Dita Von Teese. Prawda w świecie iluzji
„Glambassador” – tak o sobie mówi Dita von Teese, przeciętnej urody dziewczyna z Michigan, która w dzieciństwie bawiła się w mieszkankę Paryża, a dziś bilety na jej występy w paryskich teatrach trzeba kupować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
09.07.2015 | aktual.: 10.07.2015 15:45
„Glambassador” – tak o sobie mówi Dita von Teese, przeciętnej urody dziewczyna z Michigan, która w dzieciństwie bawiła się w mieszkankę Paryża, a dziś bilety na jej występy w paryskich teatrach trzeba kupować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
Urodziła się jako Heather Reneé Sweet 28 września 1972 roku w Rochester, jako druga z trzech córek manikiurzystki i operatora maszyn. Już jako młoda dziewczyna fascynowała się życiem gwiazd złotej ery Hollywood, której wielką miłośniczką była też jej mama. Inspirowała ją Cyd Charisse, femme fatale i gwiazda filmowa lat 50., która łączyła klasyczny balet z frywolnym tańcem. Heather ćwiczyła sztukę baletową od czwartego roku życia. Jego nauki nie przerwała również po przeprowadzce do Orange County w Kalifornii, gdzie trafiła z rodzicami i siostrami, gdy miała dwanaście lat. Zdarzało jej się podejrzeć strony „Playboya” czytanego przez jej tatę. Zafascynowana piękną koronkową bielizną, którą miały na sobie modelki, nie sądziła, że kiedyś sama będzie ozdobą tego czasopisma. Jednak jej pierwsze „bieliźniane” wspomnienia nie są tak wytworne, jak sobie je wyobrażała. Do dziś wspomina jak wielkim rozczarowaniem okazał się pierwszy biustonosz, który dostała w prezencie od mamy – był to najprostszy, biały, jednolity
bawełniany stanik. Nie pasował do pięknego i intymnego świata, który zaczął się tworzyć w jej świadomości. Ale wiedziała już, że bielizna będzie ważną częścią jej ubioru. Że będzie taka, aby Heather nigdy nie musiała się jej wstydzić.
Jako zaledwie piętnastoletnia dziewczyna postanowiła pogłębiać swoją pasję i zatrudniła się na stanowisku sprzedawczyni w luksusowym butiku z bielizną. Po jakimś czasie sama zajęła się zamawianiem towaru. Zaczęła też kolekcjonować oryginalne egzemplarze bielizny z lat 40. i 50. Uwielbiała pończochy i podwiązki. Wśród jej cennych zdobyczy znalazł się gorset wiktoriański.
Po ukończeniu szkoły Heather rozpoczęła studia związane z historią ubioru. Pracowała jako stylistka na planie filmowym, uczyła się też kostiumografii. Nabytą wiedzę praktykowała podczas swoich własnych sesji zdjęciowych. Nadal inspirację dla niej stanowiły aktorki złotych czasów Hollywood, zwłaszcza Betty Grable i Bettie Page, która była bohaterką obrazów namalowanych przez Olivię de Berardinis, zdobiących ściany jednego ze sklepów fetyszystycznych, w których Heather robiła zakupy. Dzieła Olivii były zachwycające. Przedstawiały kobiety w stylu pin-up. Zawsze piękne, zadbane, seksowne, frywolne i eleganckie. Trochę wulgarne, ale niezwykle przykuwające uwagę. Podobały się Heather, która widziała w nich siebie. Kilka lat później sama stała się muzą Olivii.
Czas na Ditę
Heather miała już dość pokaźną kolekcję odzieży w stylu retro, kiedy zainteresowała się czasopismami dla mężczyzn z lat 30. i 40. Z każdym kolejnym przyniesionym do domu egzemplarzem pisma, Heather coraz bardziej ulegała urokowi popularnej w tamtych latach burleski. Była to forma rozrywki wywodząca się z wodewilu, przypominająca rewię, ale kierowana do przeciętnego widza. Bilety kosztowały mniej, a humor sceniczny dotykał seksu. Opowiadano niewybredne żarty. Występujące tancerki były znacznie śmielsze niż w typowym wodewilu, a z czasem stały się też striptizerkami. Co ciekawe, nie liczyła się ich uroda, ale wyobraźnia i umiejętność autokreacji. Ten element szczególnie pociągał Ditę. „Nigdy nie czułam się piękna” – mówiła w jednym z wywiadów. – „Potrafiłam natomiast podkreślić swoją wyjątkowość czy atrakcyjność odpowiednim ubiorem, makijażem i fryzurą”.
Przed publicznością pojawiła się w 1993 roku, przybierając pseudonim sceniczny „Dita”. W ten sposób chciała oddać pokłon niemieckiej gwieździe filmów niemych, urodzonej w Szczecinie, Dicie Parlo. „Von Teese” przyszło trochę później, kiedy w 2002 roku miała po raz pierwszy znaleźć się na okładce „Playboya”. Redakcja magazynu nie chciała podpisać zdjęć samym imieniem. Potrzebne było nazwisko. Dita otworzyła książkę telefoniczną w poszukiwaniu czegoś z przydomkiem „von”. Wybór padł na „von Treese”. Ktoś z redakcji popełnił błąd i napisał „von Teese”. Tak już zostało.
W swoich pierwszych występach burleski, Dita składała hołd Sally Rand, która w latach 30. XX wieku spopularyzowała taniec z wachlarzem z piór wykonywany jedynie w makijażu. Artystka pokazywała ten numer jeszcze po ukończeniu sześćdziesięciu lat. Dita uatrakcyjniła swój taniec o kilka własnych pomysłów. „Wolałam znaleźć własny styl niż imitować Sally, która była niekwestionowaną mistrzynią” – powiedziała w jednym z wywiadów. Chociaż taniec ten jest jednym z najłatwiejszych do przygotowania, według Dity nikt na świecie nie może równać się z Sally Rand.
Nad „Palarnią opium” Dita pracowała przez cztery lata. Numer ten kosztował ją ponad sto tysięcy dolarów, które musiała wydać ze swojej kieszeni (nie ma producenta ani sponsora). Dlatego powtarza, że nie stać jej na porażkę – musi być pewna wysokiego swojego programu. Bohaterką „Palarni opium” jest kobieta-smok, której postać Dita zaczerpnęła z mitologii chińskiej. „Pomysł na program wyłonił się z refleksji nad stereotypami na temat seksualności i kobiet w ogóle” – wyjaśniała von Teese. – „Intrygują mnie wizerunki silnych, seksownych kobiet”. O wcieleniu się w rolę postaci związanej z inspirującą ją kulturą Azji, Dita marzyła od lat. Publiczność oczekiwała japońskiej gejszy, tymczasem w „Palarni opium” Dita pojawiła się w roli okrutnej, mrocznej i surowej kobiety-smoka. Program ten różni się od innych atmosferą oraz tym, że Dita nie puszcza tu oczka w kierunku widzów. Nie przemawia przez nią jej poczucie humoru, nie ma lukru. Jest mocny związek z latami 30. XX wieku, kiedy Chińczycy uwielbiali palić opium
oraz – jak zawsze – jest pasja, seks i drapieżność. Z tą ostatnią cechą Dita czuje się bardzo dobrze. Być może jest to jeden z kluczy, które otworzyły jej drzwi do sukcesu. Artystka mówi, że zawdzięcza go również fantazji, której chętnie puszcza wodze. Bez niej burleska nie mogłaby się odrodzić.
Kiedy Dita zaczynała karierę, nie było internetu. Nie było kogo podglądać. Wiedzę czerpała jedynie z książek. Dziś, jeśli ktoś chce podpatrzyć profesjonalistkę w dziedzinie burleski, ma przede wszystkim Ditę von Teese, która powtarza, że „seksowność rodzi się tam, gdzie jest zabawa, przygoda i zadowolenie z siebie. Wystarczy je w sobie odnaleźć. Każdy może być sexy”. Nie są to słowa wyssane z palca. Ani jako Heather, ani jako Dita, artystka nie pasowała do dzisiejszego kanonu piękna, w którym podkreśla się naturalność. Nie jest typem kobiety, która budzi się i jest piękna. Ale wie, że sekret tkwi w odnalezieniu swojego stylu, odpowiednich dla siebie wzorców, a także opanowaniu kilku trików, które pomogą czuć się atrakcyjnie. „Nigdy nie miałam typowo plażowej figury” – mówiła w jednym z wywiadów. – „Nie mogłabym się porównywać z supermodelkami Victoria’s Secret czy Sports Illustrated. Ale zamiast na nie, spojrzałam na inne wzorce: Ritę Hayworth, Hedy Lamarr… Pomyślałam sobie: o to mogę się postarać”. Dziś,
gdy wychodzi na scenę, widzi zasiadające na widowni kobiety. Mówi, że jest ich więcej niż mężczyzn. Zapewne też nie urodziły się modelkami.
To tylko iluzja
Mimo swojej frywolności, burleska i striptiz w dawnych czasach uchodziły za rozrywkę w dobrym guście. Dziś Dita dziwi się, że wiele dziewczyn nie chce się rozebrać. Jej zdaniem to urąga burlesce. Sama zostaje na scenie w stringach, sutki ma przysłonięte ozdobnikami. „Nie czuję się naga. Wokół mnie jest tyle iluzji: gra świateł, makijaż twarzy i ciała. To kim jestem, schodzi na dalszy plan” – mówi.
Na przymiarkach i odwiedzinach u projektantów zawsze pojawia się osobiście. Uważa, że projektanci to doceniają i chętnie z nią współpracują. Na brak zainteresowania nie może narzekać. Jest świadoma swojego stylu – sama zajmuje się również stylizacją swoich zdjęć. Jako modelka przywróciła do łask klasyczny erotyzm. Pojawiała się przed obiektywami uznanych fotografów, wśród których znaleźli się Dewey Nicks, Ellen Von Unwerth, Sean McCall, Pierre et Gilles, Juergen Teller, DeluyPerou i Lionel Christophe Mourthe. Jej twarz – z charakterystycznym spojrzeniem podkreślonym czarnymi kreskami na powiekach, otulona perfekcyjnie wykonanymi falami marcela – spoglądała z okładek m.in. „GQ”, „The London Sunday Times”, „Flaunt”, „The Face”, „Esquire”, „Elle”, „Vogue” oraz kilkakrotnie „Playboya”. Wciąż uwielbia bieliznę, którą projektuje. Jej kolekcja trafiła niedawno do sprzedaży w luksusowym domu towarowym Harrods. Von Teese wie, jak łączyć zmysłowość z wygodą i elegancją. Robi to doskonale, podobnie jak faluje w rytm
muzyki, do której tańczy. Wciąż bez wysiłku staje na czubkach palców – fragmenty baletu zgrabnie wkomponowuje w swoje show. Jej najbardziej znany pokaz – zmysłowy taniec w kielichu od szampana – w przyszłym roku będzie miał dwadzieścia lat. Wielokrotnie modyfikowany (Dita kąpała się też w Martini, a na potrzeby współpracy z Cointreau w likierze przygotowanym specjalnie dla niej – Cointreau von Teese) był wystawiany już na całym świecie i nadal zachwyca. Nic dziwnego, że zapraszają ją do siebie najwięksi miłośnicy kobiecego piękna – nie tylko po to, by była ich gościem, ale również by bawiła innych. Często występuje w rezydencji Hugha Hefnera, nie odmówiła także udziału w amerykańskiej trasie z okazji 50-lecia „Playboya”. Tańczyła dla Marca Jacobsa i Garrarda Diamondsa. Na występ dla tego ostatniego przywdziała jego drogocenną biżuterię. Błyszczała również podczas występów w ramach wspomnianej kampanii Cointreau, kiedy miała na sobie ciężki (jak wspomina) strój wysadzany kryształami Svarowskiego. Czaruje i
zniewala. Jej urokowi uległ Marylin Manson, który zanim ją poznał, był jej fanem. Chciał, aby piękna tancerka pojawiła się w jednym z jego wideoklipów, co niestety nie mogło się wówczas wydarzyć. Dita zrewanżowała się, pojawiając się w rezydencji wokalisty z butelką absyntu. Na zaręczyny dostała od Mansona pierścionek pochodzący z 1930 roku. Niesamowity ślub pary, wyreżyserowany przez chilijskiego artystę awangardowego i surrealistę Alejandro Jodorowskiego, odbył się w Irlandii. „Vogue” poświęcił temu wydarzeniu kilka stron magazynu. Małżeństwo przetrwało jedynie rok. Ditę widywano także u boku innego rockmana, Mike’a Nessa z Social Disortion, a także aktora Petera Sarsgaarda oraz francuskiego arystokraty, Louis-Marie de Castelbajaca.
W jej życiu wszystko unosi się duchem retro. Perfumy, których jest autorką, zamknięte są w buteleczkach stylizowanych na lata 30. Sukienki doskonale podkreślają jej talię, która podobno mierzy 56 centymetrów, ale można ją ścisnąć do 42… Dita przyznaje, że perfekcyjny biust został poprawiony chirurgicznie. Nieprawdziwy jest też pieprzyk pod jej lewym okiem. Tancerka kolekcjonuje chińską porcelanę, zwłaszcza podstawki na jajka i serwisy do herbaty. Lubi też stare samochody – jeździ Chryslerem New Yorker z 1939 roku, BMW Z4 oraz Jaguarem S-type z 1965. Jej garderobę wypełniają setki klasycznych kapeluszy, a na półkach piętrzą się książki o burlesce i dawnych gwiazdach Hollywood. Jest autorką kilku książek, które można kupić w jej sklepie internetowym. Sprzedaje też tam karty do gry ze swoim wizerunkiem, walentynkowe serduszka z autografem, tipsy, kalendarze i pocztówki. Towarzyszem jej życia jest kot rasy sfinks, który nosi imię Aleister (po Aleisterze Crowleyu) i ma swoje konto na Instagramie. Trzeba przyznać,
że bardzo popularne. Dita podkreśla w wywiadach, że lubi współczesność, telefony i internet. Cieszy się, że może ocalić zapomnianą nieco formę sztuki. Nie chciałaby mieszkać w dawnych czasach, tu jest jej dobrze. A że potrafiła przenieść ducha dawnej epoki do współczesności, może świadczyć jedynie o tym, że czas i otoczenie są iluzją. Prawdziwi są ci, którzy je kreują.