"W 70 proc. przypadków kobiety strzelają lepiej". To dla nich jest różowa broń
Gdy inne dziewczynki marzyły o lalkach, Sonia Szymanek napisała do Mikołaja list z prośbą o pistolet na kulki. Dziś, po latach treningów i medalach w kadrze Polski, sama uczy strzelania. Nie tylko ona, ale też Kajetan, który prowadzi strzelnicę, przekonuje, że "kobietom idzie lepiej". A ich rola w szeroko rozumianym bezpieczeństwie jest większa, niż może się wydawać.
Wejście do podziemi od razu wywołuje ciarki. Nic dziwnego, bo w środku jest znacznie zimniej, niż na rozpalonym słońcem betonowym podwórku, w słoneczny sierpniowy dzień. Ale to nie jedyny powód, który sprawia, że od wejścia czujemy, że strzelnica - na swój sposób - to specyficzne miejsce.
Zapach spalenizny, może nawet siarki, czuć dopiero po przejściu dwóch korytarzy, po wejściu do specjalnej strefy. Wcześniej czuć tylko chłód i wilgoć. To charakterystyczne dla starych piwnic wrocławskich kamienic i budynków, "co to jeszcze pamiętają Niemca". W takim mieści się strzelnica przy ul. Sztabowej.
Dla kogo jest strzelnica? Za kontuarem różowy karabin
Za blatem, na ścianie, jest cała wystawka broni. Wśród czarnych pistoletów i karabinów, bryluje kilka charakterystycznych egzemplarzy.
Karabin MSBS Grot jest fabrycznie różowy. Tak samo jak pistolet – Vis100. - Właśnie wchodzi do wyposażenia polskiej armii. Obie konstrukcje zresztą są polskie – produkowane w Radomiu. - Żona chciała, żebyśmy mieli różową broń - śmieje się Kajetan, który strzelnicę War Zone we Wrocławiu prowadzi właśnie ze swoją drugą połówką. I wspólnikiem.
- Fajnie, że mamy tę broń w kolorze, bo poza berettą, która jest nieco bardziej charakterystyczna, dla laika każdy pistolet wygląda w zasadzie tak samo. Dodatkowo to też egzemplarze, które nie generują aż takiego odrzutu, a chodziło nam o to, żeby strzelanie nie było mordęgą. Do tego różowe pistolety i karabiny wpisują się idealnie do pakietów – opowiada Kajetan.
Pakiety to wręcz konieczność, bo strzelnica – wbrew pozorom – to częste miejsce randek. - Jest tylko jeden taki dzień w roku, w którym zawsze zaczynamy dużo wcześniej i kończymy grubo po godzinach. To walentynki - mówi Kajetan. Jak dodaje, próbowali już wszystkiego: - Żadne pakiety na dzień ojca, dziadka ani inne podobne święta nie sprzedają się tak, jak te na święto zakochanych.
- Czasem panie szukają podstępu. Mówią, że skoro karabin jest różowy, to pewnie jest słabszy albo gorszy. A wcale tak nie jest. Różnią się tylko kolorem. Czasem zdarzają się też klientki, które chcą dużej dawki emocji, wybierają najmocniejszy rewolwer, najmocniejszą strzelbę i wtedy wychodzą zadowolone. Ale z zasady stereotypowe podejście się sprawdza i damskie pakiety są całkiem popularne - mówi Kajetan.
Do tego - co tu dużo mówić - różowy pistolet czy karabin są bardzo fotogeniczne.
Pistolet na kulki jako życzenie na gwiazdkę ośmiolatki
Gdy Sonia była małą dziewczynką, poprosiła Mikołaja o pistolet na kulki. Z bronią była obeznana od dziecka. Jej tato strzelał od czasów wojska. - Broń w domu zawsze była, a ja zawsze chciałam strzelać - mówi z perspektywy ponad dwóch dekad. Zaczęła w wieku ośmiu lat, od broni pneumatycznej.
- Absolutnie nie byłam dyskryminowana przez rówieśników. Ba – moje osiągnięcia były opisywane nawet w szkolnych gazetkach - wspomina. - Mama też przyklasnęła. W końcu co miała zrobić - dodaje z uśmiechem.
Po latach treningów, Sonia dostała się do kadry Polski, w której strzelała przez sześć lat. - To sport wymagający psychicznie. My nie walczymy tam z przeciwnikiem. Walczymy z samym sobą. Tylko my jesteśmy odpowiedzialni za to, czy ta dycha padnie, czy nie padnie. Bo spośród czterdziestu ustawionych obok siebie w rzędzie kobiet, teoretycznie strzelić może każda - ocenia.
Ale praktyka jest inna, zwłaszcza w przypadku tych najlepszych.
- Oddanie 40 strzałów z broni pneumatycznej trwało od godziny do godziny i 15 minut. Na każdych zawodach ogólnopolskich wszyscy wiedzą, kto jest w kadrze, więc siedzą za tobą, patrzą na ciebie i po prostu oglądają. To trudniejsze niż może się wydawać - mówi Sonia, która po sześcioletniej przygodzie w kadrze przeszła na inny typ strzelania. Dziś również szkoli, w tym także kobiety.
Kto się dobrze bawi na strzelnicy?
Kobiet na wrocławskiej strzelnicy, podczas naszej obecności, jest całkiem sporo. Jest też sporo par. Randka na strzelnicy nie zawsze jednak musi być dobrym pomysłem. Kajetan przekonał się o tym wielokrotnie.
- Dobrze, gdy inicjatorką takiego wypadu jest kobieta. Wtedy zwykle wszyscy dobrze się bawią. Gorzej, jak jest odwrotnie. Wychodzi, że odrzut zbyt silny, hałas za duży, albo ktoś po prostu się nie odnajduje. Natomiast panowie z zasady bawią się dobrze. Przynajmniej do momentu, w którym nie okazuje się, że to ich partnerkom idzie lepiej - dodaje ze śmiechem.
- Zauważyłaś - twój kompan po oddaniu pierwszego strzału powiedział: "wow! Jak w grze!". Ty podeszłaś na chłodno i twoje strzały były bardziej trafione - nawiązuje do naszej serii.
Podobne spostrzeżenia na temat strzelania kobiet ma Sonia, która - już nie jako kadrowiczka, lecz jako instruktorka i ekspertka - funkcjonuje z bronią codziennie. - W 70 proc. przypadków myślę, że kobiety na początku strzelają lepiej - ocenia. Jak przekonuje, kobiety - w odróżnieniu od mężczyzn - słuchają instruktora i wykonują dokładnie jego polecenia.
- Z facetami jest różnie. Jak już dorwą się do pistoletu czy karabinu, to zdecydowanie bardziej atawistycznie do niego podchodzą. A mówiąc wprost - włącza im się tryb Rambo. Nie mówię, że łamią zasady bezpieczeństwa, bo nie o to chodzi, ale po prostu nie słuchają dokładnie, co się do nich mówi, więc postępy idą im wolniej. Kobiety podchodzą z dystansem, wiedzą, że może być to groźne, więc jak przychodzi para, kobieta po prostu strzela lepiej - tłumaczy.
Strzelanie – w ramach rozrywki - nie jest trudne. Gorzej z samą obsługą broni, ale na strzelnicy do dyspozycji każdego strzelającego jest instruktor. Szkoli, pokazuje jak przeładować broń, zwraca uwagę, by muszki nigdy nie kierować w ścianę, ziemię czy innych strzelających.
Ale na strzelnicę nie wszyscy przychodzą tylko po to, by się pobawić.
Strzelnica nie tylko dla rozrywki
- Mieliśmy dwa piki, w których chętnych do strzelania było mnóstwo. Pierwszy, jak wybuchła pandemia. Ludzie chyba jakoś instynktownie czuli, że jeszcze chwila i z bronią w ręku będą musieli walczyć o jedzenie i papier toaletowy, więc przychodzili uczyć się strzelać - śmieje się Kajetan. Z drugiej fali popularności jednak już nie żartuje.
- To moment, w którym wybuchła wojna. Wtedy przychodzili do nas ludzie, którzy nie tylko chcieli, ale wręcz musieli nauczyć się strzelać - opowiada.
Kajetan prowadził darmowe szkolenia dla mieszkających w Polsce Ukraińców, którzy wybierali się na front. - Przychodziły do nas te młode chłopaki, ale przecież nie tylko oni. Ok. 20 –30 proc. to były kobiety. Matki też uczyły się strzelać. W pamięć zapadła mi Ukrainka z synem. Była też kobieta, która mogła mieć na oko 50-60 lat - wspomina.
Każde z nich wiedziało, że jak chcą wrócić do ojca czy męża, musi obyć się z bronią. We wrocławskiej strzelnicy mieli taką możliwość. - Na Ukrainie używa się wariacji AK, które różnią się w zasadzie nabojami i trochę ergonomią. Na front dostali też sporo broni zachodniej i wszystko to w zasadzie mamy tutaj – u nas – pokazuje wystawkę.
Strzelanie zawsze parami
Na stronie internetowej War Zone jest duży napis na czerwonym tle: Strzelanie jest możliwe przy minimalnej liczbie 2 osób. - To nie jest przypadek - mówi Kajetan. Treść napisu przytacza w odpowiedzi na pytanie, czy spotkały go w związku z prowadzeniem strzelnicy jakieś "nieprzyjemności".
- Samobójstwo. Jedno dokonane, drugie niemal, bo po wyjściu od nas. U nas się nie udało, ale podejść było kilka - dodaje.
Samobójstwa na strzelnicy nie są niczym niespotykanym. Ostatnie, o którym informowały media, miało miejsce 18 lipca w Białymstoku. - Nam się przytrafiło na początku działalności. To były wakacje, przełom lipca i sierpnia. Jakoś niedawno była rocznica. Gość umówił się na ostatnią godzinę... Wszystko odbyło się w obecności instruktora – wspomina Kajetan.
Od tego czasu wszyscy byli bardziej ostrożni i bardziej wyczuleni. - To wtedy wprowadziliśmy zasadę, że na strzelnicy obowiązkowo muszą być dwie osoby plus instruktor. Do tego bardzo zwracamy uwagę na to, jak zachowują się klienci - mówi.
Przypadek samobójcy we wrocławskiej strzelnicy nie był bowiem odosobniony. - Mieliśmy klienta, który miał kilka podejść do tego, żeby wejść. Czerwona lampka zapaliła nam się już za pierwszym razem - zaznacza.
Byliśmy na to przygotowani. U nas się nie udało. Zabił się zaraz po wyjściu ze strzelnicy. Znalazł sobie inny sposób. Skoczył z dźwigu - opowiada Kajetan.
Polacy coraz chętniej się zbroją. Nie czeka nas problem z USA?
Z analizy opracowanej przez branżowy serwis milmag.pl, na podstawie danych policyjnych, wynika, że w 2014 roku niespełna 200 tys. osób w Polsce miało pozwolenie na broń (w tym m.in. do celów sportowych, łowieckich czy ochrony osobistej). W 2024 liczba ta wzrosła do 367,5 tys.
Mimo to broń to w Polsce ciągle pewnego rodzaju tabu. Zdaniem Soni – niepotrzebnie, bo statystyki są bezlitosne i chcemy tego czy nie – posiadanie broni będzie coraz bardziej powszechne.
- Z siostrą zawsze wiedziałyśmy, że ojciec ma broń palną. Przy nas ją czyścił, pokazywał nam każdy element, a nawet czyściłyśmy ją razem z nim. To nigdy nie był temat, który był dla nas intrygujący i dlatego też mój stosunek do broni dziś jest taki, że to po prostu narzędzie do wykonywania sportu, który lubię. Ale skłamałabym, mówiąc, że to oczywiste podejście - mówi.
Ma klientów, którym to żony zabraniają trzymania broni w domu. Argument: dzieci. Zdaniem Soni, to podejście najgorsze z możliwych.
- Jeśli chcemy być mądrym społeczeństwem, które będzie wiedziało, jak w razie kryzysu obchodzić się z bronią, musimy mądrze do tego podejść. Nie jak w USA, gdzie kupujesz broń na równi z tym, jak w Polsce kupujesz paczkę fajek, ale z odpowiednim szkoleniem i przede wszystkim podejściem, nawet już od dziecka. A tu już naprawdę duże pole do popisu dla kobiet.
GDZIE SZUKAĆ POMOCY? Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.