerost torebki łącznotkankowej, którą organizm wytwarza broniąc się przed ciałem obcym. W 3-7 proc. przypadków staje się gruba i deformuje pierś. Istnieje też ryzyko zakażenia i odrzucenia wkładki. Taka komplikacja występuje w 7-8 proc. przypadków, a leczenie trwa długo – trzeba wkładkę wyjąć i „karmić” pacjentkę antybiotykami. Najczęściej zdarza się to tuż po operacji, ale może wystąpić nawet… 10 lat później. Zdarza się też, że nacięcia słabo się goją i zostają brzydkie blizny.

Na jednej ze stron poświęconych operacjom plastycznym można przeczytać relację zrozpaczonej kobiety: „W ubiegłym roku, nie mając rozeznania, wybrałam klinikę w Warszawie, gdzie zdeformowano mi piersi. Od razu po operacji miały trójkątny kształt, szwy od brodawek w dół przepoławiały od dołu piersi na znacznie różniące się wielkością dwie połowy”. Najgorzej wyglądają jednak statystyki w przypadku abdominoplastyki, czyli plastyki brzucha – jeden na pięć zabiegów kończy się komplikacjami, z których najlżejsze to źle gojące się rany.

Oddać mi mój nos!

„Do terapeutów zgłasza się wiele osób rozczarowanych efektem zabiegu, które wyrzucają sobie decyzję o ingerencji w swoje ciało” – mówi Maria Rotkiel, psycholog. „Zdarzało się tak, że pacjentki po operacji nosa chciały przywrócić jego dawny kształt, co jest niemożliwe. Takie sytuacje mogą powodować depresję i dlatego każda pacjentka przed operacją dostaje szczegółowy opis zabiegu” – mówił w jednym z wywiadów dr Andrzej Sankowski, znany chirurg plastyczny. „Często zgłaszają się ludzie z depresjami, chorobami psychicznymi czy maniacy doskonałości. Wielu z nich niepowodzenia życiowe zrzuca na nieforemny nos. Staram się unikać takich pacjentów jak ognia. Chirurg plastyczny nie jest Panem Bogiem, nie jesteśmy dystrybutorami szczęścia ani kowalami ludzkiego losu”, dodaje.

„Oprócz sprawdzenia stanu zdrowia pacjenta lekarz przed zabiegiem powinien sprawdzić też jego stan psychiczny. Trzeba umieć ocenić, czy przed wykonanym zabiegiem jest świadomy zmian, które nastąpią” – mówi dr Norbert Górski. Dawny kształt nosa chciała odzyskać m.in. Agnieszka Frytka Frykowska. „Na początku nie mogłam tej nowej siebie zaakceptować. Miałam momenty zwątpienia. Dzwoniłam do mojego lekarza i pytałam, czy może mi przywrócić stary nos. Ludzie mnie nie poznawali”, opowiada. Według dr Soni Batry, dermatolog ze Stanford University Medical Center oraz dr Jeffrey’a S. Dovera, z Uniwersytetu Harvarda, niezadowolenie z efektu zabiegu niekoniecznie jest tylko przejściowym problemem i kwestią przyzwyczajenia się do innego odbicia w lustrze.

Z badań opublikowanych przez naukowców w Archives of Dermatology wynika, że im więcej czasu upływa od operacji, tym mniejsza satysfakcja z jej efektu. Badacze rozmawiali z 27 osobami po 3 miesiącach od zabiegu. Wszyscy przyznali wtedy, że wyglądają lepiej. Po 30 miesiącach tylko 21 pacjentów nadal uważało, że faktycznie nastąpiła w nich korzystna zmiana. Trzy miesiące od zabiegu na pytanie, czy poddaliby mu się ponownie, twierdząco odpowiedziało 89 proc. Po 30 miesiącach odpowiedziało w ten sposób już tylko 71 proc. Cap Lesesne przekonuje, że czasami po operacji pojawia się efekt wyparcia. Jeden z jego pacjentów miał nos przekrzywiony o 2,5 cm w lewo. Po operacji nos odchylał się zaledwie o 4 mm – więcej nie można było zrobić, bo możliwości lekarza ograniczały tkanka bliznowata i grubość chrząstki nosowej. Mężczyzna był niezadowolony. Lekarz pokazał mu więc dawne zdjęcia, by zobaczył, jak wiele udało się osiągnąć. „To nie ja” – powiedział wtedy pacjent. Konsekwencje psychiczne operacji mogą być równie
poważne jak fizyczne. „To prawda, że operacje plastyczne mogą uzależniać. Zrobisz jedną część ciała, a potem chcesz poprawić następną, i następną…” – mówi Sankowski. „Przychodzą zdesperowani pacjenci, którym chirurdzy odmawiają kolejnych operacji. Coraz większym problemem jest tzw. ageoreksja, czyli lęk przed starzeniem się” – potwierdza z kolei Rotkiel.

Tymczasem popularność operacji plastycznych w Polsce rośnie w lawinowym tempie. Szacuje się, że zapotrzebowanie na takie zabiegi zwiększa się z roku na rok o 30-50 proc. W zeszłym roku operacjom poddało się ponad pół miliona osób, a drugie tyle skorzystało z zabiegów medycyny estetycznej, głównie botoksu. Takie statystyki jednak nie dziwią biorąc pod uwagę fakt, że Polacy są najmniej zadowolonym ze swojego wyglądu narodem. Gorzej oceniają siebie tylko Japończycy.

Według sondażu przeprowadzonego przez TNS OBOP 84 proc. Polek poddałoby się operacji plastycznej, gdyby znalazło na to fundusze. Zaledwie cztery na 100 naszych rodaczek uważa, że jest atrakcyjna. Większość kobiet, która już zgłosi się do specjalisty, zaczyna od powiększenia biustu (44 proc.). Na dalszych miejscach są odsysanie tłuszczu (20 proc.), korekcja nosa (12 proc.) i plastyka brzucha (10 proc.)

W operacjach plastycznych obowiązuje jednak zasada sezonowości. „Wiosną pacjenci interesują się przede wszystkim zabiegami na ciało, zwalczającymi cellulit, zlokalizowaną tkankę tłuszczową, rozstępy, luźną skórę brzucha czy ud. Zima to czas zabiegów bardziej poważnych. Trudno wtedy znaleźć wolny termin na zabieg z zakresu chirurgii plastycznej: powiększanie czy lifting piersi, liposukcja, redukcja brzucha, korekty uszu, powiek, liftingi” – mówi Kalina Kamińska z popularnej wśród gwiazd kliniki La Perla.

Dlaczego się wciąż wstydzą?

Jeśli zatem operacje plastyczne są tak popularne, to czemu wciąż stanowią temat tabu? „To kwestia kulturowego podejścia do operacji plastycznych. Za oceanem taki zabieg jest oznaką statusu społecznego, nikt nie kryje się z zamiarem poprawienia wyglądu. Ludzie raczej się z nim obnoszą. Powszechne jest chodzenie w opatrunkach. Poza tym Amerykanie chcą mieć efekt bardzo wyrazisty, więc modne jest przesadne naciąganie skóry. Nieważne, czy to dobrze wygląda” – tłumaczy Sankowski. Tymczasem Europejczycy niechętnie przyznają się do operacji i najchętniej wmawiają otoczeniu, że nowy wygląd to zasługa zdrowego trybu życia.

To samo dotyczy Polek. Szczególnie, że na chirurgiczne poprawienie wyglądu zazwyczaj decydują się panie w wieku 35-40 lat, aktywne zawodowo i zajmujące wysokie stanowiska. Pragną dalej piąć się po szczeblach kariery, więc zaczynają inwestować w wygląd. Ale nie chcą od razu, żeby o ich operacjach plotkowało całe biuro.

Polska to też coraz bardziej popularny cel tzw. turystyki plastycznej. Włoski dziennik Il Messaggero napisał niedawno, że Włoszki najchętniej po nowy wygląd wybierają się właśnie do Polski. W wyspecjalizowanych agencjach medyczno-turystycznych w Rzymie i Mediolanie wykupują całe pakiety usług. Taki zestaw obejmuje przelot samolotem taniej linii do Katowic, pobyt w hotelu i zabiegi. Biura mają wykupione wszystkie miejsca z półrocznym wyprzedzeniem. Włoszki wybierają Polskę z oczywistego powodu – u nas wciąż jest taniej. „Niestety uważa się, że na wschodzie nie ma jeszcze wysokiej jakości usług, ale Polska jest w awangardzie” – uważa właściciel agencji turystycznej Glauco Grassoni.

Nieco innego zdania są członkowie Brytyjskiego Związku Chirurgów Plastycznych (Baaps). Ostatnio na Wyspach zanotowano znaczny wzrost nieudanych operacji plastycznych, które są efektem turystyki uprawianej w pogoni za urodą. Organizacja przestrzega przed wyjazdami na operacje plastyczne do takich krajów jak Tajlandia, Turcja, RPA i... Polska.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (118)