5 euro wolności. Nastoletni imigranci z Afganistanu płacą seksem za przetrwanie w greckich obozach dla azylantów
Nie mają pieniędzy, dokumentów ani widoków na przyszłość. W Grekach budzą strach lub niechęć. Nielegalni azylanci – głównie młodzi mężczyźni z Afganistanu – okupują ateńskie parki, na życie zarabiając rozprowadzaniem narkotyków, przeprowadzaniem przez zieloną granicę i… handlem własnym ciałem.
Przed wybuchem kryzysu migracyjnego być może mogliby liczyć na większe wsparcie. Teraz, kiedy młody mężczyzna o arabskich rysach twarzy kojarzy się głównie z zamachami w Paryżu czy Berlinie, budzą głównie nieufność. Chociaż wielu z nich nie ma nawet 17 lat, życie nie daje im taryfy ulgowej. Bez dostępu do bieżącej wody, elektryczności i co najważniejsze – szans na legalne zatrudnienie, bardzo szybko trafiają do podziemia, w którym rządzi bezlitosna ręka rynku.
Bardziej przedsiębiorczy łączą się w grupy i zaczynają organizować przemyt ludzi. Reszcie zostaje najprostszy sposób zarabiania – prostytucja. Każdego wieczora dziesiątki mężczyzn koczują w ateńskich parkach, jak Pedion tou Areos, w nadziei na szybki zysk. Jeśli dopisze im szczęście, noc spędzą w czyimś mieszkaniu lub na hotelowym łóżku. Najczęściej kończy się jednak na szybkiej wymianie usług w pobliskich zaroślach i powrocie do wilgotnego namiotu.
Niepisany rytuał
„Duża część problemów afgańskich imigrantów bierze się z dyskryminacji i braku rządowego wsparcia. Bez dachu nad głową i możliwości legalnego zarabiania na swoje utrzymanie są pozostawieni samym sobie. Dlatego starają się radzić sobie najlepiej jak potrafią” – mówi w wywiadzie dla France24 Ali – pracownik jednej z organizacji humanitarnych, działających na obszarze Aten.
Twarda waluta wygrywa. Każdy klient to nawet 50 euro, chociaż normą jest zapłata poniżej 10 czy – po udanych negocjacjach – nawet 5 euro. Tyle wystarczy, by rozpocząć niepisany rytuał : najpierw pytanie o papierosa, potem poklepanie po plecach i złożenie oferty. Na koniec odbiór usługi, najczęściej kilka metrów dalej, chociaż zdarzają się też wypady do ateńskich dyskotek. Kwota to w zasadzie jedyna rzecz, która interesuje młodych mężczyzn. Nie pytają swoich klientów o narodowość czy stan zdrowia. Nie dbają też o zabezpieczenie.
* Sex, drugs &…*
Nic dziwnego, że wśród młodych uchodźców coraz częstsze są przypadki zakażenia wirusem HIV. Co zaskakuje – zakażenie nie kończy kariery na Pedion tou Areos czy przy stacji metra Victoria.
„Pewnego dnia asystowałem Pakistańczykowi, którego wyniki testów wskazywały na zakażenie wirusem. Nie miał zielonego pojęcia, co oznaczała dla niego ta diagnoza. Nigdy nie słyszał o AIDS. Tak samo nigdy nie spotkał się z prezerwatywą i nie potrafił określić, czy wirusem zaraził się podczas kontaktu seksualnego, czy biorąc narkotyki”.
Bardzo szybko pojawiają się również narkotyki. Są relatywnie tanie i doskonale wymazują z pamięci poczucie wstydu. Jak alarmują eksperci, sytuacja, w której strzykawka dzielona jest przez dwóch czy trzech mężczyzn, tak naprawdę cofa nas w prewencji AIDS o ponad trzy dekady. Kwestią czasu jest moment, w którym wirus przekroczy granice szałasowych osiedli.
Tym bardziej, że nieletni Afgańczycy nie mogą narzekać na brak klienteli. Ateńska Filis Street, uznawana za jeden z tradycyjnych targów usług seksualnych, każdego wieczora tętni życiem a mieszczący się przy niej Sami’s Bar jest po brzegi wypełniony mieszanką bardzo młodych uciekinierów z Bliskiego Wschodu, szukających taniej rozrywki starszych Greków i obcokrajowców, którzy przyjechali tu się dobrze zabawić.
„Azylanci” drugiej kategorii
Wprowadzony przez Unię Europejską system kwotowy pozwala na relokację części azylantów i odciążenie tym samym krajów, które znalazły się w podobnej sytuacji do Grecji. Sposób jego implementacji – zwłaszcza przez kraje Europy Środkowo-Wschodniej – pokazuje jednak, jak długa jest droga od teorii do praktyki. Co więcej, ustalenia obejmują jedynie azylantów. A ten tytuł należy się przede wszystkim uciekającym Syryjczykom. Afgańczycy, klasyfikowani jako „imigranci ekonomiczni”, wypadają poza relokacyjny nawias.
Dla nich droga na Zachód prowadzi przez bagażnik samochodu przemytnika. Taka podróż do Niemiec czy Szwecji jednak sporo kosztuje. I chociaż ofert przewozu nie brakuje, większość imigrantów po tygodniu w obozie nie ma już prawie żadnych oszczędności. To oznacza w zasadzie jedno – kolejne dni, tygodnie i miesiące koczowania w obozach, przeplatane nocami w zaroślach publicznych parków.