W "dowborowej" kondycji
- W życiu jest czas na wszystko. Oczywiście wciąż trzeba walczyć, być aktywnym, ale są rzeczy, których w moim wieku robić nie muszę. Piękna i młoda już byłam, teraz jestem na innym etapie i bardzo to lubię! – mówi Katarzyna Dowbor.
23.07.2015 | aktual.: 24.07.2015 11:36
- W życiu jest czas na wszystko. Oczywiście wciąż trzeba walczyć, być aktywnym, ale są rzeczy, których w moim wieku robić nie muszę. Piękna i młoda już byłam, teraz jestem na innym etapie i bardzo to lubię! – mówi Katarzyna Dowbor.
Zawsze tak trudno się z panią umówić?
Pracujemy właśnie nad piątą serią programu „Nasz nowy dom” i cały czas jestem w rozjazdach. Na zdjęcia wyjeżdżamy na cały tydzień, zaczynamy o świcie, kończymy późno...
Nie każdy wytrzymałby takie tempo!
Na pewno byłoby mi łatwiej, gdybym miała 10 czy 15 lat mniej. Ta praca jest wymagająca nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Nasi bohaterowie to wspaniali ludzie bardzo mocno dotknięci przez los. Trudno pozostać obojętnym na ich historie. A zaangażowanie spala nas bardziej niż wysiłek fizyczny.
Jak udaje się pani być w tak dobrej formie mimo upływu lat?
Istnieje coś takiego fajnego jak adrenalina. Pojawia się wtedy, kiedy robimy coś, co nas pasjonuje, co daje satysfakcję. To ona sprawia, że człowiek ma napęd i do życia, i do pracy. Ale oczywiście okupione jest to naprawdę dużym wysiłkiem, stresem. I zawsze odbywa się kosztem rodziny.
Czasem chciałabym sobie po prostu posiedzieć w ogródku... Powiem szczerze: jestem zmęczona. Nie jest tak, jak to niektóre gwiazdy opowiadają w wywiadach: że jest cudownie! Bo pracuję zawodowo, zajmuję się dzieckiem, gotuję, robię przetwory, a w wolnym czasie uwielbiam pielić w ogródku. Do tego jestem wspaniałą żoną i kochanką, a na każdą imprezę wychodzę pachnąca, inaczej ubrana. Ja kiedy wracam z planu i miałabym wyjść na oficjalną imprezę albo nawet do znajomych – jak pomyślę, że mam się przygotować, umalować, uczesać, ubrać – to wolę w dresie, bez makijażu, posiedzieć w domu.
To bardzo krzepiące dla nas, zwykłych – jak o sobie myślimy – kobiet.
Nie jesteśmy od tego, by 24 godziny na dobę być w pełnej gotowości: piękne, pachnące, wymalowane! Ja wstaję rano, patrzę w lustro i odwracam głowę. No nie ma cudów.
W jednym z wywiadów powiedziała pani, że teraz nie zgodziłaby się wystąpić w „Tańcu z gwiazdami”.
Umówmy się – pięćdziesięcioparoletnia kobieta stając obok dwudziestoparoletniej dziewczyny nie ma szans. W życiu jest czas na wszystko. Oczywiście, że trzeba walczyć, trzeba być aktywnym, ale są rzeczy, które mogłam robić 15, 20 lat temu, a nie muszę ich robić teraz. A poza tym, do czego jest mi potrzebny „Taniec z gwiazdami”?
Uczestnicy mówią, że w ten sposób udowadniają sobie, że potrafią podołać nowemu wyzwaniu.
Ale ja podołałam nowemu wyzwaniu. Prowadzę poważny program i w tym momencie to jest dla mnie priorytet. A jeżeli mam wolną chwilę, wolę spędzić ją z dziećmi, z moimi zwierzakami... Gdybym taką propozycję dostała jakieś 15 lat temu, to kto wie…
Pamiętam panią jako pierwszą aktywną sportowo dziennikarkę. Prowadziła pani program „Apetyt na zdrowie”, jeździła na nartach…
Nadal jeżdżę. Dwa lata temu wygrałam nawet narciarskie mistrzostwa Polski gwiazd, a ponieważ kolejne jak na razie się nie odbyły, wciąż jestem aktualną mistrzynią. Cały czas jestem aktywna, nie umiem już bez tego żyć: jeżdżę na rowerze, konno. Może już nie tak intensywnie jak kiedyś, z nikim się już nie ścigam. Ale nadal sprawia mi to ogromną przyjemność.
Myśli już pani o pomysłach na kolejne programy?
Teraz mam inne zadania. Uważam, że trzeba się skupiać na tym, co człowiek ma do zrobienia w danej chwili. Jeśli „Nasz nowy dom” zejdzie z anteny albo producenci zmienią osobę prowadzącą, pomyślę o czymś innym. Niekoniecznie telewizyjnym. Moim niespełnionym marzeniem jest stworzenie „Dowborowego Dworu”, czyli gospodarstwa agroturystycznego, w którym miałabym dużo koni, psów, kotów i fajnych gości. Może wtedy mogłabym się tym zająć, o ile będę miała na to siły.
Zwłaszcza, że zmaga się pani z nadczynnością tarczycy.
Kiedy biorę leki, czuję się w miarę dobrze. Muszę się jednak bardzo pilnować, ponieważ ciągle o nich zapominam. Natomiast bardzo źle czuję się z tym, że mam nietypowe objawy; bo przy nadczynności powinnam być chuda jak patyk.
A tymczasem mimo nadczynności swego czasu bardzo pani przybrała na wadze.
Przytyłam, bo okazało się, że miałam chorobę Gravesa-Basedowa i przez pół roku dostawałam dużą dawkę sterydów. Ta kuracja zaleczyła chorobę, uratowała mi oczy, ale nie ma osoby, która po niej nie przytyje. Coś za coś. Było mnie 20 kilogramów więcej. Teraz jest już lepiej, ale i tak trochę za dużo.
Choroby tarczycy nie bez powodu nazywane są cichym zabójcą.
Często kompletnie nie zdajemy sobie sprawy, że mamy z nią problem. Czasami przez wiele lat. Ja w pewnym sensie miałam szczęście, że dopadła mnie choroba Basedowa, bo jej symptomy w postaci wytrzeszczu oczu są bardzo widoczne, więc lekarze w miarę szybko wiedzieli, w jakim kierunku diagnozować. Wydaje mi się, że w Polsce choroby tarczycy traktowane są po macoszemu. Nie mogę zrozumieć też, dlaczego tak trudno je zdiagnozować, skoro wystarczy sprawdzić TSH, FT3 i FT4. Ja kontroluję je raz w miesiącu.
A jak udało się pani wrócić do poprzedniej wagi?
Żeby wrócić do normy po sterydach, chodziłam dwa razy w tygodniu na zajęcia z indywidualnym trenerem. To mi bardzo dobrze robiło – nie tylko schudłam, ale i świetnie się czułam. Niestety, teraz nie mam kiedy, i bardzo tego żałuję.
Wiele kobiet w naszym wieku obsesyjnie pragnie zatrzymać czas, a wręcz cofnąć oznaki starzenia.
To normalne, że każda kobieta, niezależnie od wieku, chce wyglądać atrakcyjnie. Ale w pewnym momencie trzeba zajrzeć w swoją metrykę. Kiedyś Ania Dymna powiedziała mi: „Młoda, piękna i zgrabna już byłam. Teraz jestem na innym etapie”. I to jest prawda. Trzeba się umieć cieszyć z tego, że się ma 50 lat, a nie żyć tak, jakby najważniejszym celem było wyglądać jak dwudziestolatka. Zawsze mówię, że wszyscy młodzi ludzie są piękni swoją młodością. Natomiast kobieta pięćdziesięcioletnia, choćby nie wiem co robiła, nie wiem jak się ostrzykiwała i gimnastykowała, to i tak nie będzie już miała ciała młodej dziewczyny. Nawet jeśli będzie taka super hiper piękna i zadbana. Ja uważam, że są ciekawsze rzeczy do zrobienia niż skupianie się tylko na swoim wyglądzie. Mnie by się też nie chciało z lenistwa, bo przecież w takie zabiegi trzeba wkładać sporo wysiłku!
U wielu kobiet w tym wieku pojawia się inne pytanie: co wypada nosić, a czego już raczej nie.
Trzeba znaleźć złoty środek. Nie wolno "przeginać" w żadną stronę. Czasami takie odmładzanie się na siłę kobiety ośmiesza. Mówi się o nich „dzidzia piernik”. Co nie znaczy, że po pięćdziesiątce mamy ubierać się w kostiumik albo luźne, zakrywające całe ciało „worki”. Moja stylistka Kasia wymyśliła mi styl ubierania, który doskonale wpisuje się w mój charakter. Bo styl nie polega na tym, że zrobię z siebie laskę: założę mini – nogi mi dobre zostały, więc mogłabym – szpile, i będę udawała kogoś, kim już nie jestem. Ja często noszę młodzieżowe rzeczy. Chodzę w trampkach, i to na okrągło, ale noszę długie spodnie oraz bluzki, które odkrywają, co można odkryć, a co trzeba zakryć – zakrywają. I nie wkładam sukienki z wielkim dekoltem, żeby epatować seksualnością, bo nie o to w tym wieku chodzi.
Jedna z aktorek stwierdziła, że kobieta pięćdziesięcioletnia staje się dla mężczyzn niewidzialna.
To bzdura. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Wszystko zależy od kobiety. Uważam, że wiek nie ma tu żadnego znaczenia. Kobieta w naszym wieku potrafi emanować seksem dużo bardziej niż młoda dziewczyna. Niewidzialność, o której pani mówi, moim zdaniem wynikać może z czegoś innego. Z tego jak kobieta czuje się w swoim ciele, sama ze sobą. Czasami stają się dla mężczyzn niewidzialne kobiety po dwudziestce. Bo nie mają w sobie „tego czegoś”. Seksapilu – jak to kiedyś nazywano. I nie pomoże obcisła bluzka, minispódniczka i odsłonięty brzuch. Przecież seksualność jest czymś więcej niż tylko zewnętrzną otoczką. To coś, co mamy w sobie. Są osoby, które seksapil mają w spojrzeniu, sposobie poruszania się, mówienia, śmiechu. A są i takie, które niby mają piękne ciało i młodość, a są tak „schowane”, że raczej odpychają, niż przyciągają.
Myślę, że bardzo często taką łatwość uwodzenia mają kobiety dojrzałe, atrakcyjne również dlatego, że znają swoją wartość. Z jednej strony nie możemy być zbyt pewne siebie, ale z drugiej – zbyt wycofane. Najważniejsza jest równowaga. Naprawdę, to czy będziemy „widzialne”, czy nie zależy od nas. Uważam, że z seksualnością łączy się też radość życia. Umiejętność cieszenia się ze wszystkiego. I wiek nie ma tu żadnego znaczenia.
Cały wywiad można przeczytać w lipcowej * „Modzie na zdrowie”*, dostępnej tylko w najlepszych aptekach.