Blisko ludziChciała być matką, a przypadkiem zabiła cudze dziecko. Historia 22-latki to ostrzeżenie dla każdej z nas

Chciała być matką, a przypadkiem zabiła cudze dziecko. Historia 22‑latki to ostrzeżenie dla każdej z nas

Chciała być matką, a przypadkiem zabiła cudze dziecko. Historia 22-latki to ostrzeżenie dla każdej z nas
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
11.01.2018 13:17, aktualizacja: 11.01.2018 14:12

Przypadkowa śmierć na drodze to sposób, w jaki najczęściej giną ludzie. W Polsce, według statystyk Policji, w 2016 roku zmarło w wyniku wypadku ponad 3 tysiące osób. "Okazji" na stracenie życia było 10 razy więcej. Historia Maryann Gray, którą opisał portal bbc.com, pokazuje jednak, że ofiar jest znacznie więcej. I nie chodzi o rannych czy rodzinę poszkodowanego.

To był ciepły, słoneczny dzień w najlepszym okresie jej życia. 22-letnia Maryann Gray rzuciła studia i życie w małym mieście, by znaleźć wymarzoną pracę i zacząć wszystko od nowa. Po swojemu. Po całym ciężkim dniu szykowania się do przeprowadzki, poczuła, że zamiast siedzieć w domu, wolałaby popływać. To była najgorsza decyzja, jaką mogła podjąć.

Maryann wyjechała na trasę, która szybko zboczyła w teren zabudowany. Ruch był duży, nie jechała szybko. Przy drodze dość ciasno stały obok siebie domy. W pewnym momencie na ulicę wybiegł mały chłopiec: - Zauważyłam go w ostatniej chwili i nie zdołałam ominąć – opowiada w artykule dla bbc.com. Chłopiec odbił się od maski, a jego małe ciało upadło na chodnik. – Przebiegłam przez ulicę, po czym schowałam się za krzakiem i zaczęłam krzyczeć: "Kto to zrobił?! Co się dzieje?!" Z trudem docierało do mnie, że to ja… Byłam tak przerażona, że wyparłam z pamięci ten widok.

W ciągu kilku chwil wokół chłopca zaczęli gromadzić się ludzie. Od razu udzielono mu pierwszej pomocy, po 20 minutach przyjechał radiowóz. Policjanci nawet nie czekali na karetkę – położyli chłopca na tylnym siedzeniu i zawieźli do szpitala. Przed dom chwilę po wypadku wyszła matka chłopca. Z bólem krzyczała jego imię, chwilę później zaczęła mdleć. Całe zdarzenie można było obserwować z okien ich domu…

Cierpi nie tylko ofiara
"Zazwyczaj, gdy dowiadujemy się o takim zdarzeniu, nasze oczy zwrócone są w stronę ofiar i ich bliskich – empatyzujemy, współczujemy, niedowierzamy. Ogarnia nas smutek i złość. Przy okazji surowo potępiamy wręcz piętnujemy sprawcę. (…) Proponuję zmienić perspektywę, poszerzyć horyzont i zająć się na moment tym, co przeżywa sprawca. Jak on sobie radzi z tym, co zrobił, czy i jak potrafi żyć ze świadomością, że spowodował śmierć lub uszczerbek na zdrowiu drugiego człowieka?", pisze dla psychika.net, psycholog Katarzyna Grześczyk, a jej stanowisko potwierdza chociażby historia Maryann.

- Przyznałam się od razu. Chyba nikt nie zauważył co się naprawdę stało, ale czułam, że muszę powiedzieć na głos, że to ja to zrobiłam – opowiada kobieta. Policjanci zrobili kilka pomiarów, zadali kilka pytań. – Niedługo później jeden z funkcjonariuszy wydusił z siebie, że chłopiec zmarł. Pochyliłam się i płakałam. W duszy zaprzeczałam temu, co się stało. Nie chciałam w to wierzyć.

Policja postanowiła nie aresztować Maryann. Nic nie wskazywało na to, że popełniła jakikolwiek błąd. Ona sama czuła narastające poczucie winy. Potrzebowała poczuć ulgę. – Zadzwoniłam do mamy, płakałam i powtarzałam, że to był wypadek – opowiada Maryann. Formalności związane z naprawą auta oraz oficjalnym listem kondolencyjnym załatwił jej ojciec.
Pierwszą noc po wypadku Maryann spędziła w domu przyjaciela kompulsywnie opowiadając o zdarzeniu. Kolejny tydzień w starym mieszkaniu, które uszykowane było do wyprowadzki. Przez cały ten czas Maryann rozmyślała. - Dorastałam, czując, że nie jestem wystarczająco dobra. Po wypadku podświadomie stałam się bardzo zaniepokojona tym, kim naprawdę jestem. Przestałam wierzyć, że jestem dobrym człowiekiem. Straciłam do siebie zaufanie i zaczęłam zupełnie na poważnie myśleć o sobie, jako o kimś niebezpiecznym.

Wszystko wskazywało na to, że kobieta cierpi na PTSD, czyli zaburzenie po stresie traumatycznym. Rozwija się ono niemal u połowy sprawców wypadków. "Zaburzenie stresu ostrego, które pojawia się w krótkim odstępie czasowym od zdarzenia to kolejne z typowych zaburzeń lękowych występujących w przypadku uczestników wypadków. Również zaburzenia w postaci fobii: amaksofobii (lęku przed jazdą samochodem, przed prowadzeniem samochodu) czy agorafobii mają swoje źródło w traumatycznych zdarzeniach na drogach”, wyjaśnia Katarzyna Grześczyk na łamach psychika.net. Ponadto, może wystąpić depresja, a narastające poczucie winy może przyczynić się do rozwoju syndromu ocalałego. „Ma on miejsce wtedy, gdy osoba, która wyszła cało z traumatycznego zdarzenia wyrzuca sobie, że to ona przeżyła, podczas gdy inne osoby nie", dodaje psycholog.

Kiedy Maryann wsiadła za kierownicę po raz pierwszy po wypadku od razu miała halucynacje. Nie usiadła na miejscu kierowcy przez kolejne dwa lata. Traumatyczne obrazy – lecącego w powietrzu małego ciała oraz kałuża krwi – wracały do niej nawet podczas prozaicznych codziennych czynności. Przez kolejne lata karała samą siebie za to, co zrobiła. Umawiała się tylko z ludźmi, którzy źle ją traktowali. Była zawsze rozdrażniona i wyalienowana. Z czasem przeniosła się do Kalifornii, rozpoczęła nowe studia i przestała wciąż mówić o wypadku. – Jednak duch Briana stał się częścią mnie – opowiada w BBC. – Jego głos wciąż przypominał mi, że zabiłam dziecko, dlatego nie mogę być szczęśliwa i spokojna.

Mimo że nowe studia i miasto podobały się Maryann, nigdy nie poczuła pełni szczęścia. Nigdy nie pozwoliła sobie na to, by być zadowoloną z siebie kobietą. - Myślałam o Brianie w dniu mojego ślubu. Myślałam o nim w dniu śmierci mojego ojca oraz gdy zacząłem nową pracę. Mieszkał ze mną.

Maryann świadomie zrezygnowała z macierzyństwa, choć jej małżeństwo było udane. - Bardzo bałam się dzieci. Widziałam tylko ostre kąty, na które mogłyby spaść, albo basen, w którym mogłyby się utopić, nóż, którym mogłyby się skaleczyć… Nie chciałam wychowywać przestraszonego dziecka i nie sądziłem, że będę dobrą matką – wspomina Maryann.

Trauma, która zamyka
Według Katarzyny Grześczyk, sprawcy wypadków nie mają przyzwolenia społecznego na wyrażanie swoim uczuć oraz myśli. Traktowani są często jak mordercy, co powoduje, że wszystkie emocje starają się stłumić. To zły pomysł: "Prędzej czy później ujawnią się w postaci zaburzeń nastroju czy też chorób somatycznych."

Ludzie, którzy otaczali Maryann nie mieli pojęcia, dlaczego jest tak nerwowym kierowcą. Jej mąż wiedział o wypadku, jednak nigdy z nią o tym nie rozmawiał. Maryann żyła w poczuciu, że otaczają ją ludzie, którzy tak naprawdę jej nie znają, ponieważ nie wiedzą o najważniejszym wydarzeniu z jej życia.

Przełom przyniosło dopiero wydarzenie, które miało miejsce w 2003 roku. W pobliżu domu Maryann i jej męża doszło do wypadku – starszy mężczyzna wjechał autem w grupę osób. Byli i zabici, i ranni. Maryann oglądała relację z wypadku w telewizji, ale gdy tylko uchyliła okno mogła słyszeć nadlatujące na miejsce zdarzenia helikoptery medyczne. – Usłyszałam w telewizji, jak świadkowie zdarzenia krzyczą i nazywają sprawcę wypadku mordercą. Zmroziło mnie, byłam wściekła, a opinią o tym, że kierowcy, który przypadkiem zabił ludzi, należy się współczucie, podzieliłam się z osobami, z którymi wówczas uczestniczyłam w warsztatach pisania – wspomina Maryann.

Ich reakcja ją zaskoczyła. "Powinnaś wysłać swój tekst do radia!", usłyszała. I zrobiła to. Jej list przeczytano na antenie niedługo później. – Uprzedzono mnie, że powinnam przygotować się na słowa krytyki i nienawiść ze strony odbiorców. Jednak to, co się wydarzyło było czymś zupełnie odwrotnym. Znajomi, którzy usłyszeli mnie w radio, a nie wiedzieli o wypadku, okazali mi wsparcie i współczucie. Dostałam wielką dawkę pozytywnych emocji. Usłyszałam, że jestem silna. Poczułam ulgę, miałam wrażenie, że w końcu wyszłam z ciemnego, dusznego pomieszczenia – opowiada.

Maryann zrozumiała też, że nie jest sama. Skontaktowali się z nią ludzie, którzy mieli podobne doświadczenia – również przypadkowo przyczynili się do czyjejś śmierci i żyli z ciężarem traumy. Maryann wiedziała, że tylko kontakt z rodziną Briana i próba zadośćuczynienia im krzywd pozwoli jej wybaczyć sobie samej to, co się wydarzyło.

Kobieta przekazała anonimową darowiznę dla starszego brata Briana. Napisała również list do jego matki. Okazało się, że matka chłopca zmarła, a korespondencję przekazano jej starszemu synowi. – Pewnego dnia do mnie zadzwonił. To była rozmowa pełna emocji i żalu. Jednak ostatecznie uwierzył mi, że wypadek to nie była moja wina. Że Brian zjawił się w złym czasie w złym miejscu. Oboje wiemy, że opłakiwanie śmierci chłopca połączyło nas na zawsze. I choć wybaczyłam sobie, że zabiłam dziecko, nigdy nie przestanę być tym przerażona.

Źródła: bbc.com, psychika.net