Pierwsza Dama zarabia sama
Zarobki polityków to zawsze gorący temat. Rozlegają się głosy populistyczne: rząd nic nie robi, posłowie piją i tyją za nasze podatki, a wszyscy na Wiejskiej to złodzieje. Są również inne głosy, które podkreślają wagę i odpowiedzialność w pełnieniu publicznych funkcji i skłaniają się ku temu, aby pensje ministrów zrównać z zarobkami prezesów wielkich firm. W końcu kierowanie państwem to trochę jak kierowanie korporacją. No, przynajmniej teoretycznie.
Prawdziwa dyskusja rozpoczęła się, kiedy zaproponowano pensję dla pierwszej damy, czyli małżonki prezydenta (PiS najprawdopodobniej wycofa się z tego projektu). W końcu ze względu na obowiązujące przepisy Agata Kornhauser-Duda musiała zrezygnować z życia zawodowego (była nauczycielką niemieckiego) i zacząć pracę w roli dyplomatki. I chociaż praktycznie nie udziela się publicznie, brakuje jej nawet na niektórych uroczystościach państwowych, to ma związane ręce. Jest żoną swojego męża – przynajmniej na poziomie ekonomicznym. Dopóki nie zmieni się w Polsce prawo i nie pozwoli się jej zarabiać to, według mnie, powinna otrzymywać pensję
No dobrze, ktoś powie, ale jaką pracę wykonuje pani Duda? W porównaniu z poprzednimi damami właściwie jest nieobecna. Objęła patronatem kilka inicjatyw, ale prawie jej nie widać. Może warto więc zastanowić się – albo najlepiej zapytać ją samą – co wchodzi w skład jej obowiązków jako żony prezydenta? Może tego typu spis zadań, podobnie jak w każdej umowie o pracę, ułatwiłby zrozumienie ludziom, dlaczego należy jej płacić? Nie zastanawialibyśmy się, czemu powinna dostawać pensję i to znacznie przewyższającą średnią krajową.
Przy okazji protestów w sprawie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej środowiska feministyczne wzywały ją do tego, aby opowiedziała się za prawem kobiet. Ona milczała. Myślałam, że to dlatego, że nie chce ujawnić swojego zdania, które mogłoby być inne niż to dominujące w PiS-ie. Ale pani Duda nie mówi nic. Biorąc pod uwagę, że jest córką poety, wybitnego literata, Juliana Kornhausera, to jednak dziwne. Nie zrozumcie mnie źle: nie chcę na siłę zmuszać nikogo do publicznej aktywności. Jedna kobieta lubi publiczne wystąpienia, inna czuje się w nich niepewnie. Niepokoi mnie jednak, że nie tylko nie wiemy, jakie poglądy ma pani prezydentowa, ale nie wiemy również, co takiego robi. I stąd kontrowersje wokół jej ewentualnej pensji.
Zobacz także: Podjęły decyzje, które zmieniły ich życie i nie żałują
A jak to jest w innych krajach? Media lubią porównywać nas do Ameryki, zatem warto nadmienić, że Michelle Obama nie zarabia. Jej mąż od lat postuluje wprowadzenie pensji dla żon prezydenta i argumentuje to zrównaniem pensji kobiet i mężczyzn. Podoba mi się to rynkowe określanie pracy polityków. Tym bardziej, że sama Michelle to charyzmatyczna inicjatorka wielu kampanii społecznych. A przy tym często udzielająca się w mediach kobieta, która nie boi się głosić feministycznych poglądów (poza tym: widzieliście, jaka jest wysportowana?)
Ale nie za mięśnie i sześciopak powinno się dostawać kasę, a za pracę na rzecz innych. Może pensja dla pani prezydentowej obudziłaby ją z letargu i sprawiła, że zaczęłaby angażować się w życie publiczne?