Życie z kudłatym potworem
Kiedy byłam dzieckiem, a potem krnąbrną, upartą nastolatką, powtarzałam sobie, że nigdy nie będę taka jak moi rodzice. Bo kiedy ja zostanę matką, to będę wyrozumiała, wyluzowana, spokojna, będę zawsze mówiła miłym, ciepłym głosem i nigdy, przenigdy nie dostanę ataku złości.
25.04.2014 15:58
Kiedy byłam dzieckiem, a potem krnąbrną, upartą nastolatką, powtarzałam sobie, że nigdy nie będę taka jak moi rodzice. Bo kiedy ja zostanę matką, to będę wyrozumiała, wyluzowana, spokojna, będę zawsze mówiła miłym, ciepłym głosem i nigdy, przenigdy nie dostanę ataku złości. Co to to nie. Nie ja! Bo przecież będę mądrzejsza, będę taka fajna, inne dzieci będą zazdrościć tym moim takiej fajnej mamy i w rankingu na matkę roku będę wygrywać z palcem w nosie.
A potem człowiek dorasta, rodzi, wychowuje i rzeczywistość okazuje się nie taka słodka. Bo nie zawsze jest spokój, luz też reglamentowany, wszystko jakoś takie nerwowe. Owszem, czasami przydarza nam się dzień z reklamy Pampersa, ale bywa i tak, że zaliczamy „Omen”. Poza tym dowiadujemy się też, skąd brał się ten krzyk, awantury, te nerwowe reakcje, dziwne zachowania. Po latach sama to odkryłam. Wiem, że zabrzmi to złowieszczo i jakoś tak niemacierzyńsko, ale byciu rodzicem towarzyszy po prostu nieustający lęk. Strach, który gdzieś tam sobie cichutko siedzi w kącie i czeka. I nawet nie wiesz, kiedy cię dopadnie i ściśnie imadłem serducho. Ot tak, znienacka.
Wyprawiasz dziecko do szkoły, w pracy dzwoni do ciebie ktoś z nieznanego numeru i wtedy bach!, wyobraźnia zaczyna wyczyniać chore tańce połamańce. Był wypadek? A może młode nie dotarło do szkoły? Albo dotarło i na przerwie spadło ze schodów?
Umawiasz się z ukochanym klonem, że może wyjść na plac zabaw na pół godziny, ale po 40 minutach wciąż go nie ma. Ile koszmarnych scenariuszy jesteście wymyślić w ciągu 10 minut? Ja – dziesiątki.
Możecie się nabijać, ale z ręką na sercu powiedzcie szczerze: naprawdę nigdy nie mieliście takich ataków paniki związanych z tą fuchą zwaną rodzicielstwem? Jeśli tak, to zazdroszczę. Całkiem niedawno zaliczyłam z córką rutynową wizytę u ortodonty. Z rutynowym zdjęciem rentgenowskim pod pachą. Pani w białym fartuchu spojrzała na zdjęcie i usłyszałam to, czego żaden rodzic nie chce usłyszeć w jakimkolwiek gabinecie, „Ale to mi się nie podoba, to tutaj po lewej stronie”. Potem był kolejny lekarz, konsultacje, kolejna ocena zdjęcia i kolejne skierowanie. Przed nami trzecia wizyta u trzeciego specjalisty i chociaż wiem, wierzę, że czeka nas standardowy zabieg (powiedział mi to wujek Google), a córka po prostu miała pecha i w loterii fantowej wygrała jakąś cholerną minitorbiel, to jednak lęk mnie nie opuszcza. Znalazł sobie skubany w mojej głowie jakiś mały schowek i raz na jakiś czas wystawia kudłaty łeb. I mam go już serdecznie dosyć.
Inny przykład: syn po kilku minutach biegu ma atak kaszlu dłuższy niż sam bieg – i już mózg i serce podejmują współpracę, która kończy się niespokojnym wieczorem, krótkim snem, histeryczną gimnastyką wyobraźni.
Tak, naprawdę uważam, że strach i bycie rodzicem są ze sobą nierozerwalnie złączone. Masz dzieci – a więc już zawsze będziesz się o nie bał, czy ci się to podoba czy nie. Co więcej: czy są ku temu powody czy nie. Strach nie zna logiki, nie słucha rozsądku, ma w głębokim poważaniu twoje dobre samopoczucie.
I nie ma na to żadnej rady. A mi brakuje pomysłu na ciekawą puentę (ten dupek lęk trochę tu zawinił).
Pocieszam się jednak tylko, że skoro odczuwam lęk, to znaczy, że dbam. Troszczę się. Współodczuwam. Kocham. A o to chyba w tym rodzicielstwie chodzi. Mam rację...?