Wybiegaj to!
Wiem, że co niektórych moda na bieganie doprowadza do białej gorączki; że regularne wyjścia jednego ze współmałżonków na szlaki i ścieżki psują czasami rodzinną sielankę. Ale proszę mi uwierzyć – to bieganie może uratować nam życie.
30.06.2014 15:40
Wiem, że co niektórych moda na bieganie doprowadza do białej gorączki; że regularne wyjścia jednego ze współmałżonków na szlaki i ścieżki psują czasami rodzinną sielankę. Ale proszę mi uwierzyć – to bieganie może uratować nam życie.
Wiem, o czym mówię. Myślę, że dzięki niemu udało mi się uniknąć poważnych zarzutów o naruszenie czyjejś nietykalności cielesnej, a także depresji czy załamania nerwowego. To bieganie to nie tylko pościg za kondycją fizyczną, ale i zdrowiem psychicznym. Jeśli tak jak ja jesteś Matką-Która-Czasami-Nie-Daje-Rady, spróbuj czasami wbić się w dresy i idź, kobieto, potruchtać.
Zobaczysz, jak zejdzie z ciebie ciśnienie, jak odpuści szczękościsk, jak się wyciszysz i ile kłopotów i wątpliwości wytrzęsiesz z siebie. No i masz wtedy idealną wymówkę na pochłonięcie po biegu tego, co z reguły wpędza cię w wyrzuty sumienia. A jak przebiegniesz tych 5 kilometrów, to może jednak jakieś tam skrawki czekolady są wskazane...? No jakaś równowaga musi być!
Boisz się, że nie dasz rady? Daj spokój, ty nie dasz?! Mijałam na trasie mamy najwyraźniej kilka miesięcy po porodzie, które biegły, pchając przed sobą wózek. Tak, to ciężkie cholerstwo z gondolą. Plus noworodek – to będzie razem ponad 20 kilogramów! I dawały radę.
Widywałam mamy, które podbiegały z malcem w spacerówce do siłowni na świeżym powietrzu i gaworzyły do dziecka w przerwie pomiędzy pompkami.
Nie masz czasu i siły na takie historie? Jasne, że masz. Pozwól, że cię oświecę. Sama zaczęłam biegać sobie kilka lat temu. Uznałam, że to jedyny dostępny mi sport. Nie muszę liczyć dojazdu do fitness klubu, który będzie mi co miesiąc wyciągał z kieszeni 120–150 zł. Nie muszę się stresować i martwić swoimi kompleksami, bo na sali same dwudziestki z odsłoniętymi płaskimi brzuchami. A mój płaski nigdy nie był, tylko bywał i to już zamierzchła historia. Nie muszę aż tak dbać o wypasione ciuchy, bo przetarte dresy świetnie się sprawdzają. Najważniejsze są dobre buty, reszta to tylko luksusowe dodatki, które mogą się przydać, ale konieczne nie są.
A więc kilka lat temu wypełzłam z pieczary, włożyłam do uszu słuchawki z dopingującą mnie muzą, rozpędziłam się... i 10 minut później byłam w domu. Bo gdzieś tam po drodze z trzy razy umarłam. Dlatego po wnikliwym przestudiowaniu planów treningów dla początkujących, za punkt honoru postawiłam sobie przebiegnięcie 10 minut bez przystanków na oddech. Potem 15. Kiedy pierwszy raz przebiegłam pół godziny, mało brakowało, a otworzyłabym szampana.
Przyszedł ten moment, że popołudniami nerwowo tupałam nogą i wgapiałam się w zegarek – jeszcze dwie godziny, wróci małżonek, wskakuję w dresy i lecę... Nie chodziło mi o rekordy (no, może trochę, o te prywatne), nie o boską sylwetkę, spadek wagi. Ale te chwile sam na sam ze sobą. Biegałam z ulubioną muzyką, bez telefonu, nikt niczego ode mnie nie chciał, nie było „mamo, daj”, „mamo, wytrzyj”, „mamo, przełącz”. Nie było zmywania, kolacyjek, odkurzania i rysowania. Byłam ja i bolące nogi i U2 czy co tam akurat w duszy mi grało. Był czas pomyśleć albo nie myśleć w ogóle. Był czas się wypłakać (bo i tak bywało). Czas na ogarnięcie się albo zapanowanie nad paniką, strachem, tremą lub złością.
Kochane mamuśki, to bieganie może okazać się waszym wybawieniem; wiem, co mówię. Może dać chwile odpoczynku, spuszczenia pary z czaszki, która czasami przegrzana jest do granic możliwości z emocji, frustracji i takich tam innych spraw „ważnych”. Jeśli raz na jakiś czas zdarza się, że macie dość, chcecie walić głową w ścianę, pięścią w stół, a garnkami w męża, to zainwestujcie w parę dobrych butów i idźcie to wybiegać. To, czyli wszystko, każdą złość, każdy smutek. I spokojnie – bieganiem można również uczcić i miłe chwile. Trzymam kciuki.