Myśleli, że buduje dom publiczny. "Wstrzymano mi inwestycję na rok"
- W złotówkach nie miałam zdolności, ale we frankach miałam. Byłam pod ścianą. Dostałam wcześniej dotację na stworzenie miejsc pracy, którą musiałabym zwrócić. Wzięłam kredyt - mówi Ewa Sitarz, jedna z uczestniczek "Sanatorium miłości".
Ewa Sitarz wystąpiła w 5. edycji "Sanatorium miłości". Niestety, nie znalazła w programie swojej drugiej połówki. Jak jednak podkreśla, czuje się szczęśliwa. W najnowszym wywiadzie Sitarz opowiedziała o prowadzeniu hotelu, którego jest właścicielką od 15 lat. Obiekt położony jest w Tarnowskich Górach. Prowadzenie biznesu nie jest jednak łatwą sprawą, o czym przekonała się na własnej skórze.
"Krzaki rosły na dachu, ale bryła była piękna"
Na przyszły hotel Ewa Sitarz natknęła się przypadkowo. Kiedy tylko zobaczyła budynek, poczuła, że ma ogromny potencjał.
- Mieszkałam wtedy w Bytomiu. Przejeżdżałam do lekarza i zobaczyłam zarośnięty budynek z transparentem "na sprzedaż". Krzaki rosły na dachu, ale bryła była piękna. Zadzwoniłam. Dwa tygodnie później byłam właścicielką - wyjawiła "Faktowi".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nietypowa historia Zdzisława z Sanatorium miłości! Opowiedział o intrygach i braku wynagrodzenia za udział w programie
W ten sposób kuracjuszka 5. sezonu "Sanatorium" stała się posiadaczką zabytkowej szkoły. Szybko postanowiła przerobić miejsce na piękny hotel. Jak wspomina, okoliczni mieszkańcy nie byli jednak zachwyceni powstającym biznesem.
- Ksiądz z sąsiedztwa chciał tu podobno dom pielgrzyma. Gdy zaczęłam remont, to się zaczęło – oskarżenia, że buduję dom publiczny, blokowanie budowy, odwołania do ministerstw. Wstrzymano mi inwestycję na rok - przyznała.
Trudny rok. "W złotówkach nie miałam zdolności"
Nie tylko sąsiedzi okazali się problematyczni. Materiały budowlane oraz sama robocizna przerosły budżet Ewy. Wówczas postanowiła wziąć kredyt. Niestety i tutaj pojawiły się schody.
- W złotówkach nie miałam zdolności, ale we frankach miałam. Byłam pod ścianą. Dostałam wcześniej dotację na stworzenie miejsc pracy, którą musiałabym zwrócić. Wzięłam kredyt — dziś sądzę się z bankiem - tłumaczy "Faktowi" Sitarz.
Przez 15 lat Ewa wpłaciła 1,25 mln złotych. Kredyt, który wynosił 600 tys. złotych, nadal jednak nie jest spłacony. Co miesiąc właścicielka hotelu wpłaca do banku 7,5 tys. złotych. Sitarz sądzi się z bankiem, ale niestety są pewne komplikacje - kredyt został bowiem zaciągnięty na firmę, a nie na indywidualnego kredytobiorcę. Ewa nie zamierza się jednak poddawać, a półtora roku temu oddała prowadzenie hotelu w ręce sprawdzonych pracowniczek, które znają się na fachu.
- Powiedziały, że chcą wynająć hotel ode mnie. Że to ich miejsce. Prowadzą go z sercem, lepiej niż niejeden właściciel. A ja odpoczywam - mówi Sitarz.
"Nie chcę się zawieść"
Ewa Sitarz przyznaje, że "Sanatorium miłości", mimo braku znalezienia drugiej połówki, było dla niej przyjemną przygodą.
- Nie znalazłam miłości, ale też nie żałuję. Lubię siebie, lubię swoje życie. Nie nudzę się sama ze sobą - zaznacza.
Nie zamierza jednak obecnie szukać partnera, czy też korzystać z aplikacji randkowych.
- Nie chcę się zawieść. Jeśli nie jestem zakochana, nie potrzebuję seksu. I dzięki temu, że nie jestem zakochana, jestem szczęśliwa. Jestem, jeśli chodzi o finanse, niezależna. Jeśli chodzi o dom, niezależna - wylicza w rozmowie z "Faktem".
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.