Jestem nikim. Moja córka będzie kimś
Matki z amerykańskiego filmu „Mała Miss” wypychające swoje córki przed obiektywy aparatów można spotkać w każdym prowincjonalnym mieście. Smarują dziewczynkom rzęsy maskarą i dopinają treski.
24.08.2015 | aktual.: 25.08.2015 10:43
Matki z amerykańskiego filmu „Mała Miss” wypychające swoje córki przed obiektywy aparatów można spotkać w każdym prowincjonalnym mieście. Smarują dziewczynkom rzęsy maskarą i dopinają treski.
Patrycja ma pięć lat. Rok temu mama zapisała ją na zajęcia śpiewu w domu kultury. Uznała, że przedszkolny występ córki z okazji dnia babci wskazuje na wielki talent. Pati raz w tygodniu śpiewała dziecięce piosenki do podkładów, które instruktor ściągnął z internetu.
Już po kilku miesiącach uczęszczania na zajęcia mała miała debiut na lokalnym przeglądzie kulturalnego dorobku.
Mama – Marzena przygotowała ją odpowiednio do scenicznego występu. Patrycja miała delikatnie pociągnięte maskarą rzęsy. Na głowie dużą blond treskę dopiętą z tyłu i zamaskowaną włosami, potraktowanymi karbownicą. Tata Patrycji kręcił filmik siedząc na widowni. Marzena stała w tłumie matek pod sceną, jak i one szykując się do filmowania smartfonem występu swojej pociechy. Nie ominęły jej szepty kobiet, kiedy Pati weszła na scenę, prowadzona za rękę przez instruktora.
- Słyszałam, pewnie, że słyszałam. Coś o robieniu z dziecka potworka.Uważam, że to zwykła zazdrość, bo żadna z nich nie pomyślała o tym, jak ich dzieci będą się prezentowały na scenie, w ostrym świetle reflektorów i na czarnym tle kurtyny. A prezentowały się blado i tyle – mówi Marzena.
Możliwości, możliwości...
Na co dzień pracuje jako sekretarka w miejscowym liceum, które sama ukończyła kilka lat wcześniej. O piętnastej kończy pracę, odbiera Pati z przedszkola w miasteczku i jadą do domu na wsi. Tata Patrycji jest kierowcą ciężarówki, w domu pojawia się więc co kilkanaście dni. Pod jego nieobecność Marzena nawiązuje kontakty i szuka nowych możliwości dla Pati. Chętnie wysłałaby dziecko na lekcje angielskiego, czy rytmikę, ale o takie akurat zajęcia dla maluchów nie może się w małomiasteczkowym domu kultury doprosić. - Do wyboru jest śpiew i zajęcia plastyczne, to drugie nas nie interesuje – mówi. - Przedszkole też nie oferowało nic specjalnego.
Rozczarowana skąpymi możliwościami dla córki spróbowała szukać dalej. To był strzał w dziesiątkę. Zawiozła Patrycję do wojewódzkiego miasta, do fotograficznego atelier specjalizującego się w zdjęciach dzieci. Fotografka stylizuje je do zdjęć niczym Anne Geddes swoich małych modeli – przebiera za wróżki, skrzaty, zwierzątka. Seria portretów Patrycji wypadła świetnie. - Zdjęcia są w pastelowej tonacji, Pati w sukience królewny i błyszczącym diademie. Bardzo się cieszę, że poznałyśmy Agnieszkę, bo dzięki niej Pati znalazła się w reklamie – opowiada Marzena.
Koleżanka fotografki prowadzi sklep z odzieżą dziecięcą. Stwierdziła, że może warto nowe ciuszki pokazywać na fejsbukowym profilu na modelach. Będąc u Agnieszki wypatrzyła zdjęcia Patrycji i zaprosiła Marzenę z córką do współpracy. Raz w miesiącu jadą na sesję do atelier. Pati pozuje w kolejnych stylizacjach, za partnera mając kilkuletniego synka Agnieszki. Na jednych zdjęciach Igorek w garniturku przyklęka przed nią, ofiarując pierścień, a Pati w zdumieniu i zachwycie zasłania usta. Na innych fotografiach para dzieci w sportowych strojach udaje jogging. Agnieszka jest pod wrażeniem aktorskich zdolności Patrycji, zdjęcia na facebooku zdobywają setki lajków i komentarzy, w których przewijają się określenia „królewna” i „przystojniak”. Marzena zaś widzi nową szansę dla małej. Tylko jak się wyrwać z nią z małego miasteczka? - Co innego pokonać raz w miesiącu trzydzieści kilometrów, a co innego dowozić Patkę co tydzień na warsztaty aktorskie kilkaset kilometrów – ubolewa Marzena.
Talent z pipidówki
Mama Patrycji nie przewiduje możliwości rezygnacji z planów. Ma już cel, szuka tylko sposobu, aby go osiągnąć. - Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko utknęło w naszej pipidówce, bo ja czegoś zaniedbałam. Poza tym widzę, że ma talent i będzie go rozwijać, choćbyśmy z mężem mieli się przeprowadzić do większego miasta – twardo stawia sprawę matka pięciolatki.
Jej mąż nie oponuje. Kiedy jest w domu, z zadowoleniem słucha o postępach dziecka i rozwoju jego kariery. Ostatnio pojawiła się nowa szansa. Pati dostała się do grupy najmłodszych cheerleaderek, prowadzonej w sąsiednim powiecie. Do trzech zespołów uczęszczają miejscowe dziewczęta w różnym wieku, aż po maturzystki. Prowadząca zgodziła się, żeby Marzena dowoziła córkę na próby dwa razy w tygodniu. Będzie ona najmłodszą członkinią zespołu, w którym tańczą głównie siedmiolatki. Najtrudniejszy element ich ostatniego układu to szpagat. Najstarsza grupa cheerleaderek ma na koncie medale z różnych mistrzostw. Nie tylko wykonuje trudne ewolucje, ma w programie także show z kankanem, w którym piętnasto-siedemnastolatki tańczą w falbaniastych spódnicach, wysoko zadzierając nogi. Marzena jest podekscytowana. - Myślę, że Pati sobie poradzi. Jest ruchliwa i szczupła. Może zaczniemy się codziennie gimnastykować, żeby lepiej przygotować ją do prób? - zastanawia się matka dziewczynki.
Mała modelka
Sylwia wyszła za mąż bardzo wcześnie. Zaszła w nieplanowaną ciążę z Konradem. Jego rodzice wyprawili wesele i zaoferowali młodej parze parter swojego piętrowego domu. Konrad prowadzi z ojcem firmę budowlaną, Sylwia opiekuje się dziećmi. Po Dawidzie urodziła im się Diana. Kiedy córka poszła do przedszkola, Sylwia zaczęła rozglądać się za czymś dla siebie. Zawsze lubiła się malować, w „panieńskich” czasach przed wyjazdem do dyskoteki dbała o makijaż nie tylko swój, ale też całej paczki przyjaciółek.
Ogarnąwszy swoją gromadkę znów sięgnęła po kosmetyki do makijażu, żeby wrócić do dawnej formy i potrenować makijaż na sobie. Efekty podobały się jej bardzo, koleżankom też. - Fotki z komórki nie dawały takiego fajnego efektu. Kupiliśmy z Konradem dobry aparat i obiektyw portretowy. Tak to się zaczęło – mówi Sylwia.
Jej koleżanki i znajome zaczęły wpadać na makijażowe sesje i chętnie za nie płaciły. W cenie był makijaż codzienny lub imprezowy plus seria portretów, które mogły dowolnie wykorzystać. Najczęściej jako zdjęcia profilowe, bo wkrótce w miasteczku stało się modne mieć na portalu społecznościowym zdjęcia od Sylwii. Następnym krokiem dziewczyny było otwarcie strony internetowej zachwalającej make-up i sesje zdjęciowe. W roli modelki występowały i koleżanki i obce klientki, które zgadzały się na wykorzystanie wizerunku.
Sylwia malowała też Diankę, stroiła ją w szafirową perukę, balowe sukienki i boa z kolorowych piór.Te zdjęcia robiły furorę wśród kobiet, wzbudzając ich zachwyt. „Mała modelka. Już teraz widać, co będzie robiła, jak dorośnie”, „co za księżniczka, musisz być z niej dumna” - pisały w komentarzach pod zdjęciami Sylwii.
Pasja makijażowo-fotograficzna zaczęła przynosić Sylwii pewne dochody, ale wtedy całą rodzinę spotkała ogromna tragedia. Konrad jadąc z młodszą córką miał wypadek. Sam wyszedł z niego z drobniejszymi obrażeniami, mała Diana doznała większych i pod znakiem zapytania stanęło, czy będzie mogła nadal chodzić.
Sylwia i Konrad poruszyli niebo i ziemię, aby znaleźć pomoc dla dziecka. Okazało się, że eksperymentalną operację dziewczynka może przejść w Niemczech, jednak jej koszt przekraczał możliwości finansowe rodziny. Zaczęła się żmudna praca polegająca na szukaniu dofinansowania. Rodzice Diany przygotowali plakaty i rozsyłali maile po wszelkich instytucjach, poczynając od regionalnych redakcji.
- Oprócz normalnej w tej sytuacji chęci pomocy poczułam pewien niesmak, kiedy okazało się, że na plakacie dziecko jest przebrane i ma dolepione sztuczne rzęsy z kolorowymi końcówkami – mówi Grażyna, dziennikarka z regionalnego radia. - Zdjęcie pochodzi sprzed wypadku, ale dopóki go nie zobaczyłam, nie przyszłoby mi do głowy, że można sześciolatkę wystroić w ten sposób, sfotografować i jeszcze wykorzystać takie zdjęcie na plakacie z prośbą o finansową pomoc – dzieli się wątpliwościami reporterka.
Zasięg akcji był ogromny, w chęci pomocy wiele osób i instytucji kopiowało zdjęcia Diany z internetu i jej kabaretowy wizerunek przeniknął dalej. Operację udało się przeprowadzić, dziewczynka dochodzi do siebie. Jednak na forach internetowych w całej Polsce obcy ludzie nie zostawiają na Sylwii i Konradzie suchej nitki, pytając, co mają w głowie rodzice „wyfiokowując” kilkulatkę do zdjęć. Oni sami są zajęci zdrowiem i rehabilitacją Diany, nie wiedzą, co dzieje się w sieci.
W ich miasteczku internetowy hejt jest jednak uważnie śledzony. Większość koleżanek Sylwii jest zdania, że komentatorzy przesadzają, robiąc wrzawę wokół niewinnej zabawy. Chcą chyba raczej odwrócić uwagę innych ludzi od najważniejszego – zbierania funduszy na szczytny cel. Bo liczy się tylko, żeby Dianka normalnie zaczęła chodzić.
Maja Lenartowicz/(gabi)/WP Kobieta
_ Imiona bohaterek zostały zmienione_