Żadna praca jej nie straszna. Wszystkie przypadki Katarzyny Grocholi
Pracowała jako salowa, konsultantka w biurze matrymonialnym i pomocnik cukiernika. Dziś uważana jest za jedną z najpopularniejszych polskich pisarek. Świetnie rozumie problemy kobiet i dla wielu z nich jest inspiracją oraz autorytetem. Sam życiorys Grocholi jest świetnym tematem na bestseller.
Samotnie wychowała córkę, pokonała chorobę nowotworową, wybudowała dom, sukces odniosła w wieku dojrzałym. Mając ponad 50 lat, zdecydowała się wziąć udział w "Tańcu z gwiazdami". Pokazała kobietom, jak można walczyć z kompleksami i być aktywną w każdym wieku.
Grochola przeszła w życiu przez wiele. - Moje życie nie jest usłane różami tylko dlatego, że jestem pisarką. Choroby, śmierć bliskich, rozpacz, dotykają mnie w takim samym stopniu jak innych – mówiła w jednym z wywiadów.
Zobacz też:
Salowa Grochola
Pisarka urodziła się 18 lipca 1957 roku. Już jako dziecko wiedziała, co chce w życiu robić. Jak sama wspomina, pierwszą powieść napisała w szkole podstawowej. Tekst, który naskrobała w zeszycie od matematyki, liczył 14 stron. Miłość do pisania zagwarantowała jej dobry wynik na olimpiadzie polonistycznej, dzięki której dostała się do liceum bez egzaminów.
Pisała zawsze i wszędzie, nawet na lekcjach. – Na chemii pisałam krótkie formy literackie, a na fizyce dłuższe – opowiada.
Po skończonej szkole trzeba było jednak za coś żyć. Grochola łapała się różnych zawodów. Pracowała w fabryce soków, ale jak sama żartobliwie zauważa, za dużo przytyła, więc zrezygnowała. Potem przyszedł czas na sprawdzenie się jako salowa. Próbowała też chodzić do szkoły pomaturalnej dla analityków medycznych, a gdy nie wyszło, zamieniła ją na szkołę dla nauczycieli nauczania początkowego. Za pracą wyjechała swojego czasu także za granicę. Była sekretarką i maszynistką.
W 1980 roku urodziła się jej córka, Dorota. Po powrocie do Polski pracowała w korekcie, próbowała założyć własną firmę, która ostatecznie splajtowała, działała w Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej.
Pisanie na poważnie
W 2001 roku napisała „Nigdy w życiu!”, powieść, dzięki której zyskała ogromną popularność wśród polskich czytelników.
- Pamiętam moment, który był dla mnie przełomem. Dobiegałam czterdziestki, córka na obozie narciarskim, mąż z kochanką na wyjeździe, minus 22 stopnie, a ja błąkałam się po pustym domu. Czułam wyłącznie bezgraniczną rozpacz. I nagle, gdy ściągałam coś z półki, przypadkiem spadła książka. Banalny poradnik w stylu „jak być szczęśliwym”. Otworzyłam go i przeczytałam zdanie: „Wypisz 10 pozytywnych rzeczy, które zdarzyły ci się dzisiejszego dnia, niezależnie od tego, jak się czujesz. Jeśli tego nie potrafisz, to znaczy, że nie żyjesz”. Wzięłam do ręki ołówek i zaczęłam wypisywać punkt po punkcie. Nagle dotarło do mnie, że na każdą sytuację mogę patrzeć albo poprzez to, czego nie mam, albo poprzez to, co jednak mam - opowiada.
Toksyczne związki
Losy jej bohaterek śledzą miliony czytelniczek, ona sama przeżyła kilka gorszych momentów w swoim życiu prywatnym. Dwa razy wychodziła za mąż. Pierwsze małżeństwo rozpadło się lata temu, w drugim miało dochodzić do przemocy domowej.
- Całe życie uprawiam hazard. Wyszłam za mąż za alkoholika, zaufałam parę razy w istotnych sprawach bardzo nieodpowiednim ludziom, budowałam dom, mając w kieszeni 30 tysięcy złotych. Za każdym razem to było stawianie wszystkiego na jedną kartę - mogło się nie udać i często się nie udawało – przyznała w jednym z wywiadów.
Jakiś czas temu głośno było o wywiadzie jej córki w programie Magdaleny Mołek, „W roli głównej”. Szelągowska po raz pierwszy przyznała wtedy, że jeden z partnerów jej mamy był pedofilem. – Działy się różne złe rzeczy. Myślę, że nie dostałam tyle wsparcia w dzieciństwie, ile powinnam była dostać – mówiła. Niedługo później pisarka zapewniała, że córka nigdy nie padła ofiarą molestowania seksualnego, a ona szybko zakończyła ten związek.
- Zostawiłam go, musiałam chronić dziecko. Chcę jednak podkreślić, że moja córka nie była molestowana. O tym, że człowiek, któremu zaufałam, jest pedofilem, dowiedziałyśmy się dopiero później. Gdy tylko w domu zaczęło się robić nie w porządku, to ja ją z niego szybko wyprowadziłam i zaczęłyśmy wszystko od nowa. Każda kochająca matka by tak zrobiła – tłumaczyła w rozmowie z „Faktem”.
Lekarze mówili jej, że nie będzie żyć
Nieuczciwi, niebezpieczni partnerzy nie byli jej jedynym zmartwieniem w życiu. Katarzyna Grochola lata temu zachorowała na nowotwór. Diagnozę usłyszała po tym, jak zasłabła na ulicy. Cudem trafiła do szpitala. Po badaniu okazało się, że ma raka.
- Lekarze powiedzieli mi, że nie będę żyć przy tym stopniu zaawansowania nowotworu. Trafiłam do bardzo dobrych lekarzy, którzy zdecydowali się mnie operować, mimo że nie byłam skierowana na operację. Reszty dokonała już siła wyższa. Usłyszałam, że mam raka w ostatnim stadium i że mam się przygotować na najgorsze. Więc poszłam do prawnika, załatwiłam sprawy mieszkaniowe, napisałam testament, skontaktowałam się z rodziną, kto się może zająć moją córką, jeśli umrę. Bardzo poważnie podeszłam do tych spraw. Natomiast cała reszta nie zależała ode mnie, a bardzo chciałam żyć – wspominała.
Gdy wyzdrowiałam, mówiła, że w życiu każdego człowieka potrzebne są takie trudne momenty. – Chorobę można zatrzymać, a na pewno trzeba próbować – mówi.
Wszystkie miłości pisarki
Jej skomplikowana historia do dziś inspiruje innych. Mimo upływających lat pokazuje, że można cieszyć się życiem, nawet jeśli daje w kość.
- Kiedy patrzę wstecz na moje życie, to widzę, że nawet rozwody, zdrady, nowotwór, to wszystko było dla mnie dobre, choć w swoim czasie wywołało wiele cierpień. Nie mam cienia wątpliwości, że te tragedie były jednocześnie happy endami, zazwyczaj kończyły coś, co powinno było się zakończyć i otwierały przede mną nowe możliwości - powiedziała na łamach „Urody Życia”.