ModaAngela i Trash

Angela i Trash

Angela i Trash
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
12.08.2016 16:31, aktualizacja: 16.08.2016 12:36

- Wszystko, co najlepsze przychodzi do mnie z Ameryki - mówi projektantka Angela Brejt. Jej energetyczne stroje marki Trash robią karierę na świecie.

Angela Brejt nie jest w Polsce znaną osobą. Modelki w jej ubraniach rzadko pojawiają się w pismach prezentujących sesje modowe. A tymczasem wiele sław pokazuje się w jej projektach. W Polsce wiele kreacji z jej kolekcji zaprezentowała Ewelina Lisowska, a ostatnio w jej kostiumie kąpielowym występowała na koncertach sama Peaches. Strój pojawił się również w ostatnim teledysku wokalistki.

- Wystąpiła w moim komercyjnym kostiumie, który można kupić na stronie internetowej. Teraz chce żebym zaprojektowała dla niej coś specjalnego - mówi projektantka. W londyńskiej knajpie Casa Negra, oferującej meksykańskie jedzenie, kelnerki noszą jej ubrania. Niedawno projektantka dostała maila od amerykańskiej modelki Melanii Gydos, która wystąpiła w jej sukience w polskiej telewizji. Melania jest osobą znaną na całym świecie z powodu dziwnego wyglądu wynikającego z choroby genetycznej. Jej kariera w świecie mody przełamuje stereotypy związane z kanonami urody. - Napisała do mnie bardzo osobistego maila. Pisała też, że podobają się jej moje projekty. Przyznaję, to było bardzo przyjemne - mówi Angela i dodaje, że nie wie, skąd modelka miała jej sukienkę. - Dzięki stronie internetowej ubrania zamawiane są z przeróżnych miejsc na świecie. Czasem odległych i nieznanych, czasem z Hollywood.

Dzisiaj projektantka stoi przed podjęciem ważnych decyzji dotyczących marki Trash. Nie da się rozwijającej się firmy prowadzić samemu. Nie jest łatwo sprostać wymagającym zamówieniom z drugiego końca świata, nie mając za sobą rozbudowanego zaplecza. - To dla mnie moment zmian i poważnych wyborów dotyczących inwestorów - mówi projektantka. - A że najlepsze rzeczy spotykają mnie ze strony Ameryki, chciałabym się rozwijać w tamtym kierunku.

Obraz
© Materiały prasowe | Aleksandra Zaborowska

Cios King Konga
Wszystko zaczęło się cztery lata temu. Siedząc na Pradze Południe Angela odpaliła stronę bemytrash.com ze swoją pierwszą kolekcją ubrań ozdobioną wizerunkiem ulubionej małpy pop kultury - King Kongiem. Ku jej zaskoczeniu świat natychmiast zareagował. Skrzynkę zapchały maile, rozdzwoniły się telefony. Pomysł się spodobał. Ale największym zaskoczeniem były maile z zaproszeniami na liczne wydarzenia modowe na świecie.

- Bałam się - przyznaje dzisiaj. Okazało się, ze zupełnie niepotrzebnie, bo 30 projektów z kolekcji zrobiło w Ameryce furorę. Zresztą nic w tym dziwnego. Energetyczne, odważne, o mocnych liniach bluzki, tuniki, sukienki, spódnice i marynarki niemal uderzają siłą wyrazu. Właściwie trudno się im oprzeć.

Skąd pomysł, żeby bohaterem pierwszej kolekcji był King Kong? - Szukałam czegoś mocnego, wyrazistego. King Kong jest dla mnie specjalną postacią. Kiedy byłam małą dziewczynką, dostałam w prezencie ze Stanów właśnie maskotkę King Konga. Był trochę dziwny, ekscentryczny, turkusowo-czarny - trochę tak jak ja. I miał groźną minę. Był moją ukochaną zabawką przez lata. Bo nigdy nie lubiłam lalek - wspomina Angela.

Opis maskotki z dzieciństwa świetnie pasuje do samej projektantki. Wydaje się delikatna i twarda jednocześnie. Wyrazista, ale kobieca. I doskonale pasująca do własnych projektów, w których chodzi na codzień. - Od dzieciństwa lubiłam stroje. Już w czasach przedszkola robiłam mamie awantury o to, w co się ubiorę. Potem, jak mama szyła mi kreacje na szkolne bale, ich elementy nosiłam na co dzień – wspomina. I przyznaje, że właściwie od zawsze była trochę dziwna, nie do końca pasująca do swojego otoczenia. W liceum uznano, że nie nadaje się do standardowego trybu nauczania i trafiła do kąta. Ale to miejsce dla dziwaków i osobowości sprawiło, że otoczenie spojrzało na nią inaczej. Nikt nie próbował już namawiać jej, że żeby zaczęła wyglądać tak jak inni. - Nauczyciele wiedzieli, że interesuję się projektowaniem. Akceptowali moje szaleństwa: dziwaczne stroje czy kolorowe włosy. Motywowali mnie, abym była kim jestem, a raczej kim chcę być – wspomina. Po skończeniu liceum dostała się na wydział projektowania na ASP w Łodzi. To znowu nie było to miejsce dla niej, więc zrezygnowała. Wiedziała, co chce robić. Nie chciała żadnych partnerów. Postanowiła działać sama.

Obraz
© Materiały prasowe | Maciej Bernas

Ubrania dla kobiet
Co oznaczało takie zainteresowanie dla projektantki, która przygotowała pierwsza kolekcję? - To, co robię, to moja pasja. Niczego sobie nie wykalkulowałam. To, co zrobiłam, było efektem pewnego procesu. Nie przewidywałam takiego efektu. Mimo że ludzie na ogół uważają, że jestem silną kobietą, uważam się za dość skromną osobę. Dlatego ten pozytywny odzew nie docierał do mnie wprost. Nie rozumiałam go. W Polsce słyszę raczej pozytywne komentarze, ale moja praca nie wzbudza takich emocji. A tu nagle boom: „Jesteś ekstra, robisz świetne rzeczy” - mówi Angela. - Tym bardziej że projektanci w Polsce marzą o Fashion Week w Łodzi czy Warsaw Fashion Street. Teraz widzę, że to nie ma znaczenia. Wcale nie jest tak, że trzeba przechodzić przez kolejne etapy. I odwrotnie, jeśli ktoś robi coś przez 15 lat i nie został jeszcze zauważony, może oznaczać, że to się już nie stanie.

Co jest najtrudniejsze w procesie tworzenia projektów? - Chciałabym żeby to, co powstaje, przynajmniej w 80 procentach było tym, co sobie wymyśliłam. I to wcale nie jest łatwe. Zaczynając od współpracowników, którzy muszą dobrze zrozumieć, o co mi chodzi, przez ograniczenia związane z realizacją. To wymaga ode mnie największego wysiłku – przyznaje projektantka. Graficzne elementy na jej strojach tworzą rysownicy zgodnie z jej dokładnymi wytycznymi. Skrupulatnie pilnuje jakości materiałów i wykonania. I ma swoje zasady: nigdy nie używa naturalnych skór czy futer (jest wegetarianką). – Nie ma powodu, żeby wykorzystywać w projektowaniu ubiorów zwierzęta. Poza tym nie uważam, żeby futra były atrakcyjne. A szczególnie ohydne wydają mi się karakuły. Od czasu, kiedy wiem, że to futra specjalnie w tym celu hodowanych płodów owiec.

Projekty Angeli Brejt są limitowane. Niektóre z nich są dostępne w ilości zaledwie kilku sztuk konkretnego modelu, inne nawet w jednym egzemplarzu. Zależy jej, aby kobiety w tych strojach czuły się wyjątkowo. – Osoby, które decydują się na moje stroje, to najczęściej kobiety z silnymi osobowościami, dynamiczne bądź pracujące twórczo. Obserwuję też nową grupę - kobiety, które się przełamują i chcą założyć na siebie coś odważnego. Bardzo mnie to cieszy, bo widzę też, że Polki mają mnóstwo kompleksów. Piękne, kobiece, inteligentne... Masa pięknych dziewczyn ma kompleksy. Nie rozumiem tego. I uważam, że tak nie może być. Dlatego moją misją jest ośmielanie kobiet. Sprawia mi to wielką przyjemność – mówi Angela.

Deklaruje też, że nie myśli o swojej pracy jako o tworzeniu mody. - Raczej projektuję ubrania. Nie interesują mnie trendy. Stwarzam własne. Moje ubrania mogą jedynie stać się modne, jeśli kobiety będą chciały w nich chodzić. Kiedy tak się dzieje, jestem bardzo szczęśliwa. Kolekcja z King Kongiem jest na to dowodem, bo ciągle się sprzedaje. Zamówień nie brakuje, a to oznacza, że tworzę coś, co innym jest potrzebne. I chciałabym, żeby moje rzeczy zostawały z kupującymi na dłużej. To się sprawdza, bo 80 proc. moich klientek do mnie wraca.

Obraz
© Materiały prasowe | Maciej Bernas

Kierunek: rozwój
Sukces postawił młodą projektantkę w trudnej sytuacji. Wymusza rozwój. - Większość osób, które się do mnie odzywają, dziwi się, że nie mam showroomu w NY, LA czy Mediolanie. Amerykanie chcą współpracować z kimś obecnym na swoim rynku, a przynajmniej z kimś, kto ma tam przedstawicielstwo. Dzisiaj zdarza się, że dostaję natychmiastowe zamówienia, których po prostu nie mam jak zrealizować. Ale jestem już na etapie poszukiwania partnera biznesowego - mówi Angela i przywołuje historię firmy Nasty Gal założonej przez Sophię Amoruso. - Początek jej historii jest trochę podobny do mojego. Miała swój mały sklep internetowy. Opierała się na znajdowaniu na ebayu ciekawych rzeczy odsprzedawaniu ich na swojej stronie. Ale to był nieduży interes. Kiedy znalazła inwestora, po roku zarobiła 24 mln dolarów!

Angela widzi ryzyko towarzyszące temu biznesowi. - Chciałabym się rozwijać, a jednocześnie nie stracić swojego charakteru. Jestem osobą, która nie problemu z łączeniem spraw biznesowych z artystycznymi. Jednocześnie niepokoi mnie świat brutalnie nastawiony na osiąganie sukcesu. Za wszelką cenę. To jest mi obce - deklaruje.

O jedną rzecz projektantka na pewno nie musi się obawiać. O pomysły. Po kolekcji z King Kongiem zrealizowała kolejną z komiksowym wizerunkiem dwóch całujących się superbohaterek Luchadores, serię ubrań z obrazem papierosów, a teraz – z motywem żelkowych misiów. Co ją inspiruje? - Komiks, rysunek przedstawiający emocje w szybki, konkretny sposób. Najbardziej lubię te klasyczne z lat 60. i 70. Wolę twórców dziwnych. Raczej nie marvelowskich. Inspiruje mnie psychodelia, mroczne rzeczy. Muzyka. Wywodzę się z klimatów punk rockowo-industrialnych, alternatywnych, można powiedzieć skrajnych: Residents, Sonic Youth, Moderat, Autechre, Aphex Twin, Étienne de Crécy. Ogólnie bardzo różne, dziwne brzmienia. Słucham energetycznych, śpiewających kobiet, jak Peaches, Courtney Love czy Little Dragon. Działają na mnie czasem zupełnie skrajne zjawiska. Jestem chłonna, lubię poznawać. Chodzę na wystawy i koncerty. Film to jest moja wielka inspiracja. Lubię, żeby film został ze mną na jakiś czas. Lubię Larsa von Triera, Herzoga, który zawsze nakręcał mnie do działania. Dawał poczucie, że nie ma rzeczy niemożliwych – wymienia jednym tchem. Inspiracją jest też dla mnie miłość. Nareszcie mam u boku kogoś, przy kim mogę być sobą. Wcześniej moi partnerzy postrzegali mnie tylko i wyłącznie jako projektantkę, co było dla mnie przykre. Ludzie lubią "tytuły" i otaczanie się ludźmi, nie za to jacy są, lecz kim są. Mój partner (jako jedyny do tej pory) uczestniczy też w procesie tworzenia. Jest też didżejem. Gra dla mnie godzinami, kiedy tworzę, a później z przyjemnością pokazuję mu efekty swojej pracy.

Obraz
© Materiały prasowe | Grzegorz Mikrut

Sukces przyniósł też sytuacje nieprzyjemne. W wielu miejscach na świecie pojawiły się podróbki projektów Angeli Brejt. - Moje projekty są kopiowane jeden do jednego. Podróbki można kupić w Anglii, w Niemczech czy Chinach. Lecz podrabiane są też w Polsce. Dzisiaj mam już swojego prawnika, bo okazuje się, że funkcjonowanie w sieci ma także takie konsekwencje - przyznaje projektantka.

W głowie Angeli kształtują się już pomysły na nową kolekcję. Ma być kontrowersyjnie i radykalnie. – Planuję bardzo starannie, jak ją pokazać. To będzie uderzenie – zapowiada.