Wrześniowe zwolnienia z lekcji. Jak rodzice obchodzą system
– Brak dziecka w szkole przez tydzień czy dwa przestaje być postrzegany jako problem – stało się to wręcz normą - mówi dr n. med. Joanna Pietroń. – W wielu krajach, żeby dostać zwolnienie, trzeba udać się do lekarza. U nas może je wystawić rodzic, co niestety bywa nadużywane – zauważa Roksana Szczygieł, autorka profilu "Dyrektor na topie".
We wrześniu, kiedy ceny wycieczek spadają, a plaże są niemal puste, coraz częściej rodzice decydują się na "wakacyjne zwolnienia" swoich dzieci. Oficjalnie maluchy są chore, w rzeczywistości cała rodzina wyrusza na urlop. Rośnie również skala zwolnień z WFu.
Zwolnienie na wakacje w Grecji
Ceny w Grecji spadają, plaże są prawie puste, a słońce nadal świeci – idealny moment na rodzinny wyjazd. Tak właśnie pomyślała Anna, mama dwunastoletniego Jasia, która postanowiła wziąć urlop i zabrać całą rodzinę na słoneczne wakacje.
- Nie widzę w tym żadnego problemu. Jasiek potrzebuje odpoczynku po intensywnym roku szkolnym, a my chcemy spędzić czas razem. We wrześniu jest taniej, spokojniej i po prostu piękniej – mówi Anna.
Żeby usprawiedliwić nieobecność syna w szkole, napisała tradycyjne zwolnienie z lekcji. W Polsce tak naprawdę wystarczy tylko podpis rodzica. W innych krajach nie jest to normą.
– W Niemczech czy w Anglii nieobecność dziecka w szkole wymaga mocnego uzasadnienia. W przeciwnym razie rodzice muszą liczyć się z karą finansową. U nas natomiast jest to lekceważone - zauważa dr nauk medycznych Joanna Pietroń, internista z Centrum Medycznego Damiana.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rodzice o edukacji zdrowotnej: "Nie będą mi biskupi mówić, jak wychować dziecko"
Zdarza się, że rodzice przedłużają sobie w ten sposób wakacje, wyjeżdżają w czasie roku szkolnego, bo wycieczki są tańsze, a urlop akurat wtedy dostępny. – Brak dziecka w szkole przez tydzień czy dwa przestaje być postrzegany jako problem – stało się to wręcz normą. Mam koleżanki pracujące w Anglii czy w Niemczech i wiem, że tam to absolutnie niemożliwe, bo natychmiast wiąże się z karą finansową.
Potwierdza to dyrektor Roksana Szczygieł, autorka profilu "Dyrektor na topie". – W wielu krajach, żeby dostać zwolnienie, trzeba udać się do lekarza. U nas może je wystawić rodzic, co niestety bywa nadużywane – zauważa.
Szczególnie we wrześniu, maju czy czerwcu, kiedy rodzice chcą przedłużyć wakacje, liczba takich zwolnień rośnie. – To zrozumiałe – wtedy jest taniej na wakacjach – ale dla szkoły stanowi realny problem. Dziecko zalega z materiałem, a jeśli takich uczniów jest pięciu czy sześciu, trudno zorganizować lekcje.
Według dyrektorki warto byłoby wprowadzić ograniczenia prawne. - Mieliśmy przypadki, że zwolnienia rodzicielskie były nagminne. Prosiliśmy, żeby w takich sytuacjach konsultować się z lekarzem, bo nigdy nie wiadomo, czy dziecko naprawdę jest chore, czy to wymysł rodzica. Uważam, że powinno być to uregulowane prawnie – zwolnienie rodzica mogłoby obejmować maksymalnie tydzień, dłużej już absolutnie nie.
Konsekwencje dla szkoły są poważne. – Dezorganizacja pracy, trudności w nadrobieniu programu, dodatkowy stres dla nauczycieli – wylicza Szczygieł. – Niektórzy rodzice mają do obowiązku szkolnego dość luźne podejście. Jeśli dziecko jest nieobecne tydzień czy dwa, nadrobienie zaległości graniczy z cudem. Czasem nauczyciele zostają po lekcjach, żeby pomóc dziecku, ale jeśli takich przypadków jest więcej, organizacyjnie staje się to bardzo trudne, szczególnie w klasach egzaminacyjnych.
Roksana Szczygieł zauważa też zmianę podejścia rodziców do systemu edukacji. – Obecnie szkoła nie jest dla wielu rodzin priorytetem, a podejście rodziców znacząco różni się od tego sprzed kilku lat – podsumowuje "Dyrektor na topie".
Zwolnienie z WF-u na już
Problemem szkół są również zwolnienia z WF-u. To temat, który wraca jak bumerang, a ministerstwo coraz częściej chce z nimi walczyć. Skala tego zjawiska? – Z mojej perspektywy wyraźnie wzrasta, szczególnie w klasach siódmych i ósmych. Wtedy zaczyna się kombinowanie – zarówno ze strony rodziców, jak i samych uczniów, którzy po prostu nie chcą ćwiczyć na WF-ie. Oczywiście nastolatki czasem mają trudniejsze dni i to trzeba zrozumieć. Ale bardzo często przyczyną jest po prostu… brak chęci. Nie chcą się przebierać, wolą siedzieć w telefonach, a ruch fizyczny wydaje się im nieatrakcyjny – mówi Roksana Szczygieł, dyrektorka szkoły i autorka profilu "Dyrektor na topie".
Wuefiści w ostatnich latach obserwują spadek sprawności fizycznej uczniów. – Kondycja dzieci z roku na rok się pogarsza. Kiedyś dzieci jeździły na rowerze, spędzały czas na podwórku z rówieśnikami. Teraz wolą kontakt online i telefon, a to oznacza, że po prostu się nie ruszają – mówi Szczygieł.
Jak podkreśla dr n. med. Agata Sławin, lekarka rodzinna z Dolnego Śląska, prośby o zwolnienia z WF często nie wynikają z realnych wskazań medycznych, ale z niechęci dziecka do zajęć. – Może to być związane z dojrzewaniem, kompleksami czy niechęcią do przebierania się w szkolnych warunkach. Wysiłek fizyczny jest jednak bardzo ważny dla zdrowia dzieci i nie należy z niego rezygnować bez powodu – podkreśla dr n. med. Agata Sławin, lekarka rodzinna z Dolnego Śląska.
Radzi, by zamiast domagać się zwolnienia, rodzice spróbowali znaleźć przyczynę unikania WF. – Być może trzeba porozmawiać z lekarzem, psychologiem albo dyrekcją szkoły. Czasem problem tkwi w organizacji zajęć – w braku komfortowych warunków do przebierania się czy w atmosferze panującej na sali gimnastycznej. Zadaniem rodziców jest dotarcie do prawdziwego powodu, a nie omijanie problemu zaświadczeniem – mówi.
Jak zaznacza dr nauk medycznych Joanna Pietroń, to nie tylko kwestia lenistwa czy wygody. – Problem zwolnień lekarskich z lekcji wychowania fizycznego dotyczy w dużej mierze młodych ludzi zmagających się z depresją lub innymi zaburzeniami psychicznymi. To są uczniowie, którzy często nie potrafią odnaleźć się w grupie, przeżywają silny stres, a udział w zajęciach ruchowych staje się dla nich dodatkowym obciążeniem. Niestety, obserwujemy, że problem zaburzeń psychicznych narasta z roku na rok – tłumaczy.
Zaświadczenie o infekcji
Wraz z nadchodzącym rokiem lekarze znów biją na alarm w jeszcze jednej kwestii – to początek sezonu na zaświadczenia. Obok zwiększonej liczby pacjentów z infekcjami i konieczności przeprowadzania bilansów zdrowia, pojawia się też coroczna lawina próśb o zaświadczenia. Rodzice zgłaszają się po dokumenty wymagane przez żłobki, przedszkola czy organizatorów zajęć dodatkowych i zawodów sportowych, które w większości przypadków są zbędne. Zdaniem dr n. med. Agaty Sławin, lekarki rodzinnej z Dolnego Śląska, to w wielu przypadkach niepotrzebna biurokracja, która nie ma ani merytorycznego, ani prawnego uzasadnienia.
– Bardzo często otrzymujemy prośby o wystawienie zaświadczenia, że dziecko po infekcji może wrócić do żłobka czy przedszkola. To jednak nie ma żadnego uzasadnienia – ani medycznego, ani prawnego. Takie dokumenty nie chronią ani dziecka, ani innych dzieci, ani personelu placówki – tłumaczy lekarka.
Problem polega na tym, że badanie dziecka w konkretnym dniu nie daje gwarancji, że następnego ranka nie obudzi się ono z nową infekcją. – Infekcje u dzieci są nieprzewidywalne. Najbardziej zakaźne są one w pierwszych 2–3 dniach choroby. Natomiast przewlekający się kaszel czy katar po chorobie może utrzymywać się tygodniami i nie oznacza, że dziecko wciąż zaraża – podkreśla dr Sławin.
Wymóg zaświadczeń ma także praktyczne konsekwencje. – Zmuszanie rodziców do przyprowadzania zdrowiejącego dziecka do przychodni powoduje, że musi ono czekać w poczekalni z chorymi pacjentami. To naraża je na kolejną infekcję. Poza tym blokuje miejsca dla naprawdę chorych dzieci i zabiera czas rodzicom, którzy dobrze wiedzą, że dziecko jest już w formie – mówi lekarka.
Zdarza się jednak, że rodzice posyłają do placówki dzieci naprawdę chore. – Tak, takie sytuacje się zdarzają i są nieodpowiedzialne. Ale personel widzi, w jakim stanie jest dziecko. Jeśli maluch gorączkuje w trakcie dnia, rodzice i tak muszą go odebrać – podkreśla dr Sławin.
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski