Kobiety szarej strefy
Mam córkę i trochę się martwię. Martwię się, ponieważ dorasta w kraju, w którym kobiet się nie szanuje. Nie szanuje się ich wyborów, ich życia, ich pracy. Ignoruje ich żądania, ich sugestie, wyśmiewa pomysły. Mniej się im płaci. I ogólnie często daje do zrozumienia, że za bardzo się szarogęszą.
30.10.2013 | aktual.: 31.10.2013 08:40
Mam córkę i trochę się martwię. Martwię się, ponieważ dorasta w kraju, w którym kobiet się nie szanuje. Nie szanuje się ich wyborów, ich życia, ich pracy. Ignoruje ich żądania, ich sugestie, wyśmiewa pomysły. Mniej się im płaci. I ogólnie często daje do zrozumienia, że za bardzo się szarogęszą. Wymyśla się dla nich nazwy, określenia, które od razu kwalifikują je do poszczególnych grup. Są więc „wojujące feministki”, „Matki Polki”, „wózkowe”, „karierowiczki”, „kury domowe”, „stare panny”.
I wszystko jasne – jedna poświęca się rodzinie, ale nie ma ambicji; inna ma ambicje, ale zero instynktu macierzyńskiego, a to odejmuje jej 99 procent kobiecości, bo co to za kobieta bez dziecka; wózkowa ma dzieci i rodzinę, ale jest pyskata i agresywna, a do tego jest beznadziejną matką. Stara panna – to akurat proste, to stara kobieta, której nie chce żaden mężczyzna, a ich zainteresowanie to przecież, zaraz obok macierzyństwa, druga rzecz, która nadaje sens naszemu życiu...
Proste, co?
Piszę to w związku z kolejną próbą wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji. Jaki tu związek? Otóż przy każdej takiej okazji (a były już takie i boję się, niestety, że będzie ich jeszcze kilka) okazuje się, że tak naprawdę, po pewnych modyfikacjach kryteriów, w Polsce istnieją tylko dwa rodzaje kobiet: święte i dziwki. Naprawdę, wystarczy przejrzeć różne komentarze i fora internetowe, a zapewniam, że odzwierciedlają one o wiele lepiej to, jak podzielona jest Polska, niż wszystkie debaty sejmowe razem wzięte.
Święta to jest ta, która rodzi, nawet jeśli dziecko jest z gwałtu, jeśli ma urodzić się z taką wadą genetyczną, która pozwoli mu przeżyć na tym świecie zaledwie kilka godzin i to w bólu; rodzi, chociaż grozi to jej zdrowiu, chociaż osierocić może dzieci, które już ma. Nie ma z tym problemu, bo robi to, co w jej rozumieniu jest właściwe, zgodne z jej sumieniem. Są takie kobiety, wszyscy to wiemy. Nie do mnie należy je oceniać, mogę tylko patrzeć z boku i podziwiać lub dziwić się, ale krytykować nie zamierzam. Nie ośmielę się.
Problem polega na tym, że jeśli nie należysz do grupy świętych i w głębi ducha podejrzewasz, że byłabyś gotowa zdecydować się na aborcję w niektórych przypadkach (na przykład tych wymienionych wyżej), to jesteś dziwką. Nieważne, czy w ostateczności zdecydowałabyś się na ten krok. Liczą się już same zamiary.
"Ty nie uprawiasz seksu, tylko rozkładasz nogi". "Puszczasz się. Dajesz dupy. Każdemu, bez namysłu, a jak wpadniesz, to jesteś głupia, bo się nie zabezpieczasz". Poczytajcie, kochani, te komentarze. Tak właśnie postrzegane są kobiety, które zaliczają „wpadkę”. Jak mogłaś nie pomyśleć o zabezpieczeniu? Antykoncepcja – mówi ci to coś? Wypomina się tobie nawet to, że nie miałaś przy sobie prezerwatywy. Tak, ty, właśnie ty, puszczalska babo! To co, że nie ty ją zakładasz i że ewentualny owoc uprawianych przez ciebie bezeceństw przynajmniej w biologicznym ujęciu ma dwoje rodziców, to nie ma znaczenia. Bo przecież wszyscy wiedzą, że takie kobiety to potem „panny z dzieckiem”. Same, opuszczone. Żyją solo z nieślubnym dodatkiem. I dobrze im tak. Bo rozłożyły nogi.
Gdzieś pomiędzy świętą – rodzącą a puszczalską – niezabezpieczoną znajduje się szara strefa, w której znajduje się jakieś 90–95 procent Polek. Ani nie są święte, ani seksualnie rozpasane i niemoralne. Są normalne. Zwykłe kobiety, po prostu. Kobiety, których nikt nie zauważa w kraju zakochanym w skrajnościach.
Niektóre z nich rodzą, ale potem żałują. Inne rodzą i są szczęśliwe, ale dałyby innym wybór, bo czemu nie? Jedne zwyczajnie nie chcą być matkami. Są i takie, które nigdy nie myślały o aborcji, ale w ich życiu przydarzyło się coś, co je do tego skłoniło. Zmusiło? Tak, wiem, że to wszystko to kwestia wyboru, niezależnie od okoliczności. Ale nie można zmuszać do męczeństwa, do bohaterstwa, a nawet do zwykłego macierzyństwa. Bo to nie jest dziedzina, w której przymus jest najlepszym doradcą.
Te kobiety nie rozkładają nóg, nie puszczają się. One po prostu żyją. Kochają. Bywają nierozważne, bywają bezmyślne, a czasami mają po prostu pecha. Albo szczęście – zależy to od ich własnych życiowych planów, oczekiwań. Ale nie puszczają się. To, co uprawiają, to jest ich własna, absolutnie prywatna przestrzeń. Mieści się w niej ich seksualność, duchowość, ich prywatny moralny kompas i nikomu nic do tego, czy wyznacza on ten sam kierunek dla każdej z nich. Z nas!
Zresztą skoro posłom wolno głosować zgodnie z własnym sumieniem, to dlaczego innym ludziom nie wolno w zgodzie z nim żyć? Dlaczego kobieta ma sumienie tylko wtedy, kiedy robi to, co jej się nakazuje? Co nakazują jej stereotypy, uprzedzenia, czyjeś poczucie moralnej wyższości?
Zresztą te same osoby, które uważają się za szlachetne, prawe i takie ludzkie, potem doradzają, aby niechciane dziecko zostawić w szpitalu albo podrzucić do okienka życia. Takie jest podejście obrońców życia nienarodzonego. Kiedy już się urodzi, można je gdzieś podrzucić, jak niechcianą paczkę. Oznajmia się to tonem oburzonym niedostrzeganiem tej tak oczywistej opcji.
Zapewniam was, że dla większości kobiet ani aborcja, ani oddanie dziecka to nie jest jakaś lekka decyzja. To dramat, często koszmar; decyzja, która może zadecydować o ich całym dalszym życiu. Ale to ich życie. Ich wybór. I chociaż wiem, że już o tym pisałam, to będę się w tym temacie powtarzać zawsze, uparcie, nieustannie. Ja, babka z szarej strefy. Wierzę, że nie jestem tu sama.
(ma)