Julia Kamińska znacznie schudła. Krytyczne komentarze przybrały na sile
Julia Kamińska gra główną rolę w popularnym serialu, pisze scenariusze i prowadzi własny biznes. Mimo to internauci interesują się głównie jej niską wagą. "Sama skóra i kości" - piszą pod zdjęciami w mediach społecznościowych. W szczerej rozmowie z WP Kobieta aktorka mówi, co odpowiedziałaby wszystkim hejterom.
18.10.2021 16:54
Ruch "body positive" kojarzy nam się głównie ze wspieraniem osób noszących większe rozmiary. Ale z body shamingiem zmagają się także kobiety szczupłe. Już jako nastolatki słyszą, że "powinny coś zjeść", "są chude jak szczapy", "nie wyglądają zdrowo". Czasem za niską wagą stoi niskie poczucie wartości, czasem problemy zdrowotne, rodzinne i emocjonalne. Regularnie przykre słowa na temat swojej wagi czyta Julia Kamińska. W szczerej rozmowie opowiada nam o swojej relacji z ciałem, terapii i o hejcie pod płaszczykiem pseudotroski. Odpowiada w imieniu wszystkich dziewcząt: "Odczepcie się od naszych ciał".
Marta Kutkowska, WP Kobieta: Może pani zacytować kilka komentarzy, które pojawiły się ostatnio pod pani postami na Instagramie?
Julia Kamińska, aktorka, scenarzystka: Wcześniej moje ciało bywało komentowane, także negatywnie, ale kiedy schudłam, bardzo się to zintensyfikowało. Ktoś napisał o mnie: "nie jest to dobry przykład dla młodych dziewczyn", i tak się zastanawiam, czego taka osoba ode mnie oczekuje? Że nie będę się pokazywać? Że będę udawać, że nie istnieję? Ktoś inny napisał: "chodzący szkielet", "anoreksja". A gdyby za moją wagą faktycznie stała jakaś choroba? Problemy rodzinne, związkowe? Mamy prawo mówić głośno o tym, że w naszym życiu dzieje się coś złego, ale przecież nie mamy obowiązku tego robić. Nie wiem, skąd ludzie mają w sobie tupet, żeby wkraczać w tak intymną sferę.
Widziałam też komentarze, które są doskonałymi przykładami "krytyki pod przykrywką pseudotroski", czyli dowalenia komuś w imię jego rzekomego dobra. Bierze sobie pani do serca wszystkie "dobre rady"?
Któregoś dnia dodałam zdjęcie fryzury, na którym widać było moje plecy i charakterystyczne znamię, które mam od urodzenia. Pewna kobieta napisała do mnie: "Kochana, jesteś śliczna, ale czy na pewno wszystko z tobą ok? Taka chudzinka i ten siniak na plecach. Może wykonaj badania jakieś?". To jest wtrącanie się w nie swoje sprawy. Korespondowałam potem z tą osobą i efekt był bardzo dobry. Myślę, że już nigdy nie skomentuje nikogo w taki sposób.
Do tego takie sugestie są bardzo protekcjonalne.
Mam 34 lata. Jestem rozsądną, nieźle radzącą sobie w życiu kobietą. A jednak jest sporo osób, które chcą mówić mi, "co ja powinnam".
Jeśli miałaby się pani zwrócić do wszystkich tych osób naraz, to co by im pani powiedziała?
Świeżo po przeczytaniu takich komentarzy mam ochotę używać bardzo niecenzuralnych słów. Na spokojnie użyłabym łagodniejszej wersji, brzmiałoby to mniej więcej tak: "pilnuj swojej dupy". Natomiast jeśli widzę jakąś szansę na dialog i zrozumienie, staram się spokojnie tłumaczyć. Im jestem starsza, tym lepiej rozpoznaję swoje granice i ostrzej je zaznaczam i jest mi z tym bardzo dobrze.
Czytaj też: Jest wyzywana od "świni" i "spasionej orki". Dominika Gwit mówi nam, jak radzi sobie z hejtem
Korzystała pani z terapii?
Tak, bardzo sobie chwalę i polecam. Wiele się dowiedziałam o sobie, stałam się bardziej świadoma i silniejsza.
Jak zmieniała się pani relacja z ciałem wraz z upływem czasu?
Moja koleżanka w szkole nienawidziła swoich bioder. Inna walczyła z anoreksją. Jeszcze inna była modelką i radziła, żeby na głód pić szklankę wody, to przejdzie. Ale na dobre zaczęłam dostrzegać, że moja waga jest bardzo istotna, dopiero kiedy zaczęły o mnie pisać media. Byłam w górnej granicy wskaźnika BMI i moje ciało było pod tym kątem często komentowane. Początkowo byłam zdziwiona: "serio, to ludzi obchodzi"? Rodzice wpajali mi, że ciało po prostu jest, jest ważne, ma mi służyć, ale powiedzmy, że nie było na pierwszym miejscu naszych zainteresowań. Tymczasem okazało się bardzo ważnym tematem, również dla osób, których nie znałam. Każdy mógł je skomentować w internecie. Wiele lat temu usłyszałam od jakiegoś stylisty, że gwiazda w rozmiarze 36 – tak, ale 38 – no kto to widział? Zaczęła pojawiać się we mnie wątpliwość, że może ja faktycznie powinnam wpasować się w te kanony. I ona nadal we mnie jest. Staram się ją zwalczać.
Ostatnio Adele powiedziała w wywiadzie dla "Vogue", że utrata wagi była efektem ubocznym intensywnych treningów. Te z kolei pomagały jej uporać się ze stresem i wzmocnić psychicznie. Czy w pani przypadku było podobnie?
Ja rzeczywiście dużo ćwiczę. Ostatnio wróciłam do tańca towarzyskiego, chodzę na siłownię, biegam, mam w domu matę i ciężarki. Jeśli zaczynam czuć się gorzej psychicznie, staram się więcej trenować, to ma przełożenie na mój umysł, na ciało też. W mojej pracy jest bardzo dużo napięcia, nie ma miejsca na słabsze momenty, trzeba dawać radę, szybko uczyć się tekstu, mierzyć się z krytyką. Sport to dla mnie element higieny psychicznej.
Ula z serialu "Brzydula" stała się wzorem dla setek zakompleksionych kobiet. Jest pani scenarzystką, jak napisałaby pani historię Uli, gdyby miała dziać się współcześnie?
Myślę, że byłoby wspaniale, gdyby Ula w ogóle nie zmieniła się fizycznie. To byłoby wychodzące naprzeciw ruchom "bodypositive". Moja bohaterka wprawdzie przeszła przemianę, ale niewiele to zmieniło w jej życiu. Nadal jest niedobrze, tyle że nikt już jej chamsko nie zabiera cukierków sprzed nosa.
"Aktorka, piosenkarka, feministka" - w ten sposób określa się pani na Instagramie. Jakie postulaty feministyczne są pani najbliższe?
Jestem z wykształcenia nauczycielką, więc siłą rzeczy przyglądam się pod tym kątem wszystkim kwestiom dotyczącym szkolnictwa. Chciałabym, żeby dziewczynki nie dostawały na początku edukacji informacji, że będą gorsze z matematyki. Ja taką informację dostałam jako dziecko z kilku źródeł. Od początku wiedziałam, że będę się uczyć języków, bo to jest rzekomo "bardziej dziewczyńskie". Miałam zostać nauczycielką, może tłumaczką, jeśli starczyłoby mi talentu. Rosłam w przekonaniu, że chłopcy mają prawo ciągnąć dziewczyny za włosy, a my powinnyśmy się uśmiechać, być miłe i grzeczne. Poza tym denerwuje mnie notoryczne cenzurowanie kobiecych ciał. Mówienie: "nie zakładaj koszulki na ramiączkach, bo to rozprasza chłopców".
A co z równością płac w pani zawodzie? Zza oceanu docierają do nas skandaliczne informacje o ogromnych dysproporcjach w płacach kobiet i mężczyzn.
Takie dysproporcje zdarzają się niestety również w Polsce, mówiła o tym dwa lata temu Sonia Bohosiewicz. Na szczęście są w branży także firmy, które są równościowe. W Jaska Studio, w którym pracowałam kilka lat, stawki za pisanie są z góry określane i nie ma mowy o tym, żeby ktoś był faworyzowany ze względu na płeć.
Media również mają specyficzny stosunek do kobiet w show-biznesie. Publicznie spekuluje się, czy aktorka jest w ciąży. Takie artykuły powstawały także na pani temat. Jak pani na to reaguje?
Staram się zdystansować, trochę nie mam wyjścia. Gdybym chciała, żeby o mnie nie pisano w ten sposób, musiałabym chyba odejść z zawodu. Staram się więc nie zwracać na to uwagi, a kiedy ktoś zadaje mi to pytanie w wywiadzie, wprost nie udzielam odpowiedzi. Nie krępuje mnie już obawa, że będę odebrana jako "niemiła".
Coraz częściej odsłania pani ciało w Internecie. Z czego wynika ta potrzeba?
Z przekory (śmiech - przyp. red.). Im częściej piszą mi, że mam się zasłonić, tym większą mam ochotę się pokazać. Ale ja nigdy nie byłam pruderyjna, dawno temu pojawiłam się na okładce CKM-u, ważyłam wtedy kilkanaście kilogramów więcej niż teraz. Ale przyznaję, w tej chwili czuję się wyjątkowo dobrze w swoim ciele.
Lubi pani rzucić mięsem, gra pani na nosie hejterom, publikuje w sieci niepopularne opinie. Jest pani taką zbuntowaną wersją serialowej Uli…
Ona też się buntuje. Jest na dobrej drodze (śmiech - przyp. red).
Jakie zakończenie serialu się pani marzy. Bo nie wierzę, że byłaby pani zadowolona ze standardowego "happy endu", czyli "żyli długo i szczęśliwie".
Tylko pod warunkiem, że partner Uli, Marek, poszedłby z nią na terapię, bo na razie tylko Ula nad sobą pracuje. Jeśli Marek się nie postara, nie wykona jakiejś pracy, to marzyłoby mi się, żeby nie byli razem. Chciałabym, żeby Ula, a z nią widzki, uwierzyły, że ich szczęście nie zależy od mężczyzny, że w imię związku nie muszą się godzić na wszystko.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Link do grupy: https://www.facebook.com/groups/540919303734252