Sprzedawała opłatek w galerii handlowej. "Ta praca była koszmarem"
- Spotkałyśmy nieco starszego od nas mężczyznę, który ciągle próbował nawiązać rozmowę. Pytał o nasz wiek i czy opłaca się tu pracować. W pewnym momencie stwierdził: "Tak piękne niewiasty nie powinny się przemęczać" - mówi Aleksandra. Z czym jeszcze mierzą się "aniołki" z galerii handlowej?
W okresie świątecznym galerie handlowe zamieniają się w magiczne krainy, pełne światełek, choinek i... aniołków sprzedających opłatki. Na pierwszy rzut oka tego typu praca może wydawać się idealnym zajęciem dla osób, które chcą sobie dorobić przed Wigilią. Niestety rzeczywistość może zaskakiwać.
Rozmawialiśmy z kobietami, które postanowiły sprawdzić się właśnie tej sezonowej pracy. Okazuje się, że za uśmiechami kryją się wyzwania związane z wysokimi wymaganiami sprzedażowymi i umowami, które szokują.
Przyciąga tłumy. Znamy ceny z katowickiego jarmarku
Pracowała jako "aniołek" w galerii. Tak to wspomina
Katarzyna Stanisławska pracowała jako "aniołek" w jednym z warszawskich centrów handlowych. - Byłam wtedy świeżo po studiach. Potrzebowałam dodatkowych pieniążków na święta, dlatego postanowiłam podjąć się tej pracy. Nie wytrzymałam tam jednak zbyt długo, bo chyba tydzień, a może nawet i krócej - mówi Wirtualnej Polsce.
- Nie było stałej stawki godzinowej, dlatego zarobki zależały jedynie od liczby sprzedanych opłatków. Z tego, co pamiętam, jeden opłatek kosztował wtedy ok. 20 zł. Połowa tej kwoty trafiała wtedy do mnie. Pracowałam tam mniej więcej trzy godziny dziennie, dzięki czemu zdarzało się, że zarabiałam czasami ok. 200 zł - przyznaje.
Rozmówczyni WP nie ukrywa, że podczas pracy nie była zbyt natarczywa, dlatego, jak uważa, udało jej się uniknąć wielu nieprzyjemnych sytuacji, chociaż zdarzało się, że klienci na jej widok zaczynali uciekać. - Reakcje ludzi były bardzo różne. Niektórzy sami podchodzili do stoiska - głównie ci, którzy rzadziej chodzą do kościoła. Kupowali opłatek przy okazji wizyty w centrum handlowym, aby mieć to z głowy. Z kolei osoby bardziej religijne nie reagowały agresywnie, choć często wyrażały swoje zdziwienie na nasz widok. Pytali na przykład: "Dziecko, dlaczego sprzedajesz to tutaj?". Sugestia była taka, że opłatek powinno się kupować i sprzedawać tylko w kościele.
- Pamiętam, że pewna starsza pani wzięła mnie za wolontariusza pracującego dla Jurka Owsiaka. Zaczęła mnie moralizować, tłumacząc, że to narkoman i szatan wcielony, dlatego sprzedawanie dla niego jakichś rzeczy to najgorsze zło - wspomina.
Jak z perspektywy czasu kobieta ocenia tego typu pracę? - Raczej bym jej nikomu nie poleciła. To naprawdę trudne zajęcie, polegające na zagadywaniu ludzi, a nigdy nie wiadomo, jak akurat zareagują. Dodatkowo dochodzi w tym wszystkim jeszcze kwestia wiary oraz samo przebieranie się w strój aniołka, co było też bardzo specyficznym doświadczeniem. Współczuję osobom, które muszą to robić, ponieważ ta praca była dla mnie prawdziwym koszmarem.
Klient wystraszył "aniołki"
Aleksandra była na pierwszym roku studiów, gdy postanowiła sobie dorobić przed świętami jako "aniołek" w galerii handlowej. - Studiowałam psychologię, która jest dość wymagającym kierunkiem, dlatego zależało mi na elastycznym grafiku pracy - podkreśla.
- Klienci, gdy tylko widzieli, że idziemy w ich kierunku, od razu odwracali głowy w drugą stronę lub przechodzili na drugą stronę korytarza, aby tylko się na nas nie naciąć. Czasami to bardzo zabawnie wyglądało, ale przecież nie będziemy nikogo gonić. Ludzie chyba myśleli, że się na nich rzucimy z tymi opłatkami - mówi kobieta.
Rozmówczyni WP nie ukrywa, że jedna sytuacja szczególnie utkwiła jej w pamięci. -Spotkałyśmy nieco starszego od nas mężczyznę, który ciągle próbował nawiązać rozmowę. Pytał o nasz wiek i czy opłaca się tu pracować. W pewnym momencie stwierdził: "Tak piękne niewiasty nie powinny się przemęczać", dodając, że gdyby był naszym facetem, lepiej by o nas zadbał.
Kobieta postanowiła całkowicie zlekceważyć zaloty mężczyzny. Jej koleżanka za to chciała wykorzystać jego zainteresowanie, by ten kupił od nich opłatek. - Oczywiście nic od nas nie kupił, ale przez resztę wieczoru ciągle stawał na naszej drodze. Gdzie my, tam on. Spacerował po korytarzu lub stał przed sklepami, patrząc na nas z oddali. Tyle słyszy się o niebezpiecznych sytuacjach, dlatego trochę bałyśmy się wychodzić z galerii po pracy. Zadzwoniłam więc do chłopaka, żeby po nas przyjechał i odwiózł nas obie do domu.
Takie warunki pracy jej zaproponowano
Laura* szuka pracy już od dłuższego czasu, dlatego każda oferta była w jej przypadku na wagę złota. Na jednym z portali trafiła na ogłoszenie dotyczące sprzedaży opłatków w jednej ze szczecińskich galerii handlowych.
- Wiedziałam, że w okresie świąt pojawiają się różne oferty pracy tymczasowej, a posada hostessy wydawała mi się całkiem atrakcyjna. Szczególnie zachęcający wydawał się w tym przypadku elastyczny grafik. Zdawało mi się też, że tego typu zajęcie wiąże się ze znacznie mniejszym stresem w porównaniu do pracy w restauracji czy kawiarni, bo takich ofert jest obecnie mnóstwo.
Po wysłaniu zgłoszenia Laura błyskawicznie została zaproszona na spotkanie. - Pomyślałam, że to świetna okazja, by dorobić przed świętami i mieć trochę pieniędzy dla siebie.
- Gdy tam dotarłam, miałam trudności z odnalezieniem lokalu, adres nie był dobrze oznakowany. Krążyłam zdenerwowana, aż ktoś dostrzegł mnie i zapytał, czy przyszłam na spotkanie w sprawie pracy jako "aniołek" - wspomina.
Na miejscu okazało się, że chętnych do tej pracy jest znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. - Byłam w szoku, że była aż tak długa kolejka, bo przecież ile osób mogą potrzebować właśnie na to stanowisko? W końcu nadeszła moja kolej. W mikropokoju pełno było licealistek, które z tego, co zrozumiałam, miały problem ze znalezieniem jakiekolwiek pracy.
- Niemal od razu wręczono mi do podpisania umowę. Zaczęłam ją czytać i coś mi nie pasowało. Myślałam, że może przesadzam, bo kto by teraz oszukiwał w taki sposób? Dlatego finalnie ją podpisałam. Kiedy wychodziłam, zauważyłam, że zleceniodawca tłumaczył umowę starszej pani, czego nie robił np. w przypadku młodszych kobiet. Powiedział jej, żeby nie przejmowała się zapisem o minimalnym utargu 300 zł, bo prawie nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś go nie osiągnął. Twierdził, że umieścili go po to, aby ktoś "nie traktował pracy jako spacerek po galerii".
Laura nie mogła w to uwierzyć. - Nie dawało mi spokoju uczucie, że jeśli nie sprzedam wystarczającej liczby opłatków, to zapłacą mi tylko za godzinę pracy - tłumaczy. Kobieta postanowiła skonsultować się z mamą. - Wysłałam jej zdjęcie umowy i zapytałam, czy przypadkiem to nie jest oszustwo. Mama bez chwili namysłu powiedziała, że powinnam zrezygnować.
Kobieta posłuchała jej rady. Wróciła do biura firmy, z którą podpisywała umowę. -Mężczyzna, z którym się spotkałam, trochę się zdziwił, ale powiedział, że nie ma problemu i rozwiąże ze mną umowę. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że najprawdopodobniej chodziło mu tylko o zebranie swego rodzaju "armii" osób do pracy, za którą nie wynagradza on w sposób uczciwy pracowników.
Laura postanowiła opublikować fragment wspomnianej umowy w sieci. Zależało jej na tym, by ostrzec inne osoby szukające właśnie pracy.
- Mój post szybko zyskał popularność. Wiele osób wyśmiewało zleceniodawcę, ale jednocześnie mało kto okazał mi w tym wszystkim wsparcie. Nieliczni napisali, że współczują, podczas gdy większość nie dostrzegła, jak trudne było to dla mnie doświadczenie. Nie oczekuję cudu, ale naprawdę nieustannie szukam pracy, wysyłam CV i staram się znaleźć coś uczciwego i dostosowanego do moich możliwości, co obecnie niestety niemal graniczy z cudem.
Próbowaliśmy skontaktować się z firmą, z którą Laura podpisała umowę. Do momentu publikacji artykułu - bezskutecznie.
*Imię bohaterki zostało zmienione na jej prośbę.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.